Przed pandemią mieszkaliśmy z partnerką osobno. Co tydzień jedno z nas przyjeżdżało do drugiego na 2-3 dni. To był fajny czas, bo to każdy przyjazd był wydarzeniem i trzeba było się "szykować". Dzień przed tym jak wszystko miało zostać zamknięte - podjęliśmy decyzję, aby się do niej wprowadzić. Nie wiedzieliśmy jak poważne czekają nas zmiany, więc postanowiliśmy nie ryzykować długiej rozłąki. Tak minęły prawie 3 miesiące...
Boję się, że to był błąd. Przed zamknięciem było sporo zaangażowania, a teraz wszystko oklapło. Mnie to absolutnie nie dziwi, bo cały czas siedzimy zamknięci ze sobą, więc mamy siebie przesyt. Bardziej mnie przeraża, że niewiele mogę zrobić. Na początku jeszcze było co przeżywać razem, bo ograniczenia, niepewność sytuacji, ale teraz? Dni się zlewają w jedno. Mam wrażenie, że zaczynamy się robić strasznie zblazowani. Najbardziej mnie chyba dotyka kwestia seksu, bo nie sądziłem, że w tej kwestii kiedykolwiek będą problemy. A zarówno z jej strony, jak też mojej nie ma pary. Najgorsze są rozmowy o tym, bo z jednej strony mają pomóc i jakoś łatwiej odnaleźć się w sytuacji, ale tak naprawdę dodają do pieca. Próbowaliśmy złamać rutynę i wyjechać na weekend, ale dostała zatrucia pokarmowego pierwszego dnia i przesiedzieliśmy cały weekend... w wynajętym domu
Czuję straszną niemoc. Straszną.