Hej. Dziewczyny, piszę do Was, bo absolutnie, ale to absolutnie nie mam się komu zwierzyć, a zaraz głowa mi pęknie. Mam już dość ryczenia po kątach, gryzienia pięści i psychicznej udręki. Liczę na to, że ktoś chociaż wysłucha.
Jestem z mężem w sumie już 13 lat (obecnie oboje zbliżamy się do czterdziestki). Nie mamy dzieci. W ten związek weszłam nie z wielkiej miłości, a trochę z rozsądku. Broń Boże nie dla kasy. Jestem DDA. Szukałam zawsze chłopaka spokojnego, szczerego, uczciwego, wiadomo że bez nałogów, szlachetnego oraz inteligentnego, trochę idealisty. Może to wszystko naiwne, ale pieniądze, status społeczny itp. nie miały dla mnie znaczenia. Nigdy nie wymagałam stawiania mi w knajpach, robienia prezentów, niespodzianek, zabierania do kina, płacenia za wyjazdy itp. rzeczy. Brałam to, co sam chciał mi dawać. I WYSZŁO NA TO, ŻE TO BYŁ MÓJ BŁĄD.
Mój mąż na początku się starał, ale zawsze był minimalistą. Nie byłam rozpieszczana przez niego jako kobieta. I na początku nie przeszkadzało mi to, gdyż jestem raczej typem kumpeli, a nie księżniczki. Niestety, życie przez 13 lat w ten sposób doprowadziło do tego, że mąż potrafił zapomnieć o moich urodzinach. W ogóle nie dba o mnie jak o kobietę, nie stara się, nawet nie stara się dla mnie ładnie wyglądać, chodzi w rozciągniętym dresie. Niczym mi nie imponuje. Jest freelancerem i pracuje kiedy chce, zarabia na minimum egzystencji, bo tak chce. Szczere rozmowy z nim nie pomagają, zawsze ma jakąś durną wymówkę. Nie wychodzimy na głupie piwo nawet do knajpy. W kinie byłam z nim nie pamiętam kiedy. Dziewczyny, po prostu dramat...
Płakać mi się chce. To tylko szczyt góry lodowej. Mąż ma pretensję, że na niego "nie lecę"... że nie mam "sexi bielizny" itd....
Z drugiej strony, nie jest jakimś strasznym potworem, nigdy mnie nie zdradził, nigdy nie oszukał w żaden sposób.
Niestety, ROZMOWY Z NIM NIE POMAGAJĄ... Prośby że mógłby choć trochę się postarać w codziennym zyciu, nawet niedużym kosztem: zrobić sam kolację w domu dla mnie (bez proszenia), kupić kwiatek, zaprosić do kawiarni na kawe.....
Czuję się strasznie.
ps
Oczywiście, nasza relacja jest bardziej skomplikowana, a to był tylko wycinek problemu. Na pozór jesteśmy zgodnym małżeństwem. Żyjemy skromnie, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka. Umiem się dobrze ubrać w lumpeksach, zadbać o dom tak, by nie było widać, że nie stać mnie np. na nową narzutę na kanapę, zrobić tanie dobre jedzenie.
Mój mąż jest bardzo uparty, często kontrolujący, wg mnie bywa też despotyczny. Ja choć na pozór „mu się stawiam”, ostatecznie jestem uległa i bierna. Z jednej strony wiem, ze on jest dobrym człowiekiem, szlachetnym i nie zepsutym. Nie jest typem cwaniaka, podrywacza czy „co to ja nie jestem”.
I dlatego mam taki dysonans poznawczy. Nie jest mi z nim dobrze, naprawdę. Cenię męża za dobre cechy, ale nienawidzę za ten jego „egoizm” w stosunku do mnie, i brak jakiejś ematii. Ciągle mi obiecuje, że „będzie lepiej”, że się „bardziej postara”, że „jeszcze nam się w życiu poprawi, bo ona ma plan” i to słyszę od 6 lat…
Czuję, że przez niego nie mogę ruszyć z miejsca. To nie jest tylko wymówka, bo ktoś mi zaraz napisze „bierz sprawy w swoje ręce i idź na przód”. Staram się to robić, choć trochę się szamocę, bo on „ciągnie mnie w dół”. W tym roku obiecałam sobie że zmienię pracę i będę niezależna od niego, tak, żeby w razie czego rozstać się… Jest mi bardzo ciężko na sercu, ale nie wiem czy dalej dam radę z takim partnerem.