whiteorchid napisał/a:Nie mam nic przeciwko dawaniu mu pieniędzy na rachunki i jedzenie - nie oczekuję, że będę tam mieszkać "za darmo". Problem pojawia się jednak kiedy mówimy o rzeczywistości po ślubie. Otóż mój narzeczony chce, żebym płaciła mu czynsz również po ślubie (!).
A po ślubie to już byś chciała mieszkać za darmo? Przecież wydatki na rachunki i jedzenie generujecie wspólnie, więc dlaczego oburza Cię perspektywa dokładania się do tego?
whiteorchid napisał/a:Dodatkowo rozmawialiśmy o finansach małżeńskich i doszliśmy do wniosku, że wspólne konto byłoby najwygodniejszą opcją. Ewentualnie moglibyśmy płacić jakiś procent dochodów na wspólne konto i zatrzymać swoje obecne oddzielne konta bankowe, ale to co on zaproponował jeśli chodzi o mieszkanie po ślubie, tj. płacenie czynszu, mija się całkowicie z naszymi ustaleniami dotyczącymi wspólnych finansów.
A jak wyobrażałaś sobie wspólne konto? Że on opłaca mieszkanie z własnej kieszeni, a dopiero reszta jest wspólna? Przecież to właśnie oznaczają wspólne finanse - że razem się płaci za różne rzeczy, razem, czyli i Ty, i on.
whiteorchid napisał/a:Mój narzeczony zarabia kilka razy więcej niż ja. Odkąd się znamy, a będzie to już kilka długich lat, zawsze płaciłam połowę za wspólne wyjazdy czy wakacje mimo, że - wliczając inne comiesięczne wydatki - uzbieranie potrzebnej kwoty zajmowało mi trochę czasu podczas gdy mój obecny narzeczony mógłby wyjechać "ot tak".
Oczywiście miło by było, gdyby zaproponował pokrycie jakiejś części czy całości za Ciebie, ale jeśli nie chce - nie widzę w tym nic złego. Przecież może chcieć wydawać swoje pieniądze na siebie (przypomnę, że Ty widzisz problem w tym, że po ślubie miałabyś płacić rachunki za siebie - jak od niego możesz oczekiwać, że zapłaci i za siebie, i za Ciebie?).
whiteorchid napisał/a:Prezenty zawsze musiały mieć podobną wartość materialną: niby czasem mówił, że liczy się tylko to, że prezent jest dany od serca, ale widziałam jego niezadowolenie/zaskoczenie kiedy on kupił mi na urodziny coś za np. 200PLN, a ja na jego urodziny dałam mu coś trochę tańszego.
No, jeśli tak jest, to nieładnie, ale masz pewność, że chodziło o wartość prezentu? Może po prostu nie trafiłaś z prezentem, a on nie umiał tego ukryć? A w ogóle rozmawialiście kiedykolwiek o prezentach, jak to widzicie pod kątem tych nieszczęsnych finansów chociażby? Coś więcej niż formułki o tym, że liczy się gest? My (z moim partnerem) rozmawialiśmy o tym na samym początku związku, wychodząc z założenia, że każdy w rodzinie/wśród swoich znajomych przyzwyczaił się do czegoś innego. I owszem, ostatecznie stanęło na tym, że liczy się gest, a nie wartość, ale u nas faktycznie tak wyszło i nikt się nie przejmuje ceną - były prezenty za 50 zł, a były i za 1500, i nigdy ten, co dostał coś tańszego, nie strzelał fochów. Może warto porozmawiać o swoich oczekiwaniach? A jak nie wyjdzie, zawsze możecie ustalić, że na prezent na daną okazję przeznaczacie np. do 100 zł albo że np. teraz tylko prezenty niematerialne, albo własnoręcznie robione, albo... cokolwiek, żeby nikt nie czuł się zawiedziony.
whiteorchid napisał/a:Nigdy nie miałam problemu z tym, żeby zapłacić za nasz wspólny obiad/kawę na mieście - czasem płaci on, czasami ja, ale ostatnio zdałam sobie sprawę, że czuję się nieswojo kiedy to on płaci, bo nie mogę zamówić tego co chcę bez patrzenia na cenę - wydaje mi się, że gdy wezmę coś za drogiego to spotka się to z dezaprobatą. Chyba wariuję.
Ale masz do takiego myślenia jakieś podstawy? Znaczy, czy on Ci wypomina, że wybrałaś za drogie danie, czy po prostu ta cała finansowa niezgodność tak Ci się udzieliła, że już wszędzie doszukujesz się złej woli narzeczonego? Poza tym pytanie: co, gdyby to on wybrał najdroższe danie z karty, gdy Ty płacisz? Nie byłoby zaraz dopisane w tym wątku, że on więcej zarabia, a Ty płacisz za jego zachcianki?
No i patrzenie na cenę przy w jakiś sposób ograniczonym budżecie jest chyba dość naturalne - jak Ty płacisz, to na cenę nie patrzysz w ogóle?