Witam. Poznałem cudowną dziewczynę, dla której żadna odległość 'z mojej strony' nie stanowi problemu; w naszym przypadku wynosi 350 km.
Ona lat 19, ja 23. Nigdy nie brakuje nam tematów do rozmów, potrafimy rozmawiać przez telefon godzinami. Wydawać by się mogło, że relacja bez skazy. Jednak jest kilka istotnych spraw, które kończą się zazwyczaj kłótnią, tłumaczącą się według jej brakiem zrozumienia z mojej strony.
Spotykamy się na kilka dni średnio co dwa/trzy tygodnie, ze względu na moją pracę. Ona mieszka z rodzicami, uczy się i dorabia po szkole na swoje wydatki. Uważam, że jak na swój wiek nie jest rozpuszczoną nastolatką.
Jestem jej pierwszym chłopakiem. Ja natomiast byłem wcześniej w związku na odległość (w podobnej odległości) przez niecałe 3 lata, więc mam w głowie jakieś porównanie. Zmierzam do tego, że każde spotkanie wynika z mojego przyjazdu. Odkąd się znamy, to jeszcze ani razu nie przyjechała do mnie, tłumacząc się, że nigdy nie jeździła pociągami i boi się sama odwiedzić mnie - dodam, że chodzi tutaj o bezpośredni przyjazd, bez przesiadek.
Oboje mamy prawo jazdy, tyle że ona nie ma własnego samochodu. Wynajmuję pokój i nie jestem w stanie finansowo za każdym razem przyjeżdżać, bo ulgi na paliwo nie ma, hah. Na dodatek jej rodzice są nadopiekuńczy i przeciwni takim wyjazdom samej. To normalne że się martwią. Proponują żebym przyjechał i zabrał ją do siebie samochodem "bo tak jest bezpieczniej", ale cała trasa zajmie praktycznie cały dzień, a ja nie mam tygodnia wolnego na takie przejażdżki. Przez to czuję brak zaangażowania z jej strony. Oczywiście taka rozmowa kończy się napiętą atmosferą, bo jak twierdzi; ona też angażuje się tym, że mnie przenocuje u siebie i powinienem to docenić.
Skoro już jestem przy temacie nocowań, to tutaj również jest dziwnie. Jej rodzice prędko mnie polubili, więc nie mieli nic przeciwko żebym spał u niej w pokoju, ona oczywiście też. Czasem odnoszę wrażenie, jakbyśmy spali ze sobą jak brat z siostrą. Jeszcze ani razu się nie kochaliśmy, a nasza intymność zamyka się na przytuleniach, pocałunkach, nic więcej. Uważam, że po takim czasie wypadałoby się otworzyć przed partnerem, skoro twierdzi że mi ufa i jest pewna swoich uczuć. W pewnej rozmowie gdy sobie żartowaliśmy, to powiedziała, że na noc śpi w samej bieliźnie bez stanika, bo tak jest jej wygodnie. Nie byłbym sobą, jakbym nie poruszył tego tematu i zapytałem się dlaczego w takim razie jak śpię u niej, to śpi z całym arsenałem ciuchów na sobie, to w odpowiedzi dostałem - bo tak wypada.
Zapytałem się jej, czy może ma jakieś przykre wspomnienia, że nie pozwala mi się zbliżyć do siebie, to stwierdziła że nie ma żadnych takich wspomnień i jakby miała to by powiedziała. Jakakolwiek próba podjęcia tematu dlaczego tak robi kończy się tym, że ona potrzebuje dużo czasu, nie czuje takiej potrzeby i takim naciskaniem (bo ona tak to odbiera, a ja tylko próbuję o tym porozmawiać, bo dla mnie nie ma tematów tabu) na pewno do niczego nie dojdzie. Kiedyś sobie zażartowała (a przynajmniej mam taką nadzieję), że nie potrafi sobie wyobrazić swojego pierwszego razu w domu u rodziców i fajnie byłoby spędzić taką noc w jakimś hotelu. Byłem negatywnie zdziwiony i sobie pomyślałem - no jasne, przyjeżdżam do Ciebie za każdym razem i dodatkowo mam hotel fundować specjalnie po to. Co innego jakbyśmy mieszkali gdzieś blisko siebie. Wówczas zażartowałem, że do hotelu to się zabiera prostytutki w jednym celu, a ja cenię sobie spontaniczność.
W moim poprzednim związku pożądania nie brakowało. Nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji. Myślałem, że w związku na odległość tego brakuje jak nie widzi się z kimś po 2/3 tygodnie, zdarzało się że po równy miesiąc czasu. Zwłaszcza że jesteśmy młodzi, to są nasze początki, a czasami odnoszę wrażenie jakbyśmy pod tym względem byli takim stereotypowym starym małżeństwem i unikali zbliżeń których tak naprawdę nie ma.
Dlatego chciałbym zasięgnąć poradę kobiet, jak wygląda to Waszymi oczami. Jak i również Panów, którzy być może spotkali się z podobnym przypadkiem.