Witajcie!
Jestem przed 40-tką. Rok temu poznałem dziewczynę kilka lat młodszą od siebie z dzieckiem.
Poznałem ją w sytuacji, kiedy zostawił ją partner po kilku latach (nie ojciec dziecka). Wiadomo, rozmawialiśmy godzinami, pisaliśmy do siebie bez przerwy, spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Pomagałem jej jak mogłem, by mogła się pozbierać po rozstaniu. Wiem, że byłem plasterkiem na jej rany. Podobała mi się od samego początku, bezinteresownie. Nie czułem do niej nic, czysta chęć pomocy. Z dzieckiem mam kontakt bardzo dobry, zaakceptowało mnie gdy przebywałem u niej w domu lub gdy zostawałem kilka razy na noc. Sytuacja się zmieniła ze cztery miesiące temu. Zaczęło mi na niej coraz bardziej zależeć. Była już inną osobą niż na początku. Uśmiechnięta, pewna siebie, momentami szalona. Gdy bardziej mi zależało na niej i o tym jej powiedziałem, zaczęło mi coraz więcej u niej przeszkadzać - jeszcze do tego ten koronawirus. Odkładanie spotkań, mniej rozmów niż na początku itd. Zdystansowała się.
Ale do sedna.
Powiedziałem jej, że coś do niej czuję i chciałbym czegoś więcej niż tylko kilku spotkań w tygodniu i za każdym razem powrotu na noc do siebie.
Powiedziała mi, że nie chce na razie wchodzić w nowy związek bo dopiero emocjonalnie wyszła z poprzedniego. Że jest jej dobrze samej, że jak wraca po pracy do domu w końcu ma ciszę i spokój, więcej czasu dla dziecka itd.
Ok, jesteśmy dorośli,- rozumię to. Zawsze mówiliśmy sobie prawdę i chciałem uszanować jej decyzję. I tak zrobiłem.
Nie ma chyba nic gorszego dla faceta, który staje się przyjacielem dla dziewczyny, którą pokochał bez wzajemności.
Założyłem ten wątek z jednego powodu. Nie wiem jak z tego wyjść. Zasada zero kontaktu nie pomoże. Widzimy się raz w tygodniu ze względu na pracę. Gdy ja się nie odzywam, pierwsza pisze. Gdy nie odpisuję dzwoni na drugi dzień i rozmawiamy. Utrzymuje mnie przy sobie bo widzę, że boi się mnie całkowicie stracić. Mówiła, że jestem ważny w jej życiu ale ona na tą chwilę nie może mi nic obiecać. Najgorsze jest, że ja czekam na te wiadomości i po cichu liczę na telefon. Na te ochłapy, którymi mnie karmi. Wczoraj zadzwoniła i przyjechała do mnie na kawę. Rozmawialiśmy z godzinę. Powiedziałem jeszcze raz co do niej czuję, a ona mi tą samą śpiewkę, że nie jest gotowa, że jest jej przykro, że się zaangażowałem a jednocześnie ma żal do mnie, że się pierwszy nie odzywam i pierwszy nie napiszę. Wczoraj wstępnie umówiliśmy się na spotkanie ale jak milczy od spotkania cały dzień to nie wiem jak to będzie. Nie rozumię tego. Gdy milczy kilka dni jakoś sobie organizuję czas,- to nie jest tak że płaczę w poduszkę i nie chce mi się żyć. jednak gdy się odezwie lub się zobaczymy wszystko mi powraca. Jak wyjść z tego friendzone?