Dzień dobry,
Jestem 40-letnim facetem i mam nadzieję, iż nie uznacie, że moje problemy są śmieszne jak na dorosłego mężczyznę.
Na tydzień przed pandemią poznałem na forum dyskusyjnym Katarzynę - kobietę 20 lat starszą ode mnie. Mieliśmy podobne poglądy polityczne, zainteresowanie kinem oraz muzyką, pasję do podróży i fotografii. Zaczęliśmy ze sobą pisać codziennie. O wszystkim. Miała kilka związków, ale nigdy nie wyszła za mąż. Z jednego ze związków ma 30-letniego syna. Nie mieszka z nią, jednak z tego co widziałem ciągle prała mu rzeczy, przyrządzała obiady jak przychodził, po prostu go niańczyła. Mnie i ją dzieli 300km, jednak nie był to dla mnie aż tak duży problem.
Po 4 miesiącach znajomości postanowiliśmy wspólnie wyjechać nad morze. W związku z tym, że nie miała jak dojechać postanowiłem, że przyjadę po nią, a później odwiozę. Nadłożyłem prawie 500km, bo zależało mi na tym urlopie i na niej.
Padły w końcu wzajemne słowa o uczuciu, chęci bliskości, miłości. Powiedzieliśmy sobie, że nam wzajemnie na sobie zależy.
Podczas naszego urlopu doznała jakiegoś problemu neurologicznego. Nic groźnego jak się później okazało. Wiedziałem, że jest już po urlopie, jednak nie chciała wracać do domu, a ja się nią opiekowałem i uważnie obserwowałem, aby wychwycić ewentualne zmiany wskazujące na postępującą chorobę. Opisałem jej wszystko dokładnie w mailu, co było znacznym ułatwieniem dla lekarzy, którzy ją diagnozowali. Zmuszona była tydzień czasu spędzić w szpitalu. Było to dla niej straszne (epidemia, umierający ludzie, itd). Jej syn był ze swoją dziewczyną na urlopie za granicą i nie chciała go martwić. Dzwoniła do mnie, a ja wspomagałem ją psychicznie jak tylko mogłem.
Oczywiście zdarzały nam się większe lub mniejsze sprzeczki. Różnica wieku, inny bagaż doświadczeń etc. Zawsze ją pierwszy przepraszałem i mówiłem, że być może faktycznie powinienem starać się ją bardziej zrozumieć. Jej słowo przepraszam było jakby wymuszone przeze mnie. Trudno było jej cokolwiek przetłumaczyć. Zazwyczaj racja musiała być po jej stronie. Twierdziła, że jest już w tym wieku, że jej wszystko wypada i nie musi się przejmować.
Planowaliśmy nawet razem zamieszkać, ale jak się dowiedziała, że wynajmuję mieszkanie, a nie mam na własność, to stwierdziła, że nie będzie jej stać na dołożenie się do najmu i utrzymania jednocześnie własnego mieszkania. Zaniechaliśmy tego pomysłu. Jak się okazuje - całe szczęście.
Dałem jej dostępy do HBO oraz Netflixa żebyśmy mogli razem wieczorami oglądać filmy. Nic za to nie chciałlem.To był taki nasz rytuał.
Na początku grudnia miała urodziny. Miesiąc wcześniej zaklepałem sobie urlop, aby do niej jechać. Bardzo się ucieszyła. Spotkaliśmy się u niej w mieszkaniu, czułem ogromny smutek, że muszę wracać do pustego domu. Widziała to.
Przed świętami wysłałem jej prezenty (drobne podarunki). Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem napisała mi, że święta, to dla niej smutny okres, bo rodzice już nie żyją, a jest tylko syn. Chciała czuć, że ma przyjaciela online, że jestem obecny. Powiedziałem jej, że dzwonić nie będę, bo to są rodzinne święta i nie mam zamiaru przeszkadzać, natomiast jeśli będzie chciała, to cały czas jestem. Wiedziała, że święta spędzam sam. Nie mam dzieci.
Wysłała mi życzenia i nie odzywała się w ogóle. Przesłała tylko zdjęcie tego, co dostała od syna. Było mi przykro. Napisałem w święta "Co u Ciebie?". "Super". I tyle.
Już po świętach, czyli 28.12 napisałem jej, że jest mi bardzo przykro, że zapomniała o mnie w święta. Nawet nie wysłała zapytania jak się czuję, a wiedziała, że spędzam ten okres sam. W odpowiedzi uzyskałem info, że jej syn jak zawsze ma problemy ze swoją dziewczyną i raz miał do niej jechać, a raz nie, a ona była cały czas w kuchni i robiła kotlety i sałatki i w sumie miała zadzwonić, ale syn jej powiedział, żeby nie dzwoniła po ludziach w tym czasie.
Jakbym dostał w twarz. Nie było dla mnie czasu między kotletem a sałatką.
Zadzwoniła na następny dzień i powtórzyła to samo. Dodała, że chciała mnie usłyszeć i żebym już tak nie analizował, bo to męczące, a ona dalej mnie kocha, jestem jej bliski i z jej strony nic się nie zmieniło.
Trudno było mi już w to uwierzyć. Na koniec dorzuciła "chyba nie masz do mnie o to pretensji, że tak Ci się życie ułożyło, że spędziłeś te rodzinne święta sam". Zabolało jak cholera. Powiedziałem, że ta rozmowa poszła w bardzo złym kierunku i chcę ją zakończyć, po czym się rozłączyłem.
Kilka godzin się zbierałem. Napisałem tylko, żeby podziękowała synowi, bo zawsze w stosunku do mnie ma "bardzo dobre rady" oraz, że jeszcze nigdy nikt mnie tak nie potraktował. "Chyba nie masz do mnie o to pretensji, że tak Ci się życie ułożyło, że spędziłeś te rodzinne święta sam" - hasło dnia i całej tej relacji. Nie życzę jej, aby ktokolwiek jej tak powiedział, gdy poczuje czym jest prawdziwa samotność.
Już nie odpisała.
Dzisiaj zrobiłem chyba błąd. Zadzwoniłem do niej. Powiedziałem, że nie powinienem tego robić pierwszy, bo bardzo mnie uraziła tymi słowami, jednak zależy mi na niej i chciałbym przeprosić ... tak ... ja ją ... za to, że tak zakończyłem wczoraj, ale bardzo mnie to dotknęło. Stwierdziła, że nie ma ochoty słuchać mojego wybielania się, bo ona nie powiedziała nic złego, a ja jestem ... zwykłym gówniarzem i bardzo się na mnie zawiodła. Zakazała mi więcej do niej dzwonić. Zapytałem tylko czy ma świadomość, że to w takim razie definitywnie zakończy naszą znajomość, poprosiła abym się rozłączył, bo ona nie ma mnie zamiaru przepraszać.
No i skończył się prawie rok znajomości z dnia na dzień. Zablokowała mnie wszędzie gdzie się dało.
Czy ze mną jest coś nie tak? Kochałem ją, pomagałem gdy potrzebowała, a ona bez niczego to wszystko zakończyła.
Nie muszę Wam mówić, że czuję się jak g****