Jestem świeżo po zakończeniu wieloletniego związku. Tuż przed jego końcem, kilka miesięcy temu, wdałam się w romans z naszym wspólnym kolegą - należymy do jednej paczki znajomych. Trwało do kilka miesięcy i musieliśmy zakończyć, bo stało się coś, co rzuciło cień podejrzeń, że jest między nami coś więcej niż przyjaźń i mój kochanek przestraszył się, że to się wyda. To on podjął decyzję o końcu, powiedział mi wprost, że nie jest mu ten koniec obojętny, ale tak będzie lepiej dla nas obojga, że musimy to skończyć bo to może eskalować.
Problem w tym, że ja nie do końca potrafię się pogodzić z tym zakończeniem.
Nie wierzę mu, że nigdy nic między nami już nie będzie, że wyłączył pożądanie wobec mnie i znowu patrzy na mnie jak na zwykłą koleżankę. Nie wierzę, bo kiedy kilkanaście dni temu, tuż przed tym końcem, trzymał mnie w ramionach, to cały drżał, serce mu biło jak oszalałe, ciężko oddychał, zmienił mu się całkiem ton głosu i wyraz oczu. Moim zdaniem nie da się takiego pożądania wyłączyć tak o, pstryk i już, zwłaszcza że pociąg do siebie czuliśmy przez kilka lat.
Przez te kilka miesięcy spotykaliśmy się tylko we dwoje najpierw dość rzadko, później coraz częściej. On od początku umawialismy się na sam seks, bez zaangażowania emocjonalnego, i on to bardzo podkreślał, do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest jakiś mechanizm obronny, który ma go powstrzymać przez tym zaangażowaniem. Na początku czułam się tak, jakbym to ja bardziej inicjowała kontakty, a on mnie trochę stopował. Później to już on przejął pałeczkę i zaczął sam inicjować spotkania i kontakt.
Przez cały czas trwania tego romansu bardzo dużo ze sobą pisaliśmy, praktycznie od pobudki do pójścia spać, o wszystkim. Otrzymałam od niego - poza seksem i tym wszystkim - bardzo duże wsparcie emocjonalne podczas ostatniej fazy mojego związku.
Dalej bardzo dużo ze sobą piszemy, on dalej mocno mnie wspiera przy tej końcówce mojego związku, wie wszystko co się u mnie dzieje. Spotykamy się teraz - głównie z mojej inicjatywy - dwa, trzy razy w tygodniu, choć na początku tego romansu był ciągle zajęty, czasami nie widzieliśmy się np. tydzień czy dwa. Podczas tych spotkań nie możemy wzajemnie wytrzymać swoich spojrzeń, widzę, że on często patrzy mi na usta, jesteśmy względem siebie trochę spięci.
Ostatnio, kiedy po kolejnej awanturze z partnerem byliśmy na kawie i podczas zwierzeń się do niego przytuliłam, to on po pierwsze całkiem stracił wątek i zapomniał co miał powiedzieć, a po drugie czułam, że cały drży. Trzymał mnie chwilę w tym uścisku aż w pewnym momencie dość gwałtownie puścił, trochę jakby pilnując żeby to nie poszło dalej.
Jestem skołowana, nie wiem, czy ja sobie czasem nie wmawiam że on mnie dalej pragnie, czy nie widzę sygnałów tam gdzie ich nie ma - starałam się opisać sytuację dość obiektywnie i proszę o radę - bajerować go dalej, czy pogodzić się z tym, że to już się skończyło?