Jest mi bardzo smutno i boję się co dalej. Jedno z moich dzieci mieszka 700 km ode mnie, a drugie za miesiąc dołącza do niego. Czyli zostajemy sami. Dla mnie to trudne, bo potrzebuje kontaktu rodzinnego. Nigdy dzieci nie ograniczałam i sama zawsze "wypychałam" żeby szukali swojego miejsca na ziemi, ale to nie oznacza ze nie boję się. Co prawda już od jakiś 3 lat dzieci są poza domem ale mieszkali bliżej i jednak widywaliśmy się w miarę regularnie. Mój mąż ma na miejscu brata z rodziną ( którym musi pomagać) i córkę z pierwszego małżeństwa z rodziną. Mam wrażenie że zajął się bardzo swoja rodziną i dlatego w ogóle nie ma obaw. Ja czuję że zostaję sama. Boję się jak sobie z tym psychicznie poradzę. Jak poradziliście sobie z podobną sytuacją?
Jest mi bardzo smutno i boję się co dalej. Jedno z moich dzieci mieszka 700 km ode mnie, a drugie za miesiąc dołącza do niego. Czyli zostajemy sami. Dla mnie to trudne, bo potrzebuje kontaktu rodzinnego. Nigdy dzieci nie ograniczałam i sama zawsze "wypychałam" żeby szukali swojego miejsca na ziemi, ale to nie oznacza ze nie boję się. Co prawda już od jakiś 3 lat dzieci są poza domem ale mieszkali bliżej i jednak widywaliśmy się w miarę regularnie. Mój mąż ma na miejscu brata z rodziną ( którym musi pomagać) i córkę z pierwszego małżeństwa z rodziną. Mam wrażenie że zajął się bardzo swoja rodziną i dlatego w ogóle nie ma obaw. Ja czuję że zostaję sama. Boję się jak sobie z tym psychicznie poradzę. Jak poradziliście sobie z podobną sytuacją?
Sądzę, że warto byłoby odpowiedzieć sobie na pytanie, czego tak naprawdę najbardziej się obawiasz - samotności, nadmiaru wolnego czasu czy rozłąki jako takiej?
Syndrom pustego gniazda, bo tak nazywa się to, przed czym masz lęk, najczęściej pojawia się w sytuacji, kiedy relacja, którą tworzy się z partnerem, nie jest w pełni satysfakcjonująca, a życie osobiste było wypełnione dziećmi, których brak oznacza pustkę. Chyba każdy z nas w jakiś sposób tego doświadcza, bo dzieci w końcu są bardzo ważną częścią naszego życia, ale nie dla każdego najważniejszą, nie u każdego wywołuje strach, niektórzy wręcz cieszą się z tej swobody, którą uzyskują.
Masz jakichś przyjaciół, hobby, pasję, potrafisz być sama ze sobą, z mężem?
Może wykorzystaj ten czas, dopóki drugie dziecko jest na miejscu, na znalezienie sobie czegoś, co pozwoli Ci w sposób mniej dotkliwy zagospodarować jego późniejszy nadmiar.
3 2020-12-02 14:05:39 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-12-02 14:06:46)
O pustym gnieździe zaczęłam myśleć, gdy me dzieci miały po 12-13 lat. Na pierwszy rzut oka, uważałam to za wspaniałe rozwiązanie, wreszcie!, nareszcie! Ale... gdy zaczęłam grzebać, stwierdziłam, że nie chcę, że boję się, że wszyscy mamy mieszkać razem do końca świata. Dlaczego? Bo tak. Bo nie lubię zmian. Bo boję się nieznanego (niestety, nie zostałam wychowana, że zmiana oznacza przygodę). Zorientowałam się, że wbrew temu co myślałam o sobie jestem mamą-kwoką (też dzieci nie ograniczałam i je wypychałam do świata), że nie wiem, co zrobić z codziennymi wieloletnim rytuałami, co zrobić z wolnym czasem, jak korzystać z wolności. Zobaczyłam jednak, że przyjemnie jest, gdy nie jest się potrzebną, przypomniałam sobie, co lubię robić, co daje mi satysfakcję, rozejrzałam się wokół i znalazłam nowe, ciekawe pasje, które wciągnęły mnie bez reszty. Polubiłam siebie i swoje towarzystwo, okazało się, że nie jestem dla siebie zagrożeniem i nie czuję się samotna. Do ludzi przecież tak niedaleko, wystarczy przekroczyć próg (a i tego nawet czasem nie trzeba zrobić, by być blisko). I... istnieje cały świat wirtualny, w którym możemy rozmawiać, widzieć się podczas pogaduch, możemy przesyłać sobie zdjęcia i filmiki. Po wyjściu dzieci z domu przekonałam się, że nie jest on pusty.
Nie wiem ile masz lat. Prawdopodobnie pomiędzy 50 a 60..
Po pierwsze to nie zostajesz sama, bo przecież masz męża znajomych. Dzieci też nie były w domu. Więc co się zmienia? Może to nie o dzieci chodzi tylko masz wrażenie że mąż się odsuwa? I tu powinnaś skupić swoją uwagę?
5 2020-12-03 10:40:20 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-12-03 11:23:34)
Zagadnienie jest mi bliskie, gdyż pomimo że moje dziecko jeszcze jest nieletnie, opuściło mój dom na około trzy lata. Bardzo chciało mieszkać z ukochanym ojcem, od którego odeszłam. Znajomi pukali się w głowę, dla mnie komfort psychiczny (na tyle, ile się dało) syna był najważniejszy.
Pominę wątek, jak podtrzymywałam kontakt z synem, a dbałam o to.
Mieszkanie było puste, a ja wyłam w czterech ścianach.
Potem zaczęłam robić dokładnie to, co doradza się singlom: swoje życie, swoje zainteresowania, towarzystwo i docenienie czasu dla siebie. Poznałam fajną sąsiadkę, do dziś się przyjaźnimy, regularnie się spotykamy, dzwonimy do siebie. Jest forum, na którym się wyżywam ze swoim zamiłowaniem do pogaduszek. Jest kupa ludzi, którzy czekają, aż się do nich odezwę (wybaczcie ludziska!). Są książki, jest cały piękny świat do poznawania i podziwiania. Są różne rzeczy, na które nie miało się czasu, zajmując się dziećmi.
Dałam radę, nauczyłam się życia w pojedynkę i myślę, że to cenny kapitał - wiedzieć, że mogę na sobie polegać, co nie znaczy, że nie lubię i nie potrzebuję ludzi. Ale jestem od nich niezależna.
Właśnie zjadło mi cała wypowiedz. Spróbuje jeszcze raz. Przeczytałam wasze wypowiedzi i myślę ze to nie syndrom pustego gniazda, bo moje gniazda już od ok. 3 lat jest pustawe. Tyle że córka przyjeżdżała mniej więcej co 3 tygodnie. Wtedy dużo rozmawiałyśmy, chodziłyśmy na spacery, ożywiała nasz dom.Pisząc poprzedniego posta ( którego mi wcięło) doszłam do wniosku że problem jest w moim związku. W skrócie mój rok bardzo trudny: problemy w pracy i choroba mojej Mamy.Bardzo to przeżyłam i nadal przeżywam. Meza rok: spokojny ( jest na emeryturze) skupiony na załatwieniu bratu mieszkania. Udało sie i są bardzo szczęśliwi. Maz pochodzi z trudnej rodziny i od zawsze opiekował sie bratem. Mineło wiele lat a mo mąz jakby wrócił do czasów z dziciństwa i niańczy swojego ponad 40 letniego brata. Ja rozumiem że nalezy pomagać rodzinie ale to już jest bardziej wykorzystywanie. Oczekuje też ze ja również bede tak traktować jego brata. Podsumowując chciałabym być z mezem z naszymi dziemi, moze naszymi wnukami ( nie mam na nie parcia teraz, ale w przyszłosci) a brat powinien byc dodatkiem. Moze dlatego z takimi obawami podchodze do wyjazdu dzieci daleko. Co do zainteresowan to mam, ale najbardziej potrzebuje kontaktu z ludźmi.Uwielbaim spotkania w małym gronie moich znajomych. Mój mąz twierdzi że ludzi nie potrzebuje, chociaz na spotkaniach jest zawsze dusza towarzystwa. To ja dbam zeby z kims sie spotkac.
7 2020-12-04 17:23:26 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-12-04 18:15:26)
Smutny post. Okazało się, że z mężem mieszkacie pod jednym dachem, ale pary nie tworzycie. Każde z was potrzebuje kontaktu z ludźmi, ale do owych ludzi wzajemnie się nie zaliczacie. Mąż, jak wynika z Twego posta, zaadoptował pełnoletniego brata i uwiesił się na nim. Ty masz ochotę uwiesić się na waszych pełnoletnich dzieciach, ale one, paskudy, wyjechały daleko i ani myślą wziąć Cię na swe barki.
Zdanie o tym, że szwagier powinien być dodatkiem wiele mówi i o Tobie, i o waszych rodzinnych relacjach.
Moja rada? Znajdź swój cel w życiu. I niech nim nie będą kontakty z osobami, które co prawda urodziłaś, ale które mają i żyją własnym życiem.
Znalezienie celu w zyciu przez osobe 50+ ktora doswiadcza syndromu pustego gniazda jest trudne. Przeciez przez ostatnie 20 lat lub wiecej stawialismy dzieci na pierwszym planie a siebie lub małżonka na dalszym. Dzieci zmieniły nasze życie, wartości, cele. Nie umiem juz robić czegoś dla siebie. Majsterkowanie mnie nie bawi, bo kto z tego skorzysta. Ja sam? Mi to nie jest potrzebne. Kolekcjonowani/zbieractwo? To bylo fajne gdy miało sie 14 lat. Teraz to mi sie kojarzy z chorobliwym gromadzeniem rzeczy. Dla mnie moment odejscia najmłodszego dziecka z domu to bedzie dramat. Nie potrafię dobie wyobrazić jak to przetrwam. Jak znajde cel i send dalszego zycia. Chyba pozostanie mi tylko ucieczka w pracę. Wezmę drugi pełen etat na siebie. Moje zycie bedzie sie składsc z 16 godzin pracy dziennie, 6 godzin snu i 2 godzin na reszte. Żona? 20+ lat po slubie wszystko sie zmienia. Już nawet seks nie smakuje tak samo.
Samą siebie zacytuję:
Syndrom pustego gniazda, bo tak nazywa się to, przed czym masz lęk, najczęściej pojawia się w sytuacji, kiedy relacja, którą tworzy się z partnerem, nie jest w pełni satysfakcjonująca, a życie osobiste było wypełnione dziećmi, których brak oznacza pustkę. (...)
vs.
Przeczytałam wasze wypowiedzi i myślę ze to nie syndrom pustego gniazda, bo moje gniazda już od ok. 3 lat jest pustawe. Tyle że córka przyjeżdżała mniej więcej co 3 tygodnie. Wtedy dużo rozmawiałyśmy, chodziłyśmy na spacery, ożywiała nasz dom.Pisząc poprzedniego posta ( którego mi wcięło) doszłam do wniosku że problem jest w moim związku. W skrócie mój rok bardzo trudny: problemy w pracy i choroba mojej Mamy.Bardzo to przeżyłam i nadal przeżywam. Meza rok: spokojny ( jest na emeryturze) skupiony na załatwieniu bratu mieszkania. (...) Podsumowując chciałabym być z mezem z naszymi dziemi, moze naszymi wnukami ( nie mam na nie parcia teraz, ale w przyszłosci) a brat powinien byc dodatkiem. Moze dlatego z takimi obawami podchodze do wyjazdu dzieci daleko. Co do zainteresowan to mam, ale najbardziej potrzebuje kontaktu z ludźmi.Uwielbaim spotkania w małym gronie moich znajomych. Mój mąz twierdzi że ludzi nie potrzebuje, chociaz na spotkaniach jest zawsze dusza towarzystwa. To ja dbam zeby z kims sie spotkac.
W dalszym ciągu będę upierać się, że to jest jednak syndrom pustego gniazda, a wynika z tego, co dzieje się w Twoim życiu osobistym (poza rodzinnym) i Twoim związku. Gdyby i tu, i tu nie pojawiła się taka nicość, nie miałabyś również tego lęku, który pojawia się na myśl o wyjeździe córki.
Właśnie przypomniało mi się coś, co bardzo utkwiło mi w pamięci, a co kilka lat temu mąż przytoczył z prywatnej rozmowy z kolegą z pracy. Mowa była o jakimś okresie wakacyjnym, kolega stwierdził, że jak syn (wtedy jeszcze dosyć mały) wyjeżdża z domu, to dla niego jest to katastrofa, co miało znaczyć, że kiedy zostaje sam na sam z żoną, to pojawia się pustka, pewnie też nuda. Mój mąż zupełnie nie umiał tego zrozumieć, bo u nas to my jako małżeństwo zawsze stanowiliśmy trzon naszej rodziny i tak jest do dzisiaj. Kiedy zostajemy sami, to się tym czasem cieszymy i z niego po prostu korzystamy.
Owszem, mam pewne obawy jak to będzie, kiedy syn się wyprowadzi, w końcu po wielu latach nastąpi w naszym życiu pewnego rodzaju zmiana, spora zmiana, a to może zdarzyć się już niebawem, ale też dlatego zawsze miałam na uwadze że jaką z mężem zbudujemy relację, taką będziemy mieć wspólną przyszłość i albo pojawi się wspomniana pustka, albo będziemy cieszyć się na powrót odzyskaną swobodą. W każdym razie to, że dzieci kiedyś dorastają jest naturalną koleją rzeczy i mamy cały okres rodzicielstwa, żeby się na to przygotować.
Żona? 20+ lat po slubie wszystko sie zmienia. Już nawet seks nie smakuje tak samo.
To może warto zadbać o jakość relacji? Jeśli nie teraz, to kiedy?