Zastanawiałem się czy to właściwy wydział(sic!) forum, ale na końcu tematu jest ROZWÓD, więc...
Nie jestem tutaj nowy, można znaleźć moje archiwalne wpisy, tylko w sumie nie wiem po co.
Historia jakich wiele, wyjazd żony na zjazd licealny, powrót po 3 dniach kogoś zupełnie innego. Co Wam będę więcej opowiadał, kalka
Tak czy inaczej po prawie dwóch latach gehenny, płaczów i innego pier... dotarliśmy niemal 3 miesiące temu do rozwodu. Zgodnie z wolą naszego prawie 15 letniego syna sąd powierzył opiekę mnie.
Ad vocem
Moja bż jest osobą, którą można delikatnie określić jako "rozchwianą emocjonalnie". Oczywiście 15 lat patchworkowego małżeństwa, to nie jest hop siup i wiele win mogę wziąć na siebie, ale skoro podjęła terapię to znaczy, że sama swoje pewne deficyty też przyjęła. W sumie to nie mam bladego pojęcia co się dzieje w jej głowie.
Najważniejszą kwestią jest to, że od wielu miesięcy mam totalne wrażenie, że naszym życiem dyrygują i niebagatelny wpływ mają na nie inni ludzie. Podczas romansu jej koleżanka, która totalnie jest w niej zaślepiona, okoliczności związane z sytuacją zdrowotną jej rodziny, a na sam koniec jej wizyty u pani psycholog już podczas terapii (to jest ważne, bo pani psycholog przekonała żonę do mojej opieki nad synem)
Syn jest w ostatniej klasie szkoły podstawowej i oczywistym dla nas obojga jest to, że spokojnie musi skończyć szkołę. Zakupiłem już mieszkanie w innej miejscowości, w której będzie mógł kontynuować naukę w liceum.
Cały wic polega na tym, że żona ponoć w konsultacji z panią psycholog, przyjęła taktykę mieszkania przez tydzień w miejscowości, gdzie ma mieszkanie po rodzicach i kochanka, a tydzień w naszym wspólnym domu, żeby "łagodnie i stopniowo to wszystko przejść dla syna"
Sporo mnie to kosztuje, ale wciąż ją kocham i potwornie mnie to obciąża
Staram się być silny, poukładać sprawy, ale kosztuje mnie to bardzo wiele i myślę, że trzeba to uciąć jak skalpelem