Rozumiem, że jest Ci ciężko, ale - popraw mnie, jeśli się mylę - wydaje mi się, że może nawet podświadomie zakładasz, że po tym, jak "weszłaś do rodziny", ta rodzina musi teraz zacząć się starać, musi jej zależeć, musi chcieć, żeby było fajnie i rodzinnie (czy coś innego, nieważne; w każdym razie Ty czegoś oczekujesz od nich wyłącznie przez to, że związałaś się z członkiem tej rodziny). Moim zdaniem to błąd. Oczywiście miło by było, gdyby wszyscy pałali sympatią do Ciebie i Twojego dziecka, ale przecież nie zawsze musi tak być. Założyłaś rodzinę ze swoim mężem, to był jego wybór, więc wobec niego możesz mieć jakieś oczekiwania; wobec pozostałych - nie bardzo. Wystarczy właśnie, że będą uprzejmi, grzeczni, bo przecież nie można wymagać, że ktoś ma lubić kogoś tylko przez to, że ten teraz jest członkiem rodziny. Przecież kiedy zaczynasz nową pracę, nie uważasz, że natychmiast masz być tak samo lubiana jak ci, co pracują ze sobą od lat - to nierealne.
Poza tym, tak sobie myślę, im zwyczajnie może na tych bliższych relacjach, zwłaszcza z Twoim dzieckiem, nie zależeć. Nie dlatego, że go odrzucają ot tak, z marszu, tylko dlatego, że... właściwie nie istnieje żaden powód, żeby tak było. Są tam trzy dziewczynki, więc mają się z kim bawić, zapewne we własnym gronie lepiej niż z krótko znanym chłopcem. Zupełnie mnie nie dziwi, że ani one się nie garną do zabawy z nim, ani rodzice do tego nie dążą. W pewnym sensie oni tam już mieli "ułożone życie", to Ty się tam pojawiłaś i to Ty, hm, czegoś chcesz, Tobie na czymś zależy, im - niekoniecznie. I to nie musi być związane z brakiem sympatii, a z tym, że oni po prostu nikogo nowego nie potrzebują, nic osobistego. Dobrze im we własnym gronie. Ty i Twój syn jesteście tam "tymi nowymi", to wam może brakować towarzystwa, ale istnieje szansa, że oni się nawet nad tym nie zastanawiają. W sensie - jak ja kogoś poznaję, to nie rozważam, czego mu brakuje i nie zastanawiam się, jak w związku z tym mam go traktować; zachowuję się "normalnie", w tym znaczeniu, że tak samo wobec każdego, a czy będę miała ochotę na bliższą znajomość, to się okazuje z czasem. I to naprawdę nie oznacza, że tej osoby nie lubię. To tylko znaczy, że mało ją znam i nie uważam, że natychmiast muszę bardzo chcieć ją poznać tylko dlatego, że jest nową sąsiadką, nowym chłopakiem kuzynki, nowym mężem ciotki itp. I za ewentualne dobre samopoczucie ich ewentualnych dzieci też nie czuję się odpowiedzialna.
A, i tak mi jeszcze przyszło do głowy... Jeżeli te dziewczynki rzeczywiście są wyjątkowo grzeczne i usłuchane, to ryki, udawanie dinozaurów i inne głośne zabawy rzeczywiście mogą ich irytować.
Nie wiem, ile to już trwa, ale ja bym nie naciskała na żadne zacieśnianie więzi ani między wami, ani między waszymi dziećmi. Zostawiłabym te sprawy własnemu biegowi. Albo się sympatia pojawi, albo nie. A nawet jeśli nie, to to też nie jest tragedia. Nie wszyscy muszą się lubić; ważne, że są grzeczni i ważne, że mąż kocha Twojego syna. Reszcie zostaw wybór. 