Hej! Chciałabym podzielić się z Wami swoimi uczuciami. Jestem tu nowa, postaram się napisać niezbyt chaotycznie, chodź moje myśli są szybsze niż to co wylewam na papier.
A więc.
Jestem osobowością INFJ. Podobno mówi się, że jest to najrzadsza osobowość i że takie osoby często czują się niezrozumiane.
Byłam typem samotnika, długo jestem sama i takie życie mi odpowiadało, co więcej nie przeszkadzało mi, że nie mam obok siebie kochanej osoby. Wszystko zmieniło się ok półtora roku temu, gdzie nawiązałam relację z mężczyzną, w którym się zakochałam i poczułam coś czego dawno nie czułam. Okazało się jednak, że za bardzo się zaangażowałam i moje uczucia zostały odrzucone. Bardzo to przeżyłam, znalazłam ukojenie w ramionach innego. To miała być zwykła znajomość. Ja ze względu na ostrożność niechętnie utrzymywałam kontakt, jednak zawsze odpowiadałam z grzeczności. Zaczynałam się przyzwyczajać. Gadaliśmy codziennie, godzinami. Czułam zainteresowanie z drugiej strony. Poczułam się ważna. No i pokochałam go, nie tylko za tą uwagę, ale za charakter. Okazało się jednak, że to wszystko było z nudów, że jestem tylko koleżanką i żadnych uczuć nigdy nie było. Druga relacja nadal się ciągnie, wciąż tęsknię, on się dystansuje i po prostu nie pisze. A mi, wiadomo jak to osobie zakochanej, z tym źle. Mimo, że jasno się określił, że mam nie mieć żadnych nadziei. Po tych dwóch sytuacjach życiowych czuję się wykończona psychicznie.
W międzyczasie próbowałam nawiązywać relacje z mężczyznami. Wszystkich odtrącałam. Mimo, że oni byli zainteresowani. Za dużo analizowałam, szukałam wad, które mi nie odpowiadały. No i porównywałam ich najpierw do tego pierwszego potem do tego drugiego mężczyzny. Oczywiście żaden nie było „na tyle dobry”. Przeżywam facetów, którzy mnie odepchnęli nie mogąc zainteresować się innymi. Zazwyczaj mężczyźni albo chcą bardzo szybko relacji (a ja potrzebuję czasu by się otworzyć) albo nie utrzymują na tyle bliskiego kontaktu by mnie zainteresować.
Może ja podświadomie potrzebuję atencji, zainteresowania? W obu przypadkach gdy się zakochałam (a może tylko toksycznie uzależniłam??) faceci napierali, pisali, dzwonili, tego kontaktu było bardzo dużo... Czułam się, że myślą o mnie, że jestem ważna. Ale chcę dodać, że lubiłam ich też jako ludzi, ich charaktery... nie tylko to, że byli niby mną zainteresowani.
Jestem osobą nadwydajną. Bardzo dużo analizuję, myślę, przetwarzam. Osobiście jestem osobą bardzo empatyczną, myślę o innych, dopiero później o sobie. Kocham pomagać innym. Być przy nich. Wyczuwam czyjeś emocje. Gdy ktoś jest smutny, następnego dnia po rozmowie wciąż pytam się jak się czuje. Jestem przy nich. Chcę wspierać, być osobą, na którą można liczyć i wielokrotnie to powtarzam. Dla osób ważnych jestem w stanie rzucić to co akurat teraz robię. Odbieram każde telefony, odpisuję od razu. Jeśli jestem zajęta, to czym prędzej piszę usprawiedliwienie. Ale od razu oddzwaniam gdy mogę. Przez to że taka jestem... wymagam też tego od drugiej osoby. I często się zawodzę na ludziach. Bo tego nie dostaję. I tu bardzo ważne pytanie. Wymagam za dużo? Jeśli tak, to jak spuścić z tonu. Jak wyluzować. Jak nie wymagać tyle od SIEBIE. Jak być choć odrobinkę bardziej egoistyczna. Jestem nieszczęśliwa przez ten ogrom myśli w głowie. Non stop analizuję. Zadręczam się. Czemu ci mężczyźni mnie nie chcą?
Ponadto mam dość niskie poczucie własnej wartości. Nie podobam się sobie. Mimo, że faceci się mną interesują. Mam własne mieszkanie. Samochód. Dobrą pracę. Jestem po studiach medycznych (o czym wspominam bo nie powinnam mieć powodów by źle o sobie myśleć, a jednak...). Zainteresowanie tych dwóch mężczyzn niezwykle mnie podbudowało, czułam, że mogłam wszystko, byłam pełna energii, uśmiechnięta, wesoła, skora do żartów. Ich odtrącenie poczułam jak cios. Zniżenie do poziomu zera. Że się nie liczę. Ze jestem do niczego. CZEMU? Dlaczego nie mogę zaakceptować faktu, że nie muszę się wszystkim podobać?
Bardzo się do ludzi przyzwyczajam i jestem ogromnie sentymentalna. Nigdy nie urwałam z nikim kontaktu. To raczej inni się oddalają i znajomość słabnie. Chcę być lubiana przez wszystkich.
Ostatnio bardzo często płaczę. I popadam w rozpacz. Mam silne spadki nastroju. Gdy spotykam się z najbliższymi, wychodząc z domu, humor często mi się poprawia. Ale to tyczy się najbliższych. Nie lubię poznawać nowych ludzi, gdy nic o nich nie wiem, gdy nic nas nie łączy. Nienawidzę tego początku. Mimo wszystko przy pierwszym spotkaniu nigdy nie jestem naburmuszona i małomówna. Ale potrzebuję tej iskry. Gdy ktoś inicjuje temat, wtedy rozmawiam. Jestem miła i uśmiechnięta, mimo że spięta. Druga osoba musi być cierpliwa, bo zyskuję przy bliższym spotkaniu. Potrzebuję w życiu chwili dla siebie, ciszy, zamknięcia się w sobie, wtedy ładuję baterie. A potem lgnę do najbliższych. Co nie zmienia faktu, że czuję się w życiu cholernie samotna.
Nie zawsze mam doła. Chłonę energię innych. Wśród wesołych ludzi też jestem wesoła. Są momenty, gdy uważam, że mam mnóstwo zalet i mogę wiele rzeczy, że jestem wartościowa. A potem przychodzi dół. Gdy czuję się niepotrzebna.
Czy aż tak wygląda osobowość INFJ?? Często się wymienia niestabilność emocjonalną. To wygląda na taką osobowość? Czy chorobę? Mam problemy? Zaznaczam, to wszystko się zaczęło od tych dwóch mężczyzn, wcześniej nie zauważałam aż takich huśtawek. Było stabilnie. Może nie byłam jakaś super szczęśliwa, ale zadowolona.
Boję się, że to wszystko przez samotność. Że rozpaczliwie szukam przyjaźni/miłości. I że jestem zagubiona. I nie wiem czego chcę. Bo raz szukam towarzystwa, a kolejny raz kładę się na kanapie pod kocem gapię się w ścianę i chcę zostać sama.
Czy macie jakieś rady dla mnie...? Czy jestem wariatką?