Witam,
Proszę pomóżcie bo już sama nie wiem, czy to ja jestem wariatką czy on wariatem. Jesteśmy razem rok.
Na początku byłam nim zachwycona; codzienny kontakt, randki, pomoc we wszystkim, uprzejmy, kulturalny, wyrozumiały; czułam, że mu zależy, że mu się podobam. Powiedziałam mu na początku znajomości, że jedyne czego w życiu żałuje, to to, że nie odeszłam od mężczyzny z głęboką depresją, bo bardzo na tym ucierpiałam. I nigdy tego nie powtórzę. Pierwsza sytuacja, która zapaliła mi lampkę była po 3 miesiącach znajomości, gdy wyjechaliśmy na Sylwestra, z inną parą, za granicę. Pod wpływem alkoholu zaczął się mnie czepiać, że za bardzo śmieje się z żartów jego kolegi. Nie chciałam robić afery więc zaczęłam zachowywać się tak jak ode mnie oczekiwał. Po godzinie 24 dostałam życzenia od starego znajomego, skierowane również do niego. Podziękowałam wstawiając na koniec emotikonę z całusem albo serduszkiem, i zrobił taką aferę, że do tej pory się wstydzę przed tymi znajomymi. Widzieli i słyszeli o wiele za dużo. Przez parę godzin chciałam załagodzić sytuację, wyjaśnić. Nad ranem to już choćby po to, by on choć trochę wypoczął bo czekała nas długa podróż a on miał być kierowcą. Wykrzyczał mi wtedy, że ma depresje. Zrozumiałam w mig jego zachowanie. Podczas sylwestra i wcześniej, gdyż bardzo potrzebował zapewnień od mnie, że on mi się też podoba. Był często zdenerwowany, niespokojny, często przepraszał za błahostki. Trochę to było irytujące, ale skończyło się gdy pokazałam, że mi też zależy.
W czasie związku co najmniej raz w tygodniu, mówił mi co robię źle, i czego ode mnie oczekuje:
1. mam nie mówić nic o facetach, nie opowiadać o żadnym, czy to kolega, sąsiad, szef.
2. nie mogę przebywać w towarzystwie gdzie jest jakiś facet; u mnie w domu też nie może żaden meżczyzna przebywać, np stolarz, hydraulik itp
3. mam nie mówić o pracy, go to nie interesuje
4. mam najlepiej o nikim nie mówić, bo go inni ludzie nie interesują
5. życzy sobie tylko rozmów na poziomie, o nauce, muzyce, filmie
6. nie lubi cebuli, pod żadnym pozorem nie mogę jej dodawać do jedzenia
7. mam nie mówić, jak coś nieprzyjemnego mi się w pracy stało, bo to jest marudzenie, a on nie będzie mnie pocieszał,
8. mam mówić mu tylko pozytywne rzeczy
9. oczekuje komplementów na swój temat, głaskania po główce, przytulania
Gdy tego nie ma i gdy robię coś wg niego nie tak jak on tego oczekuje - focha się. Często nawet nie wiem co nie tak zrobiłam, i gdy pytam, odpowiada mi, że powinnam sama wiedzieć, żebym pomyślała o co może chodzić, bo on mi mówił co lubi a co nie. A jak w końcu sam powie o co się focha to jestem wg niego nierozumną istotą i głupią bo trzeba mi ciągle powtarzać... Do tego w ogóle o nim nie myślę, skoro robię te rzeczy, których nie lubi, bądź nie dostaje tego, czego oczekuje. To go dołuje, i przez to mu się depresja pogłębia. Gdy staram się naprawić atmosferę, też źle bo nie umiem wg niego postępować z osobą z depresją.
Z tą jego depresją to jest tak, że na początku związku zapewniał mnie, że on to kontroluje, że nie czuje, że jest chory, bierze leki i w ogole o tym nie pamięta, że to ma. I żebym się tym zupełnie nie przejmowała. Teraz są okresy gdy mu się nasila depresja, proszę go o to by poszedl do lekarza, brał leki. On nie chce, focha się, że to nie moja sprawa, że mam mu dać spokój, ale jednocześnie mam go traktować jak chorego i chodzić wokół na paluszkach.
Z jednej strony rozumiem, że on ma jasne oczekiwania, staram się zawsze brać pod uwagę co lubi a co nie. Robić tak jak on chce, albo przynajmniej tak jak mi się wydaję, że by chciał. Jednak gubię się i czuję się jak wariatka bo:
ad. 1. przykro, gdy nie mogę powiedzieć niczego o swoim bracie, tacie, szefie i znajomych
ad. 2. sam mi nie pomoże naprawić kranu, czy cos przekręcić; gdy byli stolarze, hydraulik itp musial siedzieć u mnie z nosem w laptopie, nawet nie zainteresował się ich robotą.
ad. 3. sam codziennie dzwoni do mnie po wyjściu z pracy i przez całą drogę do domu opowiada mi o niej. Gdy ja zmieniłam prace i chcialam mu opowiedzieć o swoich wrażeniach, był foch.
ad. 4. sam często mi opowiada o ludziach, których poznał, z którymi rozmawiał
ad. 5. uzasadnia to tym, że w pracy ma ludzi prostych i non stop musi słuchać ich durnych rozmów, np o dzieciach, brakuje mu rozmów z profesorami (odeszli z jego pracy) i oczekuje ode mnie takich rozmów, przy czym nigdy sam ich nie zaczął. W ogóle najlepiej nie rozmawiać bo on jest zmęczony po pracy.
ad. 6. jego ulubione dania to ryba po grecku i szakszuka
ad. 7. wg niego, gdy ktoś marudzi na pracę, jest nikim dla niego, bo taki ktoś stoi w miejscu, nic nie robi ze swoim życiem. Mi jest przykro, gdy nie mogę powiedzieć o tym, że coś w pracy mi się nie udało, albo że szef premie obciął. Bo to jest marudzenie, a on nie chce słuchać o tym, nie podoba mi się praca - zmień.
ad. 8. wszystko co mówię , tak po prostu inforamcyjnie, np smsa "dziś dłużej musze zostać w pracy", odbiera jako coś negatywnego, nawet gdy się śmieje sama z siebie "np ale ze mnie ChPD- spaliłam już 4 ostatni garnek ;p , odbiera to jako marudzenie. Ciężko mi to zrozumieć.
ad. 9. Wg niego, za mało się staram, za mało się przytulam sama z siebie, gdy tłumaczę mu, że przecież nie miałam nawet jak bo to robiłam nam jajecznice, bo to zmywałam po obiedzie itp, że np gdy jestem na zakupach to o nim myślę, często mu kupuje rzeczy, jedzenie które lubi, itp itp. To mi wypala, że on takich rzeczy nie potrzebuje.
Czuję, że on ma podwójne standardy, dla mnie i dla siebie. We mnie już powoli pęka wszystko. Nie wiem co robić. Bo gdy się nie czepia i nie focha jest wszystko idealnie.
Opowiem jeszcze sytuacje z ostatniego tygodnia.
Bylismy na wyjeździe, z mojej inicjatywy. Mamy oboje teraz w okresie świątecznym wolne, a mieliśmy już dawno gdzieś wyjechać więc zaproponowałam wycieczkę. On ok, ustalimy to wieczorem. Więc ja do wieczora przeglądałam oferty hoteli, atrakcje, pomysły na wyjazd, to góry, to morze, to mazury. Gdy przyjechał zaczęłam rozmowę, że szukałam miejsc i najlepiej będzie jak wyjedziemy w tym okresie od 26-30. 12 bo w innych termianch nie ma nigdzie miejsc. On na to "aha to mamy jechac aby jechac, malomiasteczkowe myslenie, nie wazne gdzie, aby hej do przodu". Nawet nie zdążyłam przedstawić propozycji wyjazdu. Skończyłam temat. Bo było mi przykro, że zostałam zaatakowana zanim dokończyłam zdanie. Więc on dalej: i co myslisz teraz, ze nie chcę nigdzie jechać?". Odpowiedziałam, że chyba na to wychodzi, bo nie rozumiem skąd ta złość i atak, sam powiedziałes mi rano, że razem obgadamy ten wyjazd, a wychodzi na to, że powinnam już mieć cały plan, wraz z zarezerwowanym hotelem. Pokrzyczał, jak to ja nic nie rozumiem, itp itp, i pojechał do domu bo "dziś już się nie dogadamy". Gdy dojechał do domu, zaczął mi pisać, że przeprasza, że wyjedziemy na pewno, i że może do lublina. I takim sposobem udaliśmy się do Lublina, było wszystko ok. Aż jednego ranka, gdy leżeliśmy jeszcze w łożku, dostałam smsa od mamy z prośbą o opłacenie fv o ktorej zapomniała a nie umie przez internet i od szefa, czy czytam maile, że potrzebuje informacji kiedy klient dostanie pliki od nas. Więc zapłaciłam fv, odpisałam mamie i szefowi. Zajeło mi to maks 8 min. On wybiegł z sypialni i już czuję, że foch. Siedział przez 3 godziny z nosem w laptopie. Zrobiłam jajecznice, zjadł. Ale nawet na mnie nie patrzył, odpowiadał półśłówkami. Pytam, czy coś sie stało? "nic, odczep się". Czułam jakbym znów zrobiła coś złego, ale nie wiedziałam co. W końcu wydusił, że może powinnam szefa zapytać...no i przez cały dzień sluchałam, jaka jestem nierozumna, że o nim nie myślę, bo mogłam 15 min później odpisać szefowi, jak on pójdzie pod prysznic, by tego nie widzieć. Gdy tłumaczyłam, że to było jedynie 8 min w ciagu całego wyjazdu gdzie w ogóle miałam telefon w ręku i za jednym zamachem odpisałam wszystkim by mieć spokój, to on "ze ta rozmowa idzie do nikąd bo ja używam tylko "bo, ale" i zaprzeczam jego słowom, zamiast załagodzić sytuację i przyjąć do siebie, że zjebałam.
Dziś sylwester. O sylwestrze próbowałam z nim rozmawiać juz ponad miesiąc temu a nawet dwa, dając różne propozycje, pytając czy on może też ma jakiś pomyśl. Odpowiedział, że jest jeszcze czas i on nie ma na to czasu, i chęci by teraz o sylwestrze myśleć. Nie naciskałam. Odpuściłam temat. Wczoraj zaczęłam temat mówiąc, że jeżeli z jego kolegą nie wypali to może zrobimy sobie wieczór sushi, odburknął, że przecież z kolegą sie umowił i zebym dała spokoj. Dzis do mnie napisał o 13, że kolega nie chce robić u siebie sylwestra, on tez nie moze bo mieszka z rodzicami, którzy robią u siebie imprezę i że może u mnie. Napisałam że ok, mozemy u mnie. Pomyślmy co do jedzenia zrobimy. I cisza... po godzinie dzwonie, słysze po tonie, że foch. Pytam co się stało, a on, że jest taki zmęczony, że musi ciągle podejmować decyzje i wymyślać... że na wyjezdzie ciągle (moim zdaniem nie) wymyślał co bedziemy robić i teraz też ma wymyśleć co bedziemy jesć na sylwestrze. Zrobiło mi się przykro, bo zupełnie nie to miałam na myśli. Choć po tych słowach przyszło mi na myśl, że to nie fair, że nawet nie zaproponował pomocy przy oraganizacji sylwestra. Zakupy, wniesienie stołu itp itp. On chce przyjść na gotowe i już. Okazało się, że jego kolega wraz z partnerką nie chca z nami sylwestra spędzać, więc pytam go "to co przyjedziesz do mnie i sobie posiedzimy razem?" milczenie i westchnienie w słuchawce "ty nic nie rozumiesz...." chciałem byś powiedziała o której mam przyjechać a nie pytać o to czy będę. Więc powiedziałam, że ok to bądź o 19. I chciałam skończyć rozmowę, bo było mi zwyczajnie przykro i już miałam dość. To on ciągnał temat, że on już nie wie jak do mnie mówić bym rozumiała itp itp. Odpowiedziałam, że nie mam siły i chęci dziś o tym rozmawiać i widzimy sie o 19 (zachowałam się tak jak on, gdy ja chciałam czasem na jakiś temat porozmawiać) skrytykował to i sie pożegnał. I się już nie odzywa. Jestem pewna, że przyjedzie z pustymi rękami, z oczekiwaniami fajnej zabawy i rozrywki, którą mam mu zapewnić. Chyba, że w ogóle nie przyjedzie po powie, że źle się psychicznie przeze mnie czuje, bo miał dobry humor a ja mu zepsułam i bedzie chciał z rodzicami posiedzieć. I to obstawiam za bardzo prawdopodobne bo mam obecnie okres i opryszczkę na ustach, i trzyma się metr ode mnie, więc przytulania, pocałunków i seksu nie będzie.
Czy to ze mną jest coś nie tak, czy z nim? Czy faktycznie przesadzam? Jest mi często smutno przez jego zachowanie, i wcześniej mu o tym wprost mówiłam, teraz nie, bo gdy mówiłam o tym, że przykro mi, przez to jak do mnie i co mówi, i ze przesadza w swoich osądach, że nie slucha tego co ja mam do powiedzenia, to był zły, że jak mogę go wpędzać w poczucie winy, ze to on ma depresje i że zamiast mu przytakiwać to z nim "walczę".
Mamy po 31 lat. Ja od ponad 10 mieszkam sama i się sama utrzymuję. On mieszka z rodzicami, pracuje na etacie i miał swoją działalność ale narobił zaległości w zusie i usie i zawiesił. Żeby papiery nie przyszły do jego pracy to w ogóle by się tym nie przejął. Ale szef się wkurzył bo przez jego olewanie, i firma musiała 10 tysiecy zapłacic. A dlaczego " bo mu się nie chciało otwierać listów z urzędu by sobie humoru nie psuć". To ja często musze mu przypominać o tym, że musi coś zrobić, to wizyte u lekarza, fryzjera, to z tym zeby wkoncu te listy otworzył. Gdy proszę o pomoć to zawsze się chętnie zgadza, jednak gdy przychodzi co do czego to o tym nie pamięta. Po stłuczce, którą miałam na jego osiedlu gdy wracałam z pracy o 22, nie chciał przyjechać bo już spał. Czuję, że sama wszystko muszę ogarniać bo on o niczym nie pomyśli. A jak mu powiem to i tak zapomni. Miał wczoraj mój samochod zaprowadzić ze mną do mechanika, pojechał na ryby na cały dzień. Nic nie powiedziałam, bo uznałam, że i tak obroci to przeciw mnie, więc sama pojechałam do mechanika i wróciłam mpkami. Gdy powiem potem ile za tego mechanika zapłaciłam to pewnie powie "oj kotek, oszukał cie, mowilem, zebym to ja pojechał" i foch dlaczego nie przypomniałam... Mówi, że mnie kocha i że mu zależy, choć mam wrażenie, że tylko wtedy gdy ma jakieś wyrzuty sumienia. Np wczoraj, przyjechał tylko na 30 min, obejrzał odcinek swojego serialu i powiedzial, jade kotek do domu bo chce mi sie na gitarze pograć. Wieczorem przed snem napisal, ze mnie kocha. Nie czuję, że to szczere, że z jego strony to nie miłość, że on nie wie co to miłość. Nie wiem, jestem strasznie pogubiona w tym wszystkim. Czuje się jak wariatka. Czy jestem w toksycznym, patologicznym związku? Mimo, że nie ma bójek, wyzwisk itp?