Potrzebuję obiektywnych opinii. Jestem ze swoim facetem 7 lat, mamy po 34 lata. Te 7 lat to było życie w dojazdach, mieszkaliśmy od siebie ponad 100km i widywaliśmy się raz w tygodni. Po tych 7 latach mój facet postanowil że wyjedzie za granicę. Zgodziłam się na to tylko dlatego, że miał jeździć na 2 tyg i wracać na tydzień. Już na samym początku okazało się że wyjazdy będą na minimum miesiąc a powrót na kilka dni. Zdarzało się już tak że nie było go 3 miesiące i wracał na weekend po czym znowu jechał na miesiąc, dwa. W październiku wyjechał na 2 tyg, wczoraj się dowiedziałam że wróci dopiero na święta. Od jakiegoś czasu kłócimy się tylko o jedno, ja chce żeby wracał a on że nie wróci, bo są nam potrzebne pieniądze na mieszkanie. Żeby on tam zarobił na mieszkanie musiałby siedzieć jeszcze z 5 lat a ja sobie tego nie wyobrażam. Ostatnio stwierdził że on może wrócić, ale to będzie moja wina jak sobie nie poradzimy finansowo. Dla niego żadne argumenty o tym że związek na odległość to nic dobrego, że czuję się cholernie samotna i psychicznie załamana, nie docierają. Twierdzi że w Polsce nie znajdzie lepiej płatnej pracy, i wyjazdy to jego jedyna opcja. Nie mamy dzieci na utrzymaniu, nie mamy kredytu. Ja wolę żyć razem trochę biedniej, niż mieć więcej pieniędzy, kosztem wiecznej samotności.
Potrzebuję obiektywnych opinii. Jestem ze swoim facetem 7 lat, mamy po 34 lata. Te 7 lat to było życie w dojazdach, mieszkaliśmy od siebie ponad 100km i widywaliśmy się raz w tygodni. Po tych 7 latach mój facet postanowil że wyjedzie za granicę. Zgodziłam się na to tylko dlatego, że miał jeździć na 2 tyg i wracać na tydzień. Już na samym początku okazało się że wyjazdy będą na minimum miesiąc a powrót na kilka dni. Zdarzało się już tak że nie było go 3 miesiące i wracał na weekend po czym znowu jechał na miesiąc, dwa. W październiku wyjechał na 2 tyg, wczoraj się dowiedziałam że wróci dopiero na święta. Od jakiegoś czasu kłócimy się tylko o jedno, ja chce żeby wracał a on że nie wróci, bo są nam potrzebne pieniądze na mieszkanie. Żeby on tam zarobił na mieszkanie musiałby siedzieć jeszcze z 5 lat a ja sobie tego nie wyobrażam. Ostatnio stwierdził że on może wrócić, ale to będzie moja wina jak sobie nie poradzimy finansowo. Dla niego żadne argumenty o tym że związek na odległość to nic dobrego, że czuję się cholernie samotna i psychicznie załamana, nie docierają. Twierdzi że w Polsce nie znajdzie lepiej płatnej pracy, i wyjazdy to jego jedyna opcja. Nie mamy dzieci na utrzymaniu, nie mamy kredytu. Ja wolę żyć razem trochę biedniej, niż mieć więcej pieniędzy, kosztem wiecznej samotności.
Chcesz powiedzieć, że od 7 lat jesteś w związku i nie mieliście nawet planów na wspólne mieszkanie? Przez 7 lat dojeżdżaliście do siebie jak dzieciaki?
Jak wyobrażasz sobie Waszą przyszłość?
Bo na ten moment nie macie nic. Ani wspólnie nie mieszkacie, ani pewnie nie macie widoków na legalizację związku, ani nie macie planów na dzieci, zupełnie nic. Każde z Was tak naprawdę żyje sobie osobno.
Chcesz powiedzieć, że od 7 lat jesteś w związku i nie mieliście nawet planów na wspólne mieszkanie? Przez 7 lat dojeżdżaliście do siebie jak dzieciaki?
Jak wyobrażasz sobie Waszą przyszłość?
Bo na ten moment nie macie nic. Ani wspólnie nie mieszkacie, ani pewnie nie macie widoków na legalizację związku, ani nie macie planów na dzieci, zupełnie nic. Każde z Was tak naprawdę żyje sobie osobno.
Dokładnie tak, przez 7 lat tylko dojeżdżaliśmy do siebie, nie mamy nic.
Są tylko plany na ślub, mieszkanie, ale to tylko plany. Wcześniej twierdził że jak wynajmniemy mieszkanie, to nie damy rady się utrzymać na normalnym poziomie. Nie wyobrażam sobie siedzenia jeszcze kilka lat samej.
Dzieci nigdy nie chciałam mieć, on również.
Lady Loka napisał/a:Chcesz powiedzieć, że od 7 lat jesteś w związku i nie mieliście nawet planów na wspólne mieszkanie? Przez 7 lat dojeżdżaliście do siebie jak dzieciaki?
Jak wyobrażasz sobie Waszą przyszłość?
Bo na ten moment nie macie nic. Ani wspólnie nie mieszkacie, ani pewnie nie macie widoków na legalizację związku, ani nie macie planów na dzieci, zupełnie nic. Każde z Was tak naprawdę żyje sobie osobno.Dokładnie tak, przez 7 lat tylko dojeżdżaliśmy do siebie, nie mamy nic.
Są tylko plany na ślub, mieszkanie, ale to tylko plany. Wcześniej twierdził że jak wynajmniemy mieszkanie, to nie damy rady się utrzymać na normalnym poziomie. Nie wyobrażam sobie siedzenia jeszcze kilka lat samej.
Dzieci nigdy nie chciałam mieć, on również.
No to ciekawe, że macie ponad 30 lat i twierdzicie, że nie dacie rady utrzymać się w wynajmowanym mieszkaniu na normalnym poziomie
Z dwóch pensji możecie spokojnie wynająć coś małego z dwoma pokojami i jeszcze 3/4 jednej pensji odłożyć na kupno własnego.
No chyba, że żadne z Was nie ma konkretnego zawodu ani wykształcenia i robicie na zmywakach. Bo nawet na budowach się odpowiednio zarabia.
A jak Was na mieszkanie nie stać, to za max 800-900 zł da się wynająć porządny pokój.
Sens w tym, że jak się chce być razem, to się robi tak, żeby być.
Wam jest wygodnie jak jest. Bo to, że Ty raz na czas zrobisz awanturę, niczego nie zmienia. Żadne z Was nie podejmuje żadnych konkretnych kroków.
Tak realnie patrząc na tą sytuację, moim zdaniem nie macie szans na to, żeby cokolwiek się zmieniło. 7 lat przechodzonego związku w dorosłym życiu. 7 lat bez deklaracji, bez zobowiązań, bez niczego. Wchodziliście w ten związek mając po 28 lat. W takim wieku to się zamieszkuje ze sobą po max roku. Po 7 latach jak tego nie zrobiliście to już po prostu nie zrobicie. Pytanie, czy chcecie w takim związku tkwić dalej, czy w końcu przestaniecie nawzajem marnować swój czas i każde pójdzie w swoją stronę, tak, jak to w sumie jest teraz.
No to ciekawe, że macie ponad 30 lat i twierdzicie, że nie dacie rady utrzymać się w wynajmowanym mieszkaniu na normalnym poziomie
Z dwóch pensji możecie spokojnie wynająć coś małego z dwoma pokojami i jeszcze 3/4 jednej pensji odłożyć na kupno własnego.No chyba, że żadne z Was nie ma konkretnego zawodu ani wykształcenia i robicie na zmywakach. Bo nawet na budowach się odpowiednio zarabia.
A jak Was na mieszkanie nie stać, to za max 800-900 zł da się wynająć porządny pokój.
Sens w tym, że jak się chce być razem, to się robi tak, żeby być.
Wam jest wygodnie jak jest. Bo to, że Ty raz na czas zrobisz awanturę, niczego nie zmienia. Żadne z Was nie podejmuje żadnych konkretnych kroków.Tak realnie patrząc na tą sytuację, moim zdaniem nie macie szans na to, żeby cokolwiek się zmieniło. 7 lat przechodzonego związku w dorosłym życiu. 7 lat bez deklaracji, bez zobowiązań, bez niczego. Wchodziliście w ten związek mając po 28 lat. W takim wieku to się zamieszkuje ze sobą po max roku. Po 7 latach jak tego nie zrobiliście to już po prostu nie zrobicie. Pytanie, czy chcecie w takim związku tkwić dalej, czy w końcu przestaniecie nawzajem marnować swój czas i każde pójdzie w swoją stronę, tak, jak to w sumie jest teraz.
Ale ja wiem że się utrzymamy, tylko on twierdzi że nam na wszystko będzie brakowało. Według mnie to bzdura, moja koleżanka z mężem wynajmują mieszkanie, gdzie tylko on pracuje jako magazynie, do tego mają dziecko na utrzymaniu.
Mi nie jest wygodnie tak jak jest, nabawiłam się depresji i ogólnie mam dość całej tej sytuacji. On im bardziej mu mówię żeby wracał tym bardziej się wścieka. Z tym co już odłożył moglibyśmy spokojnie wynająć mieszkanie, do tego dwie wypłaty. Ale on twierdzi że nie będzie płacił komus obcemu czynszu w takiej wysokości, bo to marnowanie pieniędzy, lepiej już mieć coś swojego a na swoje nas nie stać.
Poświęciłam temu związkowi 7 lat i tak po prostu w wieku 34 lat mam odejść, zostanę sama jak palec, nie wyobrażam sobie tego na ten moment.
Poświęciłam temu związkowi 7 lat i tak po prostu w wieku 34 lat mam odejść, zostanę sama jak palec, nie wyobrażam sobie tego na ten moment.
Czyli wolisz w dalszym ciągu poświęcać swój czas facetowi, który ma Twoje potrzeby gdzieś i który prawdopodobnie nie wiąże z Tobą żadnych poważnych planów?
Jesteś pewna, że jesteś jego jedyną kobietą?
Bo tak realnie patrząc, to po roku, maksymalnie dwóch w takiej sytuacji powinna Ci wyć w głowie syrena alarmowa.
Ewa001 napisał/a:Poświęciłam temu związkowi 7 lat i tak po prostu w wieku 34 lat mam odejść, zostanę sama jak palec, nie wyobrażam sobie tego na ten moment.
Czyli wolisz w dalszym ciągu poświęcać swój czas facetowi, który ma Twoje potrzeby gdzieś i który prawdopodobnie nie wiąże z Tobą żadnych poważnych planów?
Jesteś pewna, że jesteś jego jedyną kobietą?
Bo tak realnie patrząc, to po roku, maksymalnie dwóch w takiej sytuacji powinna Ci wyć w głowie syrena alarmowa.
Wiem że nie ma innej kobiety. Syrena to mi wyła po roku, ale on snuł plany z których z resztą i tak nic wyszło I nie wychodzi. Ja teraz nie mam nawet psychicznych sił żeby odejść. Nie wyobrażam sobie że go zostawie, odejdę z niczym, a on sobie znajdzie nową z którą za moje wyzeczenia i moje również pieniądze ułoży sobie życie. Gdybym miała 25 lat już dawno bym odeszła. Teraz to nie jest takie proste.
Lady Loka napisał/a:Ewa001 napisał/a:Poświęciłam temu związkowi 7 lat i tak po prostu w wieku 34 lat mam odejść, zostanę sama jak palec, nie wyobrażam sobie tego na ten moment.
Czyli wolisz w dalszym ciągu poświęcać swój czas facetowi, który ma Twoje potrzeby gdzieś i który prawdopodobnie nie wiąże z Tobą żadnych poważnych planów?
Jesteś pewna, że jesteś jego jedyną kobietą?
Bo tak realnie patrząc, to po roku, maksymalnie dwóch w takiej sytuacji powinna Ci wyć w głowie syrena alarmowa.
Wiem że nie ma innej kobiety. Syrena to mi wyła po roku, ale on snuł plany z których z resztą i tak nic wyszło I nie wychodzi. Ja teraz nie mam nawet psychicznych sił żeby odejść. Nie wyobrażam sobie że go zostawie, odejdę z niczym, a on sobie znajdzie nową z którą za moje wyzeczenia i moje również pieniądze ułoży sobie życie. Gdybym miała 25 lat już dawno bym odeszła. Teraz to nie jest takie proste.
To naprawdę jest proste. Przecież na dobrą sprawę Ty i tak żyjesz sama. Wystarczy Panu powiedzieć, żeby więcej nie przyjeżdżał. Nie macie wspólnego majątku, nie musicie dzielić się tym, co razem kupiliście. Rzeczy mu odeślesz i tyle.
Prawda jest taka, że jak on znajdzie taką, która go porwie, to sam odejdzie i tyle go będziesz widziała. I wtedy nie będzie miał problemów, w ciągu roku będzie po ślubie i z dzieckiem w drodze.
Po prostu to nie to. Jesteś dobra bo jesteś. Ale nie na tyle, żeby cokolwiek z Tobą planować. Nawet nie na tyle, żeby razem zamieszkać. Naprawdę uważasz, że to jest dobre i zdrowe i normalne?
.........i tak po prostu w wieku 34 lat mam odejść, zostanę sama jak palec, nie wyobrażam sobie tego na ten moment.
To zdanie to zabojstwo mentalne samego siebie!!! Ile razy ja powtorzylam sobie w glowie to zdanie - nie zlicze, az w koncu doszlam do wniosku ze nie wazne ile te cholerne cyfry pokazuja, jesli nie pasuje to nie pasuje i sie odchodzi.
Nie moge odejsc bo mam 32 lata - odeszlam, nie moge odejsc bo mam 36 lat - odeszlam! I wiesz co, to byla najlepsza decyzja jaka podjelam ( a doplyniecie do tego brzegu zajelo mi troche czasu ktorego nie uwazam za zmaranowany tylko to byl czas kiedy zaczelam prace nas soba, ze akurat ten koles by w moim zyciu a chcialam sie go pozbyc to maly element)
Po tym jak odeszlam mialam najlepsze wakacje zycie - serio czulam sie jak nastolatka, bo ja a wieku 36 lat nigdy takich wakacji nie mialam, spotyakalm sie z chlopaki i czerpalam z zycia garsciami.
Myslenie ze mam 34 lata i nic mnie w zyciu juz nie czeka jest totalnie bledne!!! za kazdym razem cos cie w zyciu czeka tylko musisz przepracowac to w glowie!!!
Wracajac do tematu - 7 lat w takim wieku to strasznie duzo - kiedys bylam tez w zwiazku na odeglosc - odelglosc nie byla jakas mega wielka a i my sie spotykalismy dosc czesto jak do siebie jedzdzilismy to nie na weekend ale na tydzien, dwa on mieszkal u mnie w domu ja u niego. Ale to byly czasy studiow wiec moglismy sobie na cos takiego pozwolic. Pewnie finalnie bym sie do niego przeprowadzila ( bo on z wiekszego miasta) ale zgadnij co sie stalo - zerwalam z nim jak mialam 25 albo 26 lat. I zyje dalej i czasami sobie mysle ze pewnie jakbym nie zerwala z nim wtedy to teraz pewnie bysmy byli malzenstwem i mieli z 2 dzieci i nie zaluje tego zupelnie, bo nie poznalabym zycia ( w tego bardzo dobrym i bardzo zlym wydaniu) tylko bylabym pod jakims ochronnym parasolem.
Wracajac do twojego watku- olej tego chlopaka niech on sobie tam siedzi i zarabia, jesli ty postanowilas ze chcesz byc tam gdzie chcesz byc to dzialaj i zajmij sie soba.
Tak na marginesie - czy jestes pewna ze on tam kogos na boku nie ma/ nie mial? Bo 7 lat dojazdowego zwiazku to duzo - duzo czasu na ogarniecie sobie innych rzeczy tez.
Nic oczywiscie nie sugeruje i to moze byc kompletnie nie meritum tego problemu z mieszkaniem.
To zdanie to zabojstwo mentalne samego siebie!!! Ile razy ja powtorzylam sobie w glowie to zdanie - nie zlicze, az w koncu doszlam do wniosku ze nie wazne ile te cholerne cyfry pokazuja, jesli nie pasuje to nie pasuje i sie odchodzi.
Nie moge odejsc bo mam 32 lata - odeszlam, nie moge odejsc bo mam 36 lat - odeszlam! I wiesz co, to byla najlepsza decyzja jaka podjelam ( a doplyniecie do tego brzegu zajelo mi troche czasu ktorego nie uwazam za zmaranowany tylko to byl czas kiedy zaczelam prace nas soba, ze akurat ten koles by w moim zyciu a chcialam sie go pozbyc to maly element)
Po tym jak odeszlam mialam najlepsze wakacje zycie - serio czulam sie jak nastolatka, bo ja a wieku 36 lat nigdy takich wakacji nie mialam, spotyakalm sie z chlopaki i czerpalam z zycia garsciami.
Myslenie ze mam 34 lata i nic mnie w zyciu juz nie czeka jest totalnie bledne!!! za kazdym razem cos cie w zyciu czeka tylko musisz przepracowac to w glowie!!!
Wracajac do tematu - 7 lat w takim wieku to strasznie duzo - kiedys bylam tez w zwiazku na odeglosc - odelglosc nie byla jakas mega wielka a i my sie spotykalismy dosc czesto jak do siebie jedzdzilismy to nie na weekend ale na tydzien, dwa on mieszkal u mnie w domu ja u niego. Ale to byly czasy studiow wiec moglismy sobie na cos takiego pozwolic. Pewnie finalnie bym sie do niego przeprowadzila ( bo on z wiekszego miasta) ale zgadnij co sie stalo - zerwalam z nim jak mialam 25 albo 26 lat. I zyje dalej i czasami sobie mysle ze pewnie jakbym nie zerwala z nim wtedy to teraz pewnie bysmy byli malzenstwem i mieli z 2 dzieci i nie zaluje tego zupelnie, bo nie poznalabym zycia ( w tego bardzo dobrym i bardzo zlym wydaniu) tylko bylabym pod jakims ochronnym parasolem.
Wracajac do twojego watku- olej tego chlopaka niech on sobie tam siedzi i zarabia, jesli ty postanowilas ze chcesz byc tam gdzie chcesz byc to dzialaj i zajmij sie soba.
Tak na marginesie - czy jestes pewna ze on tam kogos na boku nie ma/ nie mial? Bo 7 lat dojazdowego zwiazku to duzo - duzo czasu na ogarniecie sobie innych rzeczy tez.
Nic oczywiscie nie sugeruje i to moze byc kompletnie nie meritum tego problemu z mieszkaniem.
Dziękuję za odpowiedź i podzielenie się doświadczeniem. Gdybym teraz odeszła to zostalabym sama jak palec, mieszkam w małej mieścinie, nie mam tu już żadnych znajomych, poza jedną koleżanka która zresztą też się przeprowadza z rodziną do większego miasta. Przez pandemi na razie nie pracuję i nie zanosi się na zmianę w najbliższym czasie.
Gdybym mieszkała w dużym mieście, to miałabym większą odwagę na takie decyzje. W moim mieście nie mam się z kim umówić, tu żyją albo emeryci, albo żonaci, albo dziwacy. Ulice smutne i szare, każdy żyje w swoim świecie. Nie widzę tu szans na lepsze życie w pojedynkę a tym bardziej znalezienie tu kogoś ciekawego, w moim wieku do związku.
Nie sądzę żeby podczas bycia ze mną kogoś miał. On mieszkał w domu u rodziców, jego mama bardzo mnie lubi, to samo z siostrą, gdyby coś widziały czy podejrzewała na pewno niemiałby tam spokoju. Poza tym w weekend zawsze był u mnie a w tygodniu w pracy. Teraz za granicą co 2 tygodnie zmienia miasto, nie stacjonuje w jednym miejscu więc też mało realne żeby kogoś miał. Może flirtuje z kimś w necie, tego nie wiem.
Zazdroszczę Ci że miałaś tyle siły żeby kończyć relacje bez przyszłości. Ja czuję się jak wypompowana piłka, nie mam mocy i siły na takie drastyczne kroki.
Ewa, przecież Ty i tak mieszkasz i żyjesz sama. Bo co Ci to zmienia, że on przyjedzie raz na kilka tygodni? I tak na codzień jesteś tam sama tak jakby go nie było. Po prostu znajdź sobie więcej koleżanek. To naprawdę nie jest trudne.
Ale to jak uważasz. Widać, że nie chcesz nic zmieniać. Obyś nie obudziła się faktycznie z ręką w nocniku, jak on Ci powie, że nie wraca, bo się hajta z inną.
To naprawdę jest proste. Przecież na dobrą sprawę Ty i tak żyjesz sama. Wystarczy Panu powiedzieć, żeby więcej nie przyjeżdżał. Nie macie wspólnego majątku, nie musicie dzielić się tym, co razem kupiliście. Rzeczy mu odeślesz i tyle.
Prawda jest taka, że jak on znajdzie taką, która go porwie, to sam odejdzie i tyle go będziesz widziała. I wtedy nie będzie miał problemów, w ciągu roku będzie po ślubie i z dzieckiem w drodze.
Po prostu to nie to. Jesteś dobra bo jesteś. Ale nie na tyle, żeby cokolwiek z Tobą planować. Nawet nie na tyle, żeby razem zamieszkać. Naprawdę uważasz, że to jest dobre i zdrowe i normalne?
Nie jest, masz rację I nawet zdaje sobie sprawę że tak zapewne będzie, pojawi się inna i po roku będzie ślub a po dwóch dziecko. Jestem dla niego dobrą zapchajdziurą, choć już nie taką dobrą bo upominam się coraz częściej i głośniej o pewne rzeczy, a jego to zaczyna denerwować. Na wszystko ma wymówki. Za mało pieniędzy, za mało dobrze płatnej pracy w Polsce, ślub na pewno kiedyś. Znajdzie się taka która naprawdę mu się spodoba i będzie wiedział co robić bez namawiania.
Lady Loka napisał/a:To naprawdę jest proste. Przecież na dobrą sprawę Ty i tak żyjesz sama. Wystarczy Panu powiedzieć, żeby więcej nie przyjeżdżał. Nie macie wspólnego majątku, nie musicie dzielić się tym, co razem kupiliście. Rzeczy mu odeślesz i tyle.
Prawda jest taka, że jak on znajdzie taką, która go porwie, to sam odejdzie i tyle go będziesz widziała. I wtedy nie będzie miał problemów, w ciągu roku będzie po ślubie i z dzieckiem w drodze.
Po prostu to nie to. Jesteś dobra bo jesteś. Ale nie na tyle, żeby cokolwiek z Tobą planować. Nawet nie na tyle, żeby razem zamieszkać. Naprawdę uważasz, że to jest dobre i zdrowe i normalne?Nie jest, masz rację I nawet zdaje sobie sprawę że tak zapewne będzie, pojawi się inna i po roku będzie ślub a po dwóch dziecko. Jestem dla niego dobrą zapchajdziurą, choć już nie taką dobrą bo upominam się coraz częściej i głośniej o pewne rzeczy, a jego to zaczyna denerwować. Na wszystko ma wymówki. Za mało pieniędzy, za mało dobrze płatnej pracy w Polsce, ślub na pewno kiedyś. Znajdzie się taka która naprawdę mu się spodoba i będzie wiedział co robić bez namawiania.
Dokładnie tak.
Przemyśl i zadziałaj.
Zazdroszczę Ci że miałaś tyle siły żeby kończyć relacje bez przyszłości. Ja czuję się jak wypompowana piłka, nie mam mocy i siły na takie drastyczne kroki.
Nie mialam, naprawde nie mialam - potrzebowalam czasu i najprowadopodobniej ty tez go potrzebujesz, bo i tak sama mieszkasz i sie utrzymujesz, wiem ze pandemia nie sprzyja niczemu. Rozumiem to. Jak mowilam o tym przypylnieciu do drugiego brzego mi to zajelo 1,5 roku, serio. I bylo pod gorke, kiedy pierwszy raz uswiadomilam sobie ze w sumie to juz nie jest to co na poczatku i jest wiele rzeczy ktore mi nie pasuja i ktorych nie zaakceptuje ( teraz wiem o tym, wtedy nie wiedzialam) to on mial wypadek, spadl z drabiny, wylew krwi do mozgu, operacja glowy, zeby bylo jeszcze smieszniej to poltora dnia szukania go po szpitalach w 6 milionowym miescie ( jak juz udalo mi sie ustalic ze jednak szpital) potem oczywiscie pare miesiecy dochodzenia do siebie- juz nigdy nie byl tym samym czlowiekiem. No ale przeciez nie moglam go zostawic w takim momencie, Wyszlismy z tego i buch, matka mu umarla niecale pol roku pozniej, kolejna drama. Pozniej wakacje i inne wolne na ktore zawsze uciekalam gdziekolwiek aby tylko nie spedzac czasu z nim. I kiedy juz wydawalo mi sie ze jestem w tym punkcie zeby rozjesci sie to kolejny buch - babcia mu umarla. Jego kolejna drama. W tamtym momencie to juz wiedzialam i zreszta to zrobilam, wzielam sie do roboty zeby zarobic pieniadze i w koncu odejsc ( bo raczej on wiele do domu nie przynosil). Potem jak juz bylam na sto procent pewna to policja go zatrzymala i sprawa w sadzie. Myslalam ze nigdy sie z tego nie wydobede, bo juz wtedy nie wiedzialam ze nie chce z nim od dlugiego czasu ale bylo mi go zal jako czlowieka. Najwiekszy blad. W koncu zebralam sie na odwage i postawilam na swoim. To nie jest tak ze nie kosztowalo mnie to nic, duzo nerwow, wysilku i wszystkiego innego. Ale wtedy juz wiedzialam ze cokolwiek bedzie sie dzialo w zyciu ja moge liczyc tylko i wylacznie na siebie i wiem ze zarobie zeby ruszyc dalej. I dalej to wiem bo wmowilam sobie i wierze w to ze ja zawsze sobie poradze !
Pamietaj ty tez zawsze sobie poradzisz!! Po czasie umartwiania sie nad soba i widzenia beznadziejnosci w zyciu przychodzi czas kiedy masz juz wszystkiego doscy i wtedy to jest moment na działanie. Z tego co przeczytalam ty na pewno dasz sobie rade , wiec serio nie ma co ciagnac czegos co jest udawanym zwiazkiem.
I co zrobisz z tą sytuacją? Też jestem w podobnej i szczerze męczę sie tak samo. Ile rozmawiacie razem?
A nie może twój facet poszukać roboty za granicą ale w jednym miejscu, żebyś mogła dołączyć i też tam poszukać pracy?
Autorka żyje w teorii w związku a w praktyce sama.. Facet ma może jakieś tam swoje dziwne podejście do oszczędzania, ale będą z kimś z kimś, warto się liczyć z czyimiś uczuciami..
Jak sytuacja? Czy coś pomogło albo się wyjaśniło?