Witam, forum zaczytuję od dawna i to pierwszy raz, kiedy sama potrzebuję się po ludzku... wygadać.
Poznałam chłopaka jakieś pół roku temu w lokalu, gdzie pracowałam jako kelnerka. Wszystko poszło bardzo szybko, był z innego miasta i dojeżdżał do mnie (godzina drogi), akurat moja sytuacja mieszkaniowa się zmieniała i miał okazję się wprowadzić. Po miesiącu znajomości zmienił pracę i wprowadził się do mnie. Cała reszta też poszła szybko, poznałam jego rodziców, on moich, wszyscy się bardzo polubili.
Miałam wobec niego pewne obawy, ale starał się i w sumie bardzo się zakochałam. Tak z 2-3 miesiące było okej, układało między nami się właściwie... idealnie, aż poszła pierwsza ostra kłótnia. O co? Otóż nowa praca mu nie pasowała i wyżywał się na mnie, a ja nie pozwalałam na to. Po tym kłóciliśmy się non stop 2 tygodnie, nakręcając spiralę strachu, zazdrości, żali itd. Wtedy miałam pierwsze myśli o rozstaniu i w sumie wiele czerwonych lampek odpalonych na full moc.
Związek był po tym toksyczny, afery prawie codziennie, większość prowokowana przez niego. Poza kłótniami które były paskudne zaraz było "idealnie".
Z mojego punktu widzenia byłam dobra. Starałam się, byłam cierpliwa, zawsze gotowa na rozmowę. Byłam o wiele dojrzalsza od niego, emocjonalnie. Przed kwarantanną na wszystkie zawody z nim jeździłam, później gdy chodził biegać, jechałam za nim rowerem. Wybielałam go w oczach rodziny, gdy im się zaczął nie podobać. Jeździłam też do jego rodzinnego miasta co tydzień/dwa, pomóc lub potowarzyszyć (ma niepełnosprawną, chorą mamę i wiązało się to z obowiązkami). Gotowałam jego rodzinie. Przytulałam, miziałam, masowałam, kochałam. Gdy straciłam pracę (covid), w domu to ja dbałam o wszystko. Przychodził na posprzątane, ugotowane, zakupy zrobione, pranie poskładane, tylko siąść na dupie i się lenić. Wstawałam z nim o 4, 9 czy na którą miał tam zmianę i robiłam śniadanie, kanapki do pracy, dzień wcześniej szykowałam obiad. Doszło do tego, że regulowałam mu brwi, obcinałam paznokcie, strzygłam. W zasadzie miał wszystko, mi tak bardzo zależało. Teraz dopiero jak to piszę, dociera do mnie jak bardzo się nie szanuję. Chciałam tylko dać od siebie dużo i by ktoś mi oddał tym samym.
W zamian?
Nie potrafił się kłócić, walił na oślep byleby zranić, nie żeby do czegoś dojść, przekrzykiwał mnie. Był chamem, zawsze gdy mu coś nie pasowało, znęcał się nade mną. Mówił mi paskudne rzeczy, był tragicznie zazdrosny (uważał, że jak wychodzi do pracy, to ktoś do mnie przychodzi mnie ******). Za zakupy dzieliliśmy się 50/50 choć ja nie miałam pracy, robiłam w domu wszystko, a on jadł 2 razy więcej. Obrażał się, gdy mu odmówiłam seksu (raz czy dwa). Po pijaku kopnął kota. Samego kota też wzięliśmy ze schroniska razem, miał mi pomóc, po czym zostawił mnie z nim samą. Potrafił w nocy prosić o pokazanie telefonu bo wygaszałam ekran jak się budził (mieliśmy inne tryby snu). Zrobił aferę o to, że mam tyle czasu (nie pracuję w końcu), to powinnam nawet kafelki myć w kuchni. Jego zdaniem wszystko, to było za mało, powinnam 8h sprzątać jak on tyrał. Ciągłe tłumaczenia, zapewnienia o miłości, jego brak szacunku do mnie. Byłam totalnie ślepa. Tuż przed rozstaniem wyprawiłam mu urodziny, 9 gości, na wszystko narobiłam sushi, zadbałam. Napił się i zrobił mi jazdę, że zamiast zostawić gości i iść z nim spać jak zaległ to zostałam.
Ostatnia kłótnia to był dramat. Nadużywał alkoholu, szarpał mnie (byłam bita przez ex, wiedział o tym) i potrafił powiedzieć, że to mój problem jeśli się boję. W mojej rodzinie zdarzył się wypadek, zginęła 10-letnia dziewczynka, więc podczas kłótni pijany wsiadł w auto i powiedział, że jak będzie wypadek, to to moja wina. Krzyczał, że mu zniszczyłam życie, był tak agresywny że musiałam mu zagrozić policją. Tego samego dnia wcześniej, na grillu, lekceważył moich rodziców. Gdy coś mówili, odwracał głowę. Kłótnia poszła o to, że powiedział mi coś, że jestem za luźna (nie jestem, wiem o tym) a ja zgodnie z prawdą powiedziałam, że ma problem z dojściem bo sobie rozwalił czucie masturbacją non stop, co było faktem, i to nie była moja wina. W trakcie kłótni zaczął mi wyrzucać ubrania z szafek, zabierać swoje rzeczy, żeby zrobić mi na złość. To był koniec. Musiałabym być najgłupszą osobą na świecie, żeby to wybaczyć.
Więcej było krzywych jazd, ale obraz już chyba jakiś tego macie i nie ma co strzępić klawiatury. Generalnie kawał gnoja, którym byłam totalnie zaślepiona.
Po tym wydarzeniu on przepraszał, kajał się ale byłam bardzo stanowcza. Zrozumiał. Powiedział, że do końca maja się wyprowadzi. Czekało mnie z nim jeszcze 2 tygodnie mieszkania. Próbował udawać kumpla, gdzieś miał nadzieję, widziałam to.
Aż sprawdził mi telefon.
Napisał do mnie ex, niewinna rozmowa, z chłopakiem byłam 8 lat temu, mieszka w anglii, gadamy raz na pół roku. Nie czułam się w obowiązku mu mówić.
On to odebrał jako szansę na odwinięcie kota ogonem i stwierdził, że od teraz ma to wszystko gdzieś, ja jestem taka i siaka i po prostu stał się... okrutny
Gnój czy nie gnój kocham go, muszę to przeboleć, tymczasem on mi daje odczuć jak bardzo nic nie znaczę dla niego, spływa to po nim i ma mnie za gówno wartą.
Tydzień temu mówił, że planuje ze mną rodzinę, a teraz praktycznie na mnie pluje. To mnie wykańcza, mam już tak dość. Dzięki temu dotarło do mnie wszystko, wcześniej byłam zaślepiona. Nie mogę uwierzyć, że on faktycznie z takiej miłości przeszedł do obojętności, że wmówił sobie moją winę.
Ja wiem, że to wszystko minie, ale mieszkam z nim i płaczę za każdym razem jak gdzieś wychodzi, coś powie. On tego nie widzi, z nim nie dyskutuję, ale rozsadza mnie, że to jeszcze 10 dni.... Jakieś rady?