MistycznaAn napisał/a:On – 52 lata - starszy ode mnie o prawie 20 lat, w rozsypującym się małżeństwie. Ja - po kilku mniej lub bardziej nieudanych związkach (ostatni był toksyczny, z którego wychodziłam prawie rok) jestem wolna. Poznajemy się, a po roku znajomości zamieszkujemy razem. Mija kilkanaście miesięcy.
On, swoim zachowaniem, swoją osobą, zmienia mnie, moje myśli, poglądy, emocje - zmienia całe moje życie. A może to ja sama się przy nim zmieniam? Na lepsze. Spokój, dojrzałość, zrozumienie, życzliwość. Wiem, że będąc z nim jestem innym, lepszym człowiekiem, wreszcie wiem co chcę w życiu robić – i robię to z pasją i z sukcesem. To także jego zasługa. Pchnął mnie do przodu, wsparł i wspiera, co dnia. Gdyby nie on … On jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Aż boję się myśleć, w jakim momencie swojego życia byłabym teraz, gdyby nie on. No i na dokładkę najlepszy seks w życiu 
On jest najlepszym i najgorszym jednocześnie, co mnie w życiu spotkało. Zobaczyłam, co mnie omijało, zobaczyłam jak życie może wyglądać z właściwym człowiekiem u boku. I uświadomiłam sobie, że to wszystko muszę stracić. Bo nagle różnica wieku, i wszystkie wynikające z tego komplikacje, zaczęły mnie przerażać. Przeraża mnie jego nierozwiązane małżeństwo, którego jak widzę, nie chce/nie potrafi rozwiązać. Przeraża mnie spodziewana reakcja moich rodziców, którzy nic o nim nie wiedzą. Przeraża mnie to, że wszystko wie najlepiej (w sumie w 90% przypadków rzeczywiście tak jest i to mnie też przeraża). Przeraża mnie perspektywa samotności, a ponieważ nie umiem być samotna, to przeraża mnie, że wpadnę w wir bezsensownych znajomości, przygodnego seksu i stracę to, co teraz noszę w sobie; wiarę w siebie, szacunek do siebie samej, spokój jaki w sobie teraz noszę.
Zaczynam być drażliwa, prowokuję go do kłótni, prowokuję do zazdrości. Spotykam się z innymi facetami, oczywiście na stopie koleżeńskiej. Mówię mu o tym i trochę koloryzuję bo wiem że go to boli, że wtedy czuje się niepewnie. Nie oponuje ale jest zazdrosny, wiem to. Podświadomie szukam konfliktów licząc na to, że to on, wcześniej czy później, mnie zostawi. On chyba wie, że go testuję bo jest zadziwiająco spokojny i wyrozumiały. Mam z tego powodu coraz większe wyrzuty sumienia, bo wiem, że on nie zasługuje na takie zachowanie.
To miłość mojego życia, wiem to. Ale wiem także, że muszę go zostawić. Jak to zrobić aby nie oszaleć z rozpaczy? Jak to zrobić nie raniąc najlepszego człowieka jakiego spotkałam? Jak to zrobić i żyć dalej?
Twój problem jeszcze raz dowodzi tego, że nie ma to, jak coś komuś zawdzięczać. Chodzą Ci po głowie myśli, że rozsądniej byłoby wycofać się z tego, ale z drugiej strony Twoja moralność oraz wrażliwość, już nie mówiąc o empatii aż krzyczą do Ciebie " nie rób tego, bo to zwyczajne świństwo". Poprzez to, że Twoim zdaniem, zawdzięczasz mu wszystko, co jest w Tobie najlepsze czujesz się wobec niego zobowiązana, a takim myśleniem tylko pogłębiacz swoje błędne myślenie o tym i tak naprawdę jesteś niewolnicą.
Spróbuję więc wyprowadzić Cię troszkę z tego zaklętego kręgu.
Otóż, Twoje myślenie jest, jak wspomniałam przed chwilą, błędne. Nie wiesz, jaka byłabyś teraz osoba, gdybyś nie zadała się z tym żonatym. Z góry zakładasz, że na pewno byłabyś nikim i że aż strach o tym pomyśleć, jednak dzięki temu, że słuchałaś tego faceta i godzilas się na to, by prowadził Cię jak dziecko dzisiaj jesteś kimś, ponieważ z sukcesem robisz rzeczy, które lubisz, a wręcz podchodzisz do nich z pasją. Nie twierdzę, że on nie popychał Cię do przodu, że podcinał Ci skrzydła albo stał obok i był obojętny, jednak to tylko ułamek tego, cozego tak naprawdę dokonałas zupełnie sama. Jego kierownictwo na pewno było dla Ciebie dobre, ale nie wiesz przecież czy sama też nie dałabyś rady.
Uważam, że źle się w tym wszystkim ustawiłas. To dobrze, że trafiłaś na człowieka, który Cię wspierał, ale sama też nie zginelabys marnie. Dzięki niemu może miałaś troszkę łatwiej, jednak czy poczucie wdzięczności w stosunku do kogoś ma być podstawą związku i powodem do trwania w tym związku, nawet gdy Ty już z niego wyroslas? Bo przecież wyroslas i niekoniecznie chciałabyś dalej być czyjąś córką, prawda?
Dalej- tyle mu zawdzięczasz. No może i zawdzięczasz dużo, ale czy nie jest przypadkiem tak, że on zawdzięcza Tobie więcej?
I tu zadam Ci pracę domową, jeśli oczywiście miałabyś ochotę ja odrobić.
Proszę bardzo, żebyś zastanowiła się, co mianowicie ten facet może zawdzięczać Tobie i może postaraj się określić czy jest to dużo, czy mało?
A jeśli zechcesz, to napisz o tym i wtedy podyskutujemy dalej.
Następna rzecz- autorka i ten żonaty tworzą związek, jakkolwiek by to nie brzmiało, ponieważ od kilkunastu miesięcy mieszkają razem, więc dzielą swoją codzienność. Nie można więc stwierdzić wprost, że autorka jest tylko kochanką. Oczywiście jest nią i od takiej roli zaczęła ten układ, ale teraz jest też partnerka życiową. Fakt, nie do końca jest jego partnerka, lecz raczej jego wychowanką, kimś w rodzaju córki, dobra plastelina do lepienia, ale przecież nie 24h taka rolę spełnia, bywa też i partnerką.
Dlaczego się nie rozwodzi? Bo nie jest głupi. Przecież on wie, że jego boczny związek może długo nie potrwać, więc byłby głupi rozwodząc się z żoną na stare lata, szczególnie że żona tez nie występuje o rozwód. Oni po prostu do siebie wrócą i ostatnie lata życia spędza razem. To oczywiste. Jeśli ten facet ma fajną kobietę za żonę, to miałby ot tak odpuszczać ja sobie, a potem w razie czego miałby szukać innej dobrej kobiety, która sprawdziłaby się w roli jego opiekunki? Wbrew pozorom nie jest tak łatwo znaleźć taką kobietę. Byle kogo znaleźć jest bardzo łatwo, ale znaleźć taką perełkę, z którą dałoby się żyć i na niej polegać, to niestety trzeba by było mieć niezłego farta.
Tak więc facet doskonale wie, co tobi. To takie ostatnie podrygi wiednacej ostrygi. Ot cała tajemnica.
Nawet nonsens ma swoje granice.