Cześć. Chciałabym, żeby ktoś obcy i bezstronny wyraził swoje zdanie, na temat tego co zaraz napisze. Przychodzą takie momenty, że sama zastanawiam się czy przesadzam czy mój partner nie potrafi zrozumieć mnie ...
W tym roku wychodzę za mąż. Zaraz po ślubie mieliśmy wizję zaczęcia budowy domu i doprowadzenia tego do takiego stanu, do jakiego pozwolą nam finanse na dany moment. Od dawna wiemy już i mamy możliwość zakupu dobrze prosperującego biznesu. Dodam, że zakup ten w całości byłby sfinansowany z pieniędzy przyszłego męża, które posiadał jeszcze przed naszym związkiem. W przypadku ewentualnego kupna, dogadaliśmy to w ten sposób, że działalność byłaby na mnie i ja bym się nią zajmowała. Wiadomo jednak, że przy większej inwestycji budowa domu przesuwa nam się w czasie. Dlatego też chciałam póki nie odrobimy poniesionego wkładu na ową inwestycje zajmować się tym tylko i wyłącznie sama (nie zatrudniać pracowników) - to z kolei wiąże się z codzienną pracą po 12-13 godzin, jedynie niedziele około 5 godzin. Skoro gramy do jednej bramki i chcemy jak najszybciej odrobić poniesiony wkład i zacząć ZARABIAC oczywiste było dla mnie to, że póki nie wyjdziemy na 0 pracuje tam tylko i wyłącznie ja a potem zatrudniamy kogoś, żebym i ja miala chociaż kilka godzin wolnego dziennie.
W danej chwili przyszły mąż pracuje poza krajem i jeszcze nie wiemy dokładnie czy po ślubie się to zmieni czy zostanie tam jeszcze przez jakiś czas, żeby spiąć się z całych sił i jak najszybciej zrealizować WSPÓLNY CEL - budowę domu. Tak czy siak, mieszkać będziemy u moich rodziców, bez względu na to czy on będzie nadal za granicą i zjeżdżał na parę tygodni, czy znajdzie pracę u nas w kraju na stałe.
I tu zaczyna się mój problem, bo dyskutujemy o wszystkim z każdej możliwej strony i obstawiamy różne warianty.
Ostatnio przedyskutowaliśmy wariant taki, że on zostaje w kraju i pracuje tutaj normalnie a ja zajmuję się naszym potencjalnym biznesem (12-13godzin dziennie) i w rozmowie z nim powiedziałam mu, że liczę na pomoc z jego strony. Dajmy na to gdy ja będę w pracy od 6.30 do 20, a on np. od 8 do 16, to gdy wróci i chwilę odpocznie myślałam że nie będzie problemem pomoc w drobnych obowiązkach domowych, zwłaszcza że nie będziemy mieszkać u siebie. Powiedziałam mu, że chciałabym żeby czasem (raz-dwa w tygodniu) pomógł coś w domu, typu nastawił pranie, zmył naczynia, poodkurzal, ugotował - tak potrafi to robić. Zwłaszcza, że nie będziemy u siebie tylko u rodziców i żeby jakoś moc rozdzielić te obowiązki. Na moją propozycję odpowiedział mi, że on na pewno nie będzie tego robił, że mogę o tym zapomnieć, że nie zrobię z niego "kury domowej", że jak kiedyś będziemy u siebie to może prac, sprzątać, gotować i pomagać mi we wszystkim ale teraz mogę o tym zapomniec.
Powiem szczerze, że zabolało mnie to okropnie. Nie o to chodzi, że jestem Pania, ktora wiecznie jest zmęczona i wszystko jej nie pasuje, tylko boję się że w pewnym momencie braknie mi sił i chciałam wiedzieć, że jest obok osoba, ktora mi pomoże gdy będzie mi brakowało już sił w zwykłych obowiązkach -doba niestety się nie da wydłuży, a przecież obydwoje dążymy do tego samego : Druga opcja jest taka, że będzie nadal pracował za granica i jeżeli będzie zjezdzal na urlop do kraju to wtedy przez kilka tygodni nie będzie musiał robić kompletnie nic, a ja będę tyrać od rana do nocy. Pomijam też to, że dążenie do tego wszystkiego opóźnia realizacje chyba najważniejszego mojego marzenia -posiadania dziecka. Jednak życie nie raz mi już pokazało, że nie zawsze dostajemy to czego chcemy.
I moje pytanie, czy rzeczywiście wymagam zbyt wiele???