Czuję się coraz bardziej załamana, bo naprawdę nie wiem już, co robić. Mam w pracy taką koleżankę, która jest nawiedzona i w rezultacie ciągle zaraża nas jakimś świństwem. Jak miała opryszczkę na wargach, to ją rozdrapywała pazurami, potem wszystko nimi dotykała. W rezultacie kilka dni później cała załoga miała opryszczkę - na ustach, pod nosem, na nosie, na brodzie. Od 1,5 miesiąca przychodzi do pracy poważnie chora, bez głosu, z napadami duszności, kataru i kaszlu. Wczoraj dostała w pracy ataku duszności i kichała, psikała na wszystkie strony, nawet nie próbując zasłonić ust. Efekt jest taki, że wczoraj poszłam na randkę zdrowa, a dziś rano obudziłam się bez głosu i musiałam na cito szukać jakiegoś prywatnego internisty, który mnie przyjmie jeszcze dziś. Koleżanka z pracy, która wczoraj była zdrowa, właśnie mi napisała, że też straciła głos.
Próbowałyśmy z nią rozmawiać, żeby poszła do lekarza z tą infekcją, ale na darmo. Ona jest zadeklarowanym antyszczepionkowcem, uważa, że medycyna to jedna wielka ściema, antybiotyki zabijają ludzi, tabletki na gardło, nawet ziołowe, są toksyczne. Nie zaszczepiła swoich dzieci i gdy chorują tak jak ona, nie idzie z nimi do lekarza. Ale mam dość męczenia się z różnymi schorzeniami, wydawania kupy kasy na leki. Jeszcze nigdy całe biuro tak nie chorowało jak teraz. Nie tylko ja jestem poirytowana tym stanem rzeczy. Nawet szef próbował ją nakłonić do tego, aby poszła na L4, ale ona nie pójdzie do lekarza... Nie jest chora, tylko jak to mówi: jej zatoki nabierają odporności. Co można zrobić, aby się jej pozbyć z biura? Boję się, że nawet gdy wyleczę tę krtań, to jak wrócę do pracy osłabiona, znowu coś od niej złapię. Przecież ona od 1,5 miesiąca tego nie leczy... Wcześniej aż tak nie kaszlała, ale teraz to coś rozprzestrzenia się drogą kropelkową. Czy można na nią nasłać jakiś sanepid?