Cześć, umawiam się z mężczyzną, który ma depresję i nerwicę natręctw. Czym się to przejawia?
1. Wyrzuca wszystko, co nie jest sterylne, oczywiście tylko wg jego dziwnych kryteriów. Ostatnio wyrzucił nowy drogi płaszcz, bo jego 4-letnia kuzynka strąciła go z wieszaka w pokoju na dywan. Wyrzucił płaszcz, bo dotknął podłogi.
2. Jeśli coś spadnie mu u niego w mieszkaniu na podłogę- spodnie/nogawka, skarpetka, koszula- wyrzuca natychmiast
3. Ręce myje kilkanaście razy w ciągu dnia wrzącą wodą
4. Kiedyś chodziliśmy razem do kościoła, teraz przestał, bo wyrzucał "skażone" klęcznikiem spodnie po każdej mszy
5. Lody w parku na ławce? Nieee, bo tutaj pewnie spał bezdomny i załatwił się pies
6. Sprawdza wszystko, co robię- słucha czy odpowiednio długo myję ręce, zmieniać pościel mogę tylko pod jego okiem, żeby wszystko odbyło się zgodnie z jego absurdalną procedurą, jeśli coś pójdzie nie tak- wyrzuca.
7. Miał kiedyś raz jeden pozmywać po obiedzie, bo ja się wyjechałam. Efekt? Wyrzucił wszystko z kuchni do kosza- sztućce, talerze, garnki, bo były nieumyte, skażone i pewnie spleśniałe.
8. Pranie musi być robione w kolejności, jakby wyprał najpierw skarpetki (tak, pierze osobno majtki, osobno skarpetki) to by już tego dnia nie mógł wyprać koszulek.
Czy on sam jest czyściochem? Nieeee
Mieszkania nie sprząta prawie wcale, zamiast umyć wannę bierze prysznic na worku na śmieci, żeby nie dotknąć brudnej wanny, myje się raz na jakiś czas.
Kiedy ja proszę o drobnostki na zasadzie- umyj się, noś w zimie kurtkę (nosi w grudniu tylko koszulę, bo podobno jeździ autem, ale wyobraźcie sobie jak wyglądamy na stacji, w sklepie itd.)- ja nie mam prawa głosu, ja się mam tylko dostosować do jego zasad. Tyle że ja już nie wytrzymuję psychicznie, jestem na zwolnieniu w domu, bo nie jestem w stanie pracować z nerwów. On? Terapia absolutnie nie, bo on nie ma problemów.
Proszę o jakiekolwiek rady...
Cześć, umawiam się z mężczyzną, który ma depresję i nerwicę natręctw. Czym się to przejawia?
1. Wyrzuca wszystko, co nie jest sterylne, oczywiście tylko wg jego dziwnych kryteriów. Ostatnio wyrzucił nowy drogi płaszcz, bo jego 4-letnia kuzynka strąciła go z wieszaka w pokoju na dywan. Wyrzucił płaszcz, bo dotknął podłogi.
2. Jeśli coś spadnie mu u niego w mieszkaniu na podłogę- spodnie/nogawka, skarpetka, koszula- wyrzuca natychmiast
3. Ręce myje kilkanaście razy w ciągu dnia wrzącą wodą
4. Kiedyś chodziliśmy razem do kościoła, teraz przestał, bo wyrzucał "skażone" klęcznikiem spodnie po każdej mszy
5. Lody w parku na ławce? Nieee, bo tutaj pewnie spał bezdomny i załatwił się pies
6. Sprawdza wszystko, co robię- słucha czy odpowiednio długo myję ręce, zmieniać pościel mogę tylko pod jego okiem, żeby wszystko odbyło się zgodnie z jego absurdalną procedurą, jeśli coś pójdzie nie tak- wyrzuca.
7. Miał kiedyś raz jeden pozmywać po obiedzie, bo ja się wyjechałam. Efekt? Wyrzucił wszystko z kuchni do kosza- sztućce, talerze, garnki, bo były nieumyte, skażone i pewnie spleśniałe.
8. Pranie musi być robione w kolejności, jakby wyprał najpierw skarpetki (tak, pierze osobno majtki, osobno skarpetki) to by już tego dnia nie mógł wyprać koszulek.
Czy on sam jest czyściochem? Nieeee
Mieszkania nie sprząta prawie wcale, zamiast umyć wannę bierze prysznic na worku na śmieci, żeby nie dotknąć brudnej wanny, myje się raz na jakiś czas.
Kiedy ja proszę o drobnostki na zasadzie- umyj się, noś w zimie kurtkę (nosi w grudniu tylko koszulę, bo podobno jeździ autem, ale wyobraźcie sobie jak wyglądamy na stacji, w sklepie itd.)- ja nie mam prawa głosu, ja się mam tylko dostosować do jego zasad. Tyle że ja już nie wytrzymuję psychicznie, jestem na zwolnieniu w domu, bo nie jestem w stanie pracować z nerwów. On? Terapia absolutnie nie, bo on nie ma problemów.
Proszę o jakiekolwiek rady...
Masochistką jesteś?
O, Mój Boże... Błagam, powiedz, że to wątek prześmiewczy/troll..
To wygląda na poważniejsze zaburzenai niż nerwica. Albo wątek prześmiewczy.
Niestety mój problem jest prawdziwy, chciałabym, żeby to był troll
Autorko, takie banalne pytanie Ci zadam, dlaczego Ty z Nim jesteś?
Bo poza tą jego nerwicą i fobiami to wygodnie nam się razem życie. Nie wierzę w związki z miłości, więc taki układ jest ok.
Więc jeśli Ci wygodnie, to siedź z nim dalej.
A jeśli Ci niewygodnie - a na to wygląda - to się zabieraj.
I tak nie będziesz miała 80% problemów w postaci bólu złamanego serca, żalu za związkiem itp.
(...) Czy on sam jest czyściochem? Nieeee
Mieszkania nie sprząta prawie wcale, zamiast umyć wannę bierze prysznic na worku na śmieci, żeby nie dotknąć brudnej wanny, myje się raz na jakiś czas.
Kiedy ja proszę o drobnostki na zasadzie- umyj się, noś w zimie kurtkę (nosi w grudniu tylko koszulę, bo podobno jeździ autem, ale wyobraźcie sobie jak wyglądamy na stacji, w sklepie itd.)- ja nie mam prawa głosu, ja się mam tylko dostosować do jego zasad. Tyle że ja już nie wytrzymuję psychicznie, jestem na zwolnieniu w domu, bo nie jestem w stanie pracować z nerwów. On? Terapia absolutnie nie, bo on nie ma problemów.
Proszę o jakiekolwiek rady...
vs
Bo poza tą jego nerwicą i fobiami to wygodnie nam się razem życie. Nie wierzę w związki z miłości, więc taki układ jest ok.
Brak logiki.
uwazam, ze powinnas zastanowic sie nie nad nim, a nad soba - dlaczego tkwisz w takiej relacji ? co ona Tobie daje ? dlaczego znosisz takie traktowanie i tak toksyczna relacje ? dlaczego wybralas takiego mezczyzne ?
Nie bagatelizuje jego zaburzen. sa one bardzo powazne, ale jedynie terapia jest w stanie mu pomoc. Moze jeszcze nie jest gotowy na nia, moze to jeszcze nie jego czas - musisz to uszanowac. moze zbyt malo konsekwencji ponosi. Nie mowie, ze nie cierpi przez to - wierze, ze takim ludziom jest bardzo ciezko zniesc samych siebie.
Bedzie to trudne, ale odejdz i zajmij sie soba.
Popracuj nad soba, nad swoimi potrzebami, nad swoimi decyzjami bo jest duze prawdopodobienstwo ze po rozstaniu kolejny Twoj partner tez bedzie mial chorobliwe / destrukcyjne zachowania.
Nauczyłam się już, żeby ślepo nie kochać, ale traktuję go jak przyjaciela, wiem, że gdyby nie ja, a jest sam w mieście pewnie już by ze sobą skończył. To naprawdę zdolny facet, z wieloma cechami, które w nim cenię, nieważne czy go szaleńczo kocham czy szanuję... 2 tygodnie jest świetnie aż tu nagle wracają te fobie... wiem, że to nie jego wina, ale chciałabym móc cokolwiek zrobić
Nauczyłam się już, żeby ślepo nie kochać, ale traktuję go jak przyjaciela, wiem, że gdyby nie ja, a jest sam w mieście pewnie już by ze sobą skończył. To naprawdę zdolny facet, z wieloma cechami, które w nim cenię, nieważne czy go szaleńczo kocham czy szanuję... 2 tygodnie jest świetnie aż tu nagle wracają te fobie... wiem, że to nie jego wina, ale chciałabym móc cokolwiek zrobić
Jeśli on nie pójdzie sie leczyć, sama niewiele zrobisz. Dobrze, że ma w Tobie przyjaciółkę, i że go wspierasz, ale jak pisałaś wcześniej, on nie uznaje Ciebie za autorytet, nie szanuje twojego zdania. Na twoim miejscu postawiłabym ultimatum - idziesz się leczyc, albo odchodzę. Bo to co on robi nie jest normalne.
13 2019-11-27 19:21:17 Ostatnio edytowany przez Maga1984 (2019-11-27 19:22:10)
klaudiam1 napisał/a:Nauczyłam się już, żeby ślepo nie kochać, ale traktuję go jak przyjaciela, wiem, że gdyby nie ja, a jest sam w mieście pewnie już by ze sobą skończył. To naprawdę zdolny facet, z wieloma cechami, które w nim cenię, nieważne czy go szaleńczo kocham czy szanuję... 2 tygodnie jest świetnie aż tu nagle wracają te fobie... wiem, że to nie jego wina, ale chciałabym móc cokolwiek zrobić
Jeśli on nie pójdzie sie leczyć, sama niewiele zrobisz. Dobrze, że ma w Tobie przyjaciółkę, i że go wspierasz, ale jak pisałaś wcześniej, on nie uznaje Ciebie za autorytet, nie szanuje twojego zdania. Na twoim miejscu postawiłabym ultimatum - idziesz się leczyc, albo odchodzę. Bo to co on robi nie jest normalne.
tez uwazam, ze niewiele mozesz zrobic.
to dorosly mezczyzna, ktory jak widac nie jest jeszcze gotowy do podjecia leczenia. jedyne co mozesz zrobic to poszukac specjalistow lub terapii w Waszym miescie specjalizujacych sie w tego typu zaburzeniach i dac mu namiary.
sam zdecyduje czy skorzysta czy nie, ale na tym w mojej opinii konczy sie Twoja pomoc.
Szukałam już i różnych lekarzy i doradców, dzisiaj podesłałam mu telefony do całodobowej darmowej poradni psychologicznej, gdzie ma też chat. Przy okazji zerwałam, bo nie wytrzymałam już psychicznie. Chcę mu pomóc, ale chcę też żyć, mieć kiedyś wsparcie w facecie.
post przeniesiony
Cześć,
proszę o poradę.
Mój X dopiero po zamieszkaniu razem przestał tamować swoje objawy i fobie. Nie pomaga mi w sprzątaniu wcale, bo więcej jest kłótni pt. "jak ja śmiem coś od niego chcieć, kiedy on jest zmęczony po pracy" (pracuje z domu od marca), gotować nie umie. Właściwie jedyne, co robi w domu to wynosi śmieci. Co więcej jedyne, co robi, przy nerwicy natręctw to np. dzisiaj wyrzucił wszystkie widelce, bo do szuflady wrzuciłam "skażone" nożyczki. Już dwa razy wyrzucił z kuchni całe wyposażenie, bo coś było źle umyte albo w złym miejscu.
Kiedy poluzowały się obostrzenia związane z pandemią zabrał mi klucz do mieszkania i wychodzić mogę tylko z nim, bo nie chce, żebym dotykała "skażonej windy czy klamek".
Ignorowanie jego poleceń kończy się taką awanturą, że nie raz już interweniował sąsiad. X leczyć się nie chce, zmienić też nie. Wszyscy powinni coś robić inaczej, tylko nie on.Później się obraża, bo wracam do mieszkania po pracy, sprzątam, gotuję, prasują i nie mam czasu mu zrobić l.oda albo nie jestem w humorze. Zwyczajnie nie mam już siły, nie czuję się przy nim kobietą a tym bardziej partnerką. Próbowałam odejść, umawiać się z kimś innym wiele razy, napastuje mnie wiadomościami, stoi pod biurem, robi sceny przed znajomymi z pracy, wystaje pod domem rodzinnym, więc ostatecznie się poddaję.
Co robić?
Później się obraża, bo wracam do mieszkania po pracy, sprzątam, gotuję, prasują i nie mam czasu mu zrobić l.oda albo nie jestem w humorze. Zwyczajnie nie mam już siły, nie czuję się przy nim kobietą a tym bardziej partnerką. Próbowałam odejść, umawiać się z kimś innym wiele razy, napastuje mnie wiadomościami, stoi pod biurem, robi sceny przed znajomymi z pracy, wystaje pod domem rodzinnym, więc ostatecznie się poddaję.
Co robić?
W głowę zachodzę co tak naprawdę skłania Cię do ciągłych powrotów do niego?? I do kontynuowania tego "związku"??
Faceta, który Cię stalkuje blokujesz wszędzie gdzie się da, ucinasz z nim wszelki kontakt i zgłaszasz typka na policję. Po pierwszej interwencji odechciewa mu się dręczenia Ciebie.
Jeśli jednak na powrót podejmujesz z nim kontakt, to nie ma mowy o stalkingu.
Nie wyobrażam sobie wrócić do kogoś tylko dlatego, że awanturuje się w moim miejscu pracy. Logicznym jest dla mnie raczej definitywne odcięcie się i skorzystanie z możliwych i dostępnych środków zaradczych - poproszenie ochrony, współpracowników, czy kolegów z pracy o wyprowadzenie tego pana, czy też jakakolwiek stanowcza reakcja, która jasno pokazałaby delikwentowi, że nie ma czego u Ciebie szukać.
Tymczasem Ty wracasz do niego, dlatego, że on robi Ci sceny??
Niby z nim zerwałaś 7 miesięcy temu, tymczasem jesteś tak samo głęboko w bagnie, a ponad pół roku straciłaś bezpowrotnie.
Myślę, że wracasz do niego, bo chcesz.
Nie, nie chcę z nim być.
Od napisania ostatniego postu zmieniło się to, że zaczęłam się spotykać z kimś innym, znalazłam plan na siebie, uświadomiłam sobie, dlaczego pozwalałam się tak traktować.
Długo wytrwałam w postanowieniu, że nie chcę go więcej widzieć.
Zwiodła mnie wiara w ludzi i tłumaczenie sobie, że to choroba nie on, ale dobrze wie, że ja do niego już nic nie czuję. Przekroczył pewną granicę, kiedy mnie pierwszy raz uderzył. Długo byłam w fazie uzależnienia od toksycznego związku jak narkoman- było wręcz niebiańsko, później gwarantował mi piekło, po karze milczenia znowu niebiańsko. Dawałam sobą manipulować, teraz za te kłamstwa go nienawidzę, ale nie umiem się od niego uwolnić, nie angażując w to rodziny (nic nie wiedzą) i przyjaciół. Ja sama nie mam nerwowo siły na telefony- do mnie, do pracy, do rodziny, poza tym potrafi jeździć za mną wszędzie albo stać pod moim domem, dzwonić do sióstr, mamy, póki nie wyjdę. Nie znam sposobu jak się uwolnić, a ten czas po rozstaniu mnie wykańcza, bo czuję się jak zwierzę na polowaniu, dlatego się prędzej czy później poddaję. Nie mogę poprosić o pomoc nikogo z rodziny, mój "ojciec" gdyby się dowiedział, jeszcze by mu pomógł, więc szukam racjonalnych porad.
Jedyną racjonalną radą jest to, byś mu powiedziała, że to koniec, oraz, że nie życzysz sobie z nim kontaktu, po czym zablokowała go wszędzie, gdzie się da, a w razie, gdyby Cię niepokoił dalej - dzwonisz na policję. To jest bardzo proste. Chcesz się uwolnić? To zrób tak.
Nie, nie chcę z nim być.
Od napisania ostatniego postu zmieniło się to, że zaczęłam się spotykać z kimś innym, znalazłam plan na siebie, uświadomiłam sobie, dlaczego pozwalałam się tak traktować.
Długo wytrwałam w postanowieniu, że nie chcę go więcej widzieć.
Zwiodła mnie wiara w ludzi i tłumaczenie sobie, że to choroba nie on, ale dobrze wie, że ja do niego już nic nie czuję. Przekroczył pewną granicę, kiedy mnie pierwszy raz uderzył. Długo byłam w fazie uzależnienia od toksycznego związku jak narkoman- było wręcz niebiańsko, później gwarantował mi piekło, po karze milczenia znowu niebiańsko. Dawałam sobą manipulować, teraz za te kłamstwa go nienawidzę, ale nie umiem się od niego uwolnić, nie angażując w to rodziny (nic nie wiedzą) i przyjaciół. Ja sama nie mam nerwowo siły na telefony- do mnie, do pracy, do rodziny, poza tym potrafi jeździć za mną wszędzie albo stać pod moim domem, dzwonić do sióstr, mamy, póki nie wyjdę. Nie znam sposobu jak się uwolnić, a ten czas po rozstaniu mnie wykańcza, bo czuję się jak zwierzę na polowaniu, dlatego się prędzej czy później poddaję. Nie mogę poprosić o pomoc nikogo z rodziny, mój "ojciec" gdyby się dowiedział, jeszcze by mu pomógł, więc szukam racjonalnych porad.
Jakbym czytała o sobie i o toksycznym związku, w którym byłam przez 5 lat. Wypisz wymaluj moja sytuacja.
Przychodzenie do pracy, z kwiatami, z upominkami, śledzenie mnie na ulicach a kiedy nie chciałam się zatrzymać, żeby z nim porozmawiać, to potrafił na chodnik wjechać za mną i jechać między ludźmi. Telefony do mojej rodziny - a zwłaszcza do ojca, który go lubił - nagminne. Jeździł tam nawet na kawki, żeby porozmawiać i pożalić się, że on mnie tak kocha, tak kocha, a ja nie chcę z nim być.
Kiedy pojechałam na święta do mamy jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilku godzinach, wyglądając przez okno zobaczyłam go w aucie na parkingu.
Przyłaził i do mnie, nocami stał na trawniku pod moimi oknami, później klęczał. A później jeszcze zaczął się wspinać na mój balkon po rynnie (mieszkałam na parterze).
A ja durna, zamiast od razu zareagować, to męczyłam się tak z rok! Rok życia oddałam strachowi.
Nie zapalałam światła wieczorami, żeby myślał, że mnie nie ma w domu. Kiedy widziałam, że stoi na trawniku, to potrafiłam z pokoju do łazienki iść na kolanach, żeby mnie nie zobaczył. Chowałam się, uciekałam, wpraszałam na weekendy do znajomych, i kamień z piersi spadał mi zazwyczaj, jak bywałam już w połowie drogi pociągiem - wtedy przychodziło takie "ufff, kilka dni spokoju przede mną".
Aż wreszcie zrozumiałam, że nie dam rady tak w nieskończoność. Doszłam do takiej ściany, że pozostawało mi tylko roztrzaskać się o nią, albo się odwrócić i spojrzeć mu w twarz.
I tak zrobiłam.
Powiedziałam o swojej sytuacji ludziom, o których wiedziałam, że są mi przychylni. Nie miało to znaczenia, że to nasi wspólni znajomi - wielu z nich stanęło po mojej stronie, wsparło mnie, chroniło i pomagało mi.
W pracy oficjalnie, bez żadnego wstydu powiedziałam, że to jest mój były partner, który jest agresywny i mnie prześladuje. Poprosiłam na portierni dodatkowo ochronę, żeby go nie wpuszczano na teren firmy.
Przeprosiłam, powiedziałam, że wiem iż jest to nieprofesjonalne i dziwne, ale jestem przez niego prześladowana i nie mam na to żadnego wpływu.
Powiedziałam o sytuacji mamie, która do tej pory miała go za czarującego mężczyznę, bez pamięci zakochanego we mnie.
Po prostu zrozumiałam, że jeśli czegoś nie zrobię, to co, tak ma wyglądać całe moje życie?? A ni ciula.
Tak jak napisałam powyżej - dostałam wiele wsparcia, zrozumienia i konkretnej opieki. A jeśli ktoś uważał to za temat do plotek, roztrząsania, czy żartów, to już jego problem nie mój.
Przy następnej okazji, kiedy on znowu wpadł na pomysł, że poklęczy sobie na trawniku pod moim oknem - zadzwoniłam na policję. Przyjechali, pouczyli go. Za drugim razem również przyjechali, pouczyli i zabrali go.
Trzeciego razu już nie było.
I to był koniec.
Tylko tyle było potrzebne, aby się uwolnić.