Zastanawiam się jakie mam oczekiwania, zakładając ten temat... Chyba chcę się wygadać, bo mam przekonanie, że niewiele mogę w tej sytuacji zrobić. Brakuje mi twardych dowodów, które pomogłyby mi tę osobę przyszpilić. A ponad to... nie mam pojęcia, jak głęboko sięgają korzenie tej dziwnej historii, nie wiem, komu mogłabym powiedzieć o moich podejrzeniach. Oraz również po prostu się boję...
Historia zaczęła się od tego, że miałam akurat przestój w życiu zawodowym. Długo nie mogłam znaleźć pracy, a że chciałam "wyjść do ludzi", to zaangażowałam się w działalność charytatywną. Celem tej działalności była praca z kobietami zmagającymi się z przemocą, szczególnie z przemocą w rodzinach oraz przemocą seksualną.
Kierownikiem tego projektu był mężczyzna, dla którego temat przemocy, szczególnie przemocy na tle seksualnym, był w pewnym sensie motywem przewodnim w całej jego działalności zawodowej. Prowadził (i robi to nadal) spotkania uświadamiające, kursy obrony dla kobiet, wieczorki z udziałem policji itp. Szybko złapaliśmy pozytywny kontakt i od początku naprawdę bardzo go polubiłam – z wzajemnością. Do czasu, gdy zaczęłam odbierać pierwsze, dziwne i niepokojące sygnały...
Tu muszę zaznaczyć, że czerwone lampki zapalały się już dość wcześnie. Lecz... ach, ten fenomen wszelkich "dobroczyńców"! Człowiek do siebie jakoś tego nie dopusza, że ksiądz, lekarz, czy inna samozwańcza Matka Teresa, tak bardzo zaangażowany w „słuszną sprawe”, może mieć coś z garem.
Z biegiem czasu zaczęłam rejestrować coraz więcej niepokojących sygnałów. W nasze rozmowy zaczęły być wplątywane jakieś podejrzane motywy... Opowiadał mi na przykład, że jego eks-kobiety miały perwersje seksualne, że lubiły odgrywać z nim scenki gwałtów itp. Szczerze... nie wiedziałam, jak to traktować, bo nawet ludzie z najbliższego mi grona przyjaciół nie opowiadali mi nigdy aż tak pikantnych detali ze swojego życia intymnego. Czułam, że powoli przekraczana jest jakąś niewidzialną granica mojego komfortu, ale nadal... puszczałam to mimo uszu.
Takich nadużyć, dziwnych pytań lub sugestii było z jego strony sporo. Choć z drugiej strony były one tak zaowalowane, że trudno było mu cokolwiek dowieść.
Niedawno jednak stracił umiar i zbyt mocno się wychylił... Rozmawialiśmy na temat sportów walki, w których on chętnie i czynnie bierze udział. I tu pojawił się z jego strony kolejny dziwny wątek, bo stwierdził, że brakuje mu teraz (w czasie kwarantanny) owych sportów i związanej z tym "cielesnej bliskości z innymi ludźmi".
Tym razem otwarcie wyraziłam zdziwienie akurat takim sformułowaniem, dodając, że niebardzo rozumiem jego motywy i sama nigdy nie poszukiwałam akurat "cielesnej bliskości" w takich sytuacjach, bo one absolutnie nie są od tego. Sport jest od sportu, a nie od "cielesnej bliskości". Wręcz przeciwnie, gdybym odczuła, że podczas uprawiania sportu (który często uprawia się z konieczności w parach), ktoś nadużywa cielesnej bliskości, to poczułabym się niekomfortowo, co więcej, poczułabym się w takiej sytuacji zagrożona. Wydawało mi się, że osoba na jego stanowisku powinna zrozumieć moje obawy. Ale tu się zaczęło... on zaczął podnosić głos, że ludzie właśnie po to tam przychodzą, żeby zrealizować jakieś tam niewyżyte swoje potrzeby bliskości, a szczególnie kobiety uwialbiają takie scenki przemocy i czerpią z nich wiele przyjemności...
Wryło mnie. Po prostu mnie wryło. Przyznam, że w tym momencie dość nieparlamentarnie wyraziłam opinię na temat tego, co o nim myślę i opuściłam miejsce rozmowy...
W czym rzecz: nie jestem osobą, która ocenia i wyrokuje na temat cudzego życia seksualnego. Niech sobie ludzie robią, co chcą w życiu prywatnym, we własnych łóżkach, niech realizują swoje najskrytze seksualne marzenia. Nic mi do tego.
Ale na litość: czy wypada, aby rzecznik i ambasador, który oficjalnie występuje przeciwko przemocy seksualnej w ten sposób się wypowiadał i tak się zachowywał?
Moje prywatne podejrzenie jest takie, że ten gość jara się tematem seksualnej przemocy i podejrzewam, że siedzi na tym stanowisku bardziej po to, żeby posłuchać sobie co pikantniejszych historyjek od kobiet, które naprawdę potrzebują pomocy i wsparcia...
No i taka historia. Opowiedziałam ją bardziej dla odciążenia psychiki niż dla uzyskania rady, bo nie wiem, co bym tu mogła konkretnie zrobić. Powiadomić policję...? Tą samą, z którą on współpracuje...? Zresztą nawet gdybym to zrobiła, to nie mam na nic dowodów, oprócz tego, co tu i tam od niego usłyszałam. A to żadne dowody, najwyżej domniemania, podejrzenia... Ponadto nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać, a że jest dobry w sportach walki, to się go też boję.
Ale może ktos się wypowie, spojrzy z boku... Albo może mi uświadomicie, że to ja zwariowałam i jestem przewrażliwiona. Serio, jestem w tej chwili bardzo skołowana i aż trudno mi uwiarzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Aha, z projektu charytatywnego zostałam przez niego usunięta. Ot tak.