Cześć Wszystkim,
Chciałabym się zapytać jakie jest Wasze zdanie na temat miłości, budzącego się uczucia. Czy zawsze musi być od razu szał, ciągłe motyle w brzuchu itp? Czy może to być mniejsza ekscytacja oparta na radości z bycia i poznawania drugiej osoby, następnie budowania bliskości, zaufania i tworzenia wspólnych fundamentów? Jak poznać, że to miłość, kiedy wg Was się kocha?
Mam 30 lat, ale nigdy nie byłam zakochana.
Może jestem już za stary na takie szalone porywy i szczerze mówiąc, wolałbym już chyba przeżyć to według opcji nr 2
Pozwolę sobie zacytować siebie samą
Te motyle, to taka nazwa na to, co się dzieje przy dość zaraźliwej chorobie "zakochanie".
Gdy siadają wszystkie zmysły, nie widzi się rzeczywistości, ukochana osoba ma wyłącznie same zalety, nigdy nie chodzi do WC, i w ogóle nie chodzi, tylko unosi się nad ziemią.
Taki ciężki obłęd.
Czasami przeradza się w miłość.
Pozwolę sobie zacytować siebie samą
Wielokropek 2011-10-21 napisał/a:Te motyle, to taka nazwa na to, co się dzieje przy dość zaraźliwej chorobie "zakochanie".
Gdy siadają wszystkie zmysły, nie widzi się rzeczywistości, ukochana osoba ma wyłącznie same zalety, nigdy nie chodzi do WC, i w ogóle nie chodzi, tylko unosi się nad ziemią.
Taki ciężki obłęd.
Czasami przeradza się w miłość.
Właśnie tak. A ja miłością nazywam to co jest potem - jeśli przetrwa.
Pozwolę sobie zacytować siebie samą
Wielokropek 2011-10-21 napisał/a:Te motyle, to taka nazwa na to, co się dzieje przy dość zaraźliwej chorobie "zakochanie".
Gdy siadają wszystkie zmysły, nie widzi się rzeczywistości, ukochana osoba ma wyłącznie same zalety, nigdy nie chodzi do WC, i w ogóle nie chodzi, tylko unosi się nad ziemią.
Taki ciężki obłęd.
Czasami przeradza się w miłość.
Właśnie:) To pierwsze to zakochanie a drugie miłość albo nawet wstęp do niej
Wielokropek napisał/a:Pozwolę sobie zacytować siebie samą
Wielokropek 2011-10-21 napisał/a:Te motyle, to taka nazwa na to, co się dzieje przy dość zaraźliwej chorobie "zakochanie".
Gdy siadają wszystkie zmysły, nie widzi się rzeczywistości, ukochana osoba ma wyłącznie same zalety, nigdy nie chodzi do WC, i w ogóle nie chodzi, tylko unosi się nad ziemią.
Taki ciężki obłęd.
Czasami przeradza się w miłość.
Właśnie:) To pierwsze to zakochanie a drugie miłość albo nawet wstęp do niej
To pierwsze jest tak obciążające dla organizmu, że gdyby trwało dłużej, np. kilka lat, człowiek by umarł z wyczerpania.
7 2020-05-19 09:53:25 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-05-19 09:54:46)
Uczucia sa zalezne od osob i od konkretnych partnerow tez.
Moja milosc, ktora byla czysta jak lza i prawdziwa, wygladala tak:
Od kiedy pierwszy raz go zobaczylam to juz nigdy nie bylo dnia kiedy o nim nie myslalam.
Nie moglam powstrzymac usmiechu kiedy na siebie patrzylismy. Im dluzej go znalam tym bardziej piekny z wygladu mi sie wydawal i w koncu byl tak piekny, ze bylam juz podniecona od samego widoku jego twarzy.
Jezeli mialabym sie do czegos modlic na kolanach to do niego.
To jest ten element zakochania.
Elementy, ktore mi udowodnily, ze to byla prawdziwa milosc:
Przez ta milosc czulam sie jak gdyby on zalozyl na mnie zbroje i dal mi miecz w dlon. Nie budzila watpliwosci, nie oslabiala mnie, nie dolowala mnie NIGDY.
Jezeli sie czegos balam, jezeli sie martwilam, jezeli brakowalo mi sil to wystarczylo bym pomyslala, ze on istnieje i juz mialam sile przejsc przez wszystko.
Nawet gdyby on mnie nie kochal to bylam szczesliwa, ze ja moge go kochac i nie smuciloby mnie, ze mnie nie chce.
Niezaleznie od wszystkich rzeczy, ktore sie staly ta milosc zawsze przynosila mi usmiech i ukojenie. To milosc, ktora nigdy nie przestaje dawac.
Bylam pewna, ze on nie chce niczego innego dla mnie niz to czego ja chce.
Nie mial zadnych wymagan w stosunku do mnie i ja w stosunku do niego.
Nie zmienilabym ani jednego wlosa na jego glowie i niczego innego.
Ta milosc zainspirowala moja najlepiej wykonana prace i popchnela mnie w stronie wielkiej zyciowej podrozy gdzie przeszlam sama siebie.
W tej podrozy nadal jestem.
Czulam zawsze, ze on jest czescia mnie i ja jego. Jak dwie strony tej samej monety.
Nawet rozmowa przez telefon z nim sprawiala, ze wracalam do domu podskakujac. Nie zaleznie od tego jak dlugo juz sie znalismy.
Wydaje mi się, że to, co szybko zaczyna się, lubi równie szybko kończyć. Od strony biologicznej miłość, to burza w mózgu. Dlatego często określa się, że to narkotyczny stan, uzależnienie od konkretnej osoby.
We mnie to kiełkowało powoli, nie było nagłe, z każdym weekendem (bo wtenczas widywaliśmy się co weekend) piękniała w moich oczach, zacząłem dostrzegać rzeczy, które w niej uwielbiam. Pokochałem łzy szczęścia z jej oczu, gdy pierwszy wyznałem miłość. Pamiętam doskonale tę scenę, wystrój restauracji, w której to zrobiłem. Tak silne były emocje. Wtedy wiedziałem, że to jest prawdziwe uczucie. Przy drugiej wspólnej nocy wiedziałem, że będzie moją żoną, bo już wtedy postanowiłem, że jest tą jedyną, a nigdy nie dała poczuć, że nią nie jest.
I tak trwamy do dziś. Były motyle i zniknęły, ale nie miłość. Ta nadal kwitnie, bo codziennie podlewamy to uczucie.To jest ważne.
Uczucia sa zalezne od osob i od konkretnych partnerow tez.
Moja milosc, ktora byla czysta jak lza i prawdziwa, wygladala tak:
Od kiedy pierwszy raz go zobaczylam to juz nigdy nie bylo dnia kiedy o nim nie myslalam.
Nie moglam powstrzymac usmiechu kiedy na siebie patrzylismy. Im dluzej go znalam tym bardziej piekny z wygladu mi sie wydawal i w koncu byl tak piekny, ze bylam juz podniecona od samego widoku jego twarzy.
Jezeli mialabym sie do czegos modlic na kolanach to do niego.
To jest ten element zakochania.
Elementy, ktore mi udowodnily, ze to byla prawdziwa milosc:
Przez ta milosc czulam sie jak gdyby on zalozyl na mnie zbroje i dal mi miecz w dlon. Nie budzila watpliwosci, nie oslabiala mnie, nie dolowala mnie NIGDY.
Jezeli sie czegos balam, jezeli sie martwilam, jezeli brakowalo mi sil to wystarczylo bym pomyslala, ze on istnieje i juz mialam sile przejsc przez wszystko.
Nawet gdyby on mnie nie kochal to bylam szczesliwa, ze ja moge go kochac i nie smuciloby mnie, ze mnie nie chce.
Niezaleznie od wszystkich rzeczy, ktore sie staly ta milosc zawsze przynosila mi usmiech i ukojenie. To milosc, ktora nigdy nie przestaje dawac.
Bylam pewna, ze on nie chce niczego innego dla mnie niz to czego ja chce.
Nie mial zadnych wymagan w stosunku do mnie i ja w stosunku do niego.
Nie zmienilabym ani jednego wlosa na jego glowie i niczego innego.
Ta milosc zainspirowala moja najlepiej wykonana prace i popchnela mnie w stronie wielkiej zyciowej podrozy gdzie przeszlam sama siebie.
W tej podrozy nadal jestem.
Czulam zawsze, ze on jest czescia mnie i ja jego. Jak dwie strony tej samej monety.
Nawet rozmowa przez telefon z nim sprawiala, ze wracalam do domu podskakujac. Nie zaleznie od tego jak dlugo juz sie znalismy.
Ale piękny wpis. Najładniejszy jaki tu czytam od miesięcy. Pozazdrościć takiej miłości, ktoś jest prawdziwym szczęściarzem
Wydaje mi się, że to, co szybko zaczyna się, lubi równie szybko kończyć. Od strony biologicznej miłość, to burza w mózgu. Dlatego często określa się, że to narkotyczny stan, uzależnienie od konkretnej osoby.
We mnie to kiełkowało powoli, nie było nagłe, z każdym weekendem (bo wtenczas widywaliśmy się co weekend) piękniała w moich oczach, zacząłem dostrzegać rzeczy, które w niej uwielbiam. Pokochałem łzy szczęścia z jej oczu, gdy pierwszy wyznałem miłość. Pamiętam doskonale tę scenę, wystrój restauracji, w której to zrobiłem. Tak silne były emocje. Wtedy wiedziałem, że to jest prawdziwe uczucie. Przy drugiej wspólnej nocy wiedziałem, że będzie moją żoną, bo już wtedy postanowiłem, że jest tą jedyną, a nigdy nie dała poczuć, że nią nie jest.
I tak trwamy do dziś. Były motyle i zniknęły, ale nie miłość. Ta nadal kwitnie, bo codziennie podlewamy to uczucie.To jest ważne.
Pięknie napisane.
Czas jest potrzebny, musi minąć pierwszy etap zauroczenia. Relacja musi mieć swoją dynamikę.
Czasem jest trochę inaczej, bo tej wielkiej egzaltacji nie ma i relacja spokojnie przeradza się z koleżeńskiej, przyjacielskiej w romantyczną. Tak tez jest dobrze. Najważniejsze by z czasem obojgu było ze sobą po drodze.
Wiem z opowiadań szczęśliwych par, żeby nie było...
Bo ja jak ten szewc...
Na początku miłość jest piękna , motyle w brzuchu poswięcenie sie dla tej miłości duzo ...
A pożniej trzeba walczyć by to przetrwalo ...
Przykład, jaki podał m4jkel mógłby sugerować, że jeśli coś się rozwija w miarę powoli i stopniowo, to nie dochodzi do zbyt szybkiego i gwałtownego zachłyśnięcia się tymi uczuciami i motylkami, dlatego potem, przy wszelkich problemach, jakie się pojawiają, nie spada to uczucie tak gwałtownie. Jeśli się je regularnie i sukcesywnie pielęgnuje, to ma szansę wytrwać dłużej. Brak tej egzaltacji, stopniowe przejście od koleżeństwa/przyjaźni w związek może dawać więcej czasu na wzajemne poznanie siebie nawzajem i uniknięcie zbyt szybkich rozczarowań. Tak intuicyjnie mi się wydaje, ale może ktoś sądzi zupełnie inaczej..?