Kobietki kochane, Panowie oczywiście też.
Przybywam do Was z takim malym, osobistym problemem.
Od czterech lat piszę z człowiekiem przez internet. On ma 31 lat, ja 28, ale w tej chwili czuję się jak zagubiona nastolatka. Oboje jesteśmy wolnymi, choć zapracowanymi ludźmi, mieszkamy 700 km od siebie.
Zaczęlo się od niewinnych wiadomości na GG pewnego nudnego wieczoru. Droczyliśmy się ze sobą, żartowaliśmy do rana i zanim się obejrzałam minęło multum wieczorów spędzonych na takich luźnych rozmowach. Było milo i myślałam wtedy, że taka internetowa znajomość jest świetna - w każdej chwili możemy się rozluźnić pisaniem po ciężkim dniu, łączą nas wspólne pasje i to nimi napędzaliśmy rozmowę. Oboje byliśmy też za tym, aby pozostawić tę znajomość w wirtualu.
Z czasem wyszlo więcej wspólnych zainteresowań, poglądów, wymieniliśmy się nr telefonow, zaczęliśmy wirtualnie razem oglądać seriale i filmy, wysylać sobie głupie zdjęcia czynności wykonywanych w ciagu dnia, dawać codzienne rady i triki domowe...
I, cholerka, przepadlam totalnie. Myślę o nim przez całe dnie. Nie wiem, czy to jakieś zauroczenie, czy uzależnienie... Ale bardzo się z tym męczę i nie wiem, co zrobić. Mogłabym zaproponować mu spotkanie, ale nie wiem, czy się zgramy i czy to go nie odrzuci. Oboje jesteśmy bardzo introwertyczni, w dodatku pisalismy przez tyle lat... boję się jego reakcji, balabym się tego spotkania, ze na zywo nie bedzie sie kleić, albo zadurzę się mocniej jednostronnie... Ta nasza internetowa więź jest dużą częścią mojego życia. On, choć najczęściej pisze pierwszy, nigdy nie zaproponował spotkania, więc mam powody do obaw.
Ktoś z Was może miał podobnie? Co byście zrobili z taką sytuacją mając na uwadze, że wstępnie miała to być tylko wirtualna odskocznia...? Naprawdę mnie to męczy