Zanim opiszę historię, chcę napisać że moje intencje są jak najbardziej szczere i dla tej kobiety jestem gotów zrobić wszystko żeby uchylać nieba przez resztę jej życia, żeby z reszty mojego życia celem zrobić uszczęśliwianie jej.
Ona, 39 lat, dwójka dzieci, jedno dorosłe. Ja, 38 lat, bez dzieci.
Poznaliśmy się w wakacje 2017 roku. Przyjechałem do kraju na wakacje. Mocny romans ze świetnym seksem. Pod koniec trochę zbliżenia emocjonalnego, ale mój wyjazd.
Codzienna korespondencja przez cztery miesiące, której intensywnością sami byliśmy zaskoczeni. Wreszcie mój powrót na stałe do kraju. Zamieszkanie razem u niej.
I tu początek problemów, za które teraz to wiem odpowiadam ja. Moje traktowanie jej na dystans. Zajmowanie się swoimi sprawami, rozkręcanie interesu. Ona na początku wspaniała. Pomimo wymagającej pracy dbająca o mnie, troszczącą się, gotowa na wszystko dla mnie. Wreszcie wyznająca mi miłość. A ja mówiący że tego nie czuję.
Początki kłótni, regularnie co 3 miesiące. Powód tak naprawdę zawsze ten sam. Że jej nie kocham. Że nic dla mnie nie znaczy. Że chcę tylko wygody. Scenariusz kłótni podobny. Kończący się naogół moimi przeprosinami po wyprowadzeniu się na kilka dni. Wtedy ona zapraszająca mnie z powrotem. Ale kłótnie coraz ostrzejsze.
Ostateczny rozpad związku w kwietniu 2019, w samym środku epidemii. Moja wyprowadzka. Moje odrzucone próby naprawienia. Jej informacja że to koniec. Że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Mój zakup nieruchomości, urządzenie się i zabranie wszystkich rzeczy w maju i czerwcu. Korespondencja pomiędzy nami tylko w sprawach logistycznych. Jeden list od niej, na początku maja, że zabiłem jej wiarę w miłość, że nic dla mnie nie znaczyła, że teraz jej serce to głaz. Jeden mój telefon w połowie czerwca z życzeniami urodzinowymi. Jej pytanie czy coś jeszcze chcę jej powiedzieć, odpowiadam nie, rozłącza się.
W lipcu coraz więcej o niej myślę. Poznaje powierzchownie kilka kobiet, ale przez kontrast zaczynam widzieć że to ona jest dla mnie naprawdę ważna i wyjątkowa. Wreszcie moje zaproszenie jej na seks (wcześniej seks uratował nam kilkukrotnie związek). Jej odpowiedź: zablokowanie mnie.
Przyjeżdżam jednej niedzieli do miasta w którym mieszka. Po 3 miesiącach od rozstania. Widzę ją w parku na spacerze z innym mężczyzną. Jakiś potworny zbieg okolicznosci. Coś się ze mną dzieje. Zaczynam za nimi iść. Obserwuję ich pijących piwo w ogródku. Nie zachowują się jak para. Wreszcie zachodzę im drogę. Ona najpierw zszokowana, potem uśmiecha się do mnie i mówi mi że nie ma czasu rozmawiać.
Coś we mnie tego dnia pęka. Widząc ją nie mam wątpliwości. To kobieta mojego życia. Kocham ją.
Wysyłam jej kwiaty do pracy. Przyjeżdżam do niej do pracy i mówię że ją kocham. Ona jest wściekła. Krzyczy na mnie. Mówi że mi nie wierzy. A nawet jakby uwierzyła to u niej się wypaliło. Przez dwa tygodnie przyjeżdżam jeszcze trzy razy. Przywożę kwiaty, zostawiam listy pod wycieraczką, mówię że ją kocham. Jest na mnie wściekła.
W międzyczasie wysyłam jej e-maile z przeprosinami, tym co do niej czuję i jaki byłem głupi i jaka jest dla mnie ważna. Nie odpowiada, chociaż wiem że je czyta.
Spotykam się z jej przyjaciółkami. Dowiaduję się jakie wielkie nadzieje miała co do nas, jak przeze mnie płakała wielokrotnie, ile dawała mi szans. Teraz dopiero rozumiem jak wielką krzywdę jej wyrządziłem.
Za czwartym razem gdy przyjeżdżam do jej pracy cała w gniewie wręcza mi numer artykułu z kodeksu karnego dotyczący nękania i mówi że nie chce mieć ze mną żadnego kontaktu. Mówię że ją kocham i wychodzę. Wcześniej wysłałem jej zaproszenie do jednej z naszych ulubionych restauracji. Nie przychodzi.
Mój cel napisania tego postu jest jeden: uzyskanie jakiejkolwiek informacji co mogę zrobić żeby ją odzyskać i naprawić to co zrobiłem. Możecie mnie Panie rugać do woli, i tak nic nie pokona tego jaką pogardę czuję sam do siebie i jestem bliski roztrzaskania sobie tego głupiego łba o ścianę. To jest wyjątkowa, wspaniała kobieta z okropnie wrażliwym sercem ukrytym pod twardą skorupą.