Witajcie, rzadko się tu wypowiadam ale wplątałam się w sytuację o której muszę komuś w końcu powiedzieć. Nie oczekuję że ktoś za mnie to rozwiąże, ale może jakoś otrzeźwi, da do myślenia?
Mam chlopaka z którym jestem od 4 lat. Mieliśmy i mamy wzloty i upadki, jak na 4-letni związek sporo się sprzeczamy głównie ze względu na różne podejście do wielu spraw. Mój chłopak jest typem przebojowym, towarzyskim, pędzącym za sukcesem, łatwo się zapala. Ja wręcz przeciwnie, raczej stronię od dużych imprez, nie jestem szczególnie wygadana, raczej spokojna. Ale jakoś to trwa od paru lat, mamy trochę podobnych cech, dogadujemy się na wielu płaszczyznach.
Problem pojawił się gdy w pracy poznałam kolegę, z którym przez ostatnie 3 miesiące pracowałam. Od słowa do słowa, okazało się że jesteśmy niesamowicie podobni, lubimy te same rzeczy, patrzymy tak samo na życie, mamy podobny charakter. Po miesiącu czułam się tak jakbym go znała z rok. Potrafiliśmy z siebie czytać jak z otwartej książki. Jeszcze nigdy z nikim nie czułam takiej zgodności, podobieństwa, takiej swobody po tak krótkim czasie. Zauważyłam że zaczął inaczej na mnie patrzeć. Jakoś tak więcej, częściej zaczepiać. Ja też zaczęłam się angażować, chociaż ciągle mówiłam sobie że będę mieć wspaniałego przyjaciela, że ta kawa po pracy to taka "koleżeńska". Ale dużo myślałam jak byłoby mi z nim będąc razem i że byłabym szczęśliwa. Chyba oszukiwałam sama siebie.
Minęły tak 3 miesiące naszych rozmów, poznawania się, pracowania razem, dla mnie kończyła się praca w tym miejscu. Poszliśmy później na kawę, gdzie chciałam mu powiedzieć, że już koniec, chociaż serce mi się krajało. Zamiast tego zaczął mówić on, tak w skrócie że jestem dla niego wyjątkowa i że wie jaka jest sytuacja ale chciałby ze mną być. Żebym się zastanowiła. Co ja idiotka zrobiłam? Nie powiedziałam nie. Dałam mu nadzieję, bo sama wtedy myślałam że chcę, bardzo chcę kogoś takiego. Oboje walczyliśmy na tym spotkaniu ze sobą, przed jakimś kontaktem fizycznym, ale między nami iskrzyło. Nie wytrzymałam. Pocałowaliśmy się, przytuliliśmy.
I najgorzej czuję się z tym że chciałam tego. A potem wróciłam do domu, do mojego chłopaka, zobaczyłam jak cieszy się że jestem, że w sumie stara się o nasz związek, bo wszystkie nasze problemy wynikają z dużych różnic charakteru a nie braku starań i poczułam się największą... hmm.. brakuje mi dobrego słowa ale chyba każdy może je sobie dodać.
Wiem co zrobiłam, jak zraniłam. Że sama miałabym problem żeby wybaczyć. Ale kocham go, za to wszystko co dla mnie przez lata zrobił i za wiele jego cech i stwierdziłam że będę długo odchorowywać tamtą znajomość, i zawsze będę myśleć co by było gdyby, ale chcę dalej być w tym związku. Czy powinnam mu powiedzieć? Brzydziłam się zdrady, bardzo. Teraz brzydzę się sobą, bo powinnam się powstrzymać, na spotkaniu z kolegą. Mogłam nie całować i nie pokazywać że mi na nim aż tak zależy, a teraz i tak go zranię.
Proszę Was o opinię na temat tego wszystkiego, nawet jakieś najbardziej krytyczne bo czuję się podle i ze względu na to co zrobiłam i ze względu na to że stracę tą znajomość, na której wciąż cholernie mi zależy.
Zauważyłaś, że żyjesz dla innych, a nie dla siebie? Jesteś w takim okresie życia, w którym jeszcze można spróbować jak to jest poczuć się dobrze ze sobą.
Radze obu zostawić i zająć się rozumieniem samej siebie, bo jak widzisz, nie do końca umiesz siebie kontrolować i siebie rozumieć. Więcej dystansu. Na poważne związki masz jeszcze całe życie.
Masz rację, ogólnie zauważyłam że żyje często dla innych, chociaż akurat nie myślałam o tym w tej sytuacji.
Zawsze żyłam tak żeby zadowolić rodziców, moja nauka i zachowanie się do tego sprowadzały, no i też bardzo starałam się przynależeć do jakiejś grupy znajomych, nie zawsze zachowując się zgodnie ze sobą.
Jestem w mieście do którego przyjechałam dla chłopaka, z dala od rodziny. Ze względu na specyfikę mojego zawodu i tak spotykałabym się z nim przynajmniej przez rok, więc nie ma szans tak całkiem się odciąć.
No i ja tego nie chcę. Chociaż już trochę nie wiem czego chcę i czemu tak łatwo przyszło mi złamanie zasad które były dla mnie tak ważne.
Witajcie, rzadko się tu wypowiadam ale wplątałam się w sytuację o której muszę komuś w końcu powiedzieć. Nie oczekuję że ktoś za mnie to rozwiąże, ale może jakoś otrzeźwi, da do myślenia?
Mam chlopaka z którym jestem od 4 lat. Mieliśmy i mamy wzloty i upadki, jak na 4-letni związek sporo się sprzeczamy głównie ze względu na różne podejście do wielu spraw. Mój chłopak jest typem przebojowym, towarzyskim, pędzącym za sukcesem, łatwo się zapala. Ja wręcz przeciwnie, raczej stronię od dużych imprez, nie jestem szczególnie wygadana, raczej spokojna. Ale jakoś to trwa od paru lat, mamy trochę podobnych cech, dogadujemy się na wielu płaszczyznach.
Problem pojawił się gdy w pracy poznałam kolegę, z którym przez ostatnie 3 miesiące pracowałam. Od słowa do słowa, okazało się że jesteśmy niesamowicie podobni, lubimy te same rzeczy, patrzymy tak samo na życie, mamy podobny charakter. Po miesiącu czułam się tak jakbym go znała z rok. Potrafiliśmy z siebie czytać jak z otwartej książki. Jeszcze nigdy z nikim nie czułam takiej zgodności, podobieństwa, takiej swobody po tak krótkim czasie. Zauważyłam że zaczął inaczej na mnie patrzeć. Jakoś tak więcej, częściej zaczepiać. Ja też zaczęłam się angażować, chociaż ciągle mówiłam sobie że będę mieć wspaniałego przyjaciela, że ta kawa po pracy to taka "koleżeńska". Ale dużo myślałam jak byłoby mi z nim będąc razem i że byłabym szczęśliwa. Chyba oszukiwałam sama siebie.
Minęły tak 3 miesiące naszych rozmów, poznawania się, pracowania razem, dla mnie kończyła się praca w tym miejscu. Poszliśmy później na kawę, gdzie chciałam mu powiedzieć, że już koniec, chociaż serce mi się krajało. Zamiast tego zaczął mówić on, tak w skrócie że jestem dla niego wyjątkowa i że wie jaka jest sytuacja ale chciałby ze mną być. Żebym się zastanowiła. Co ja idiotka zrobiłam? Nie powiedziałam nie. Dałam mu nadzieję, bo sama wtedy myślałam że chcę, bardzo chcę kogoś takiego. Oboje walczyliśmy na tym spotkaniu ze sobą, przed jakimś kontaktem fizycznym, ale między nami iskrzyło. Nie wytrzymałam. Pocałowaliśmy się, przytuliliśmy.
I najgorzej czuję się z tym że chciałam tego. A potem wróciłam do domu, do mojego chłopaka, zobaczyłam jak cieszy się że jestem, że w sumie stara się o nasz związek, bo wszystkie nasze problemy wynikają z dużych różnic charakteru a nie braku starań i poczułam się największą... hmm.. brakuje mi dobrego słowa ale chyba każdy może je sobie dodać.
Wiem co zrobiłam, jak zraniłam. Że sama miałabym problem żeby wybaczyć. Ale kocham go, za to wszystko co dla mnie przez lata zrobił i za wiele jego cech i stwierdziłam że będę długo odchorowywać tamtą znajomość, i zawsze będę myśleć co by było gdyby, ale chcę dalej być w tym związku. Czy powinnam mu powiedzieć? Brzydziłam się zdrady, bardzo. Teraz brzydzę się sobą, bo powinnam się powstrzymać, na spotkaniu z kolegą. Mogłam nie całować i nie pokazywać że mi na nim aż tak zależy, a teraz i tak go zranię.
Proszę Was o opinię na temat tego wszystkiego, nawet jakieś najbardziej krytyczne bo czuję się podle i ze względu na to co zrobiłam i ze względu na to że stracę tą znajomość, na której wciąż cholernie mi zależy.
Cześć, przeczytałam Twój drugi wątek i sądzę, że Twoje problemy i wątpliwości mogą (choć nie muszą) wynikać z Twojego stanu zdrowia.
Byłaś u psychiatry, psychologa?
Jeśli nie, to warto pójść. Jeśli czujesz się źle, jeśli coś jest nie tak z Twoim zdrowiem, to NIE JEST TO ODPOWIEDNIA PORA na podejmowanie życiowych decyzji, typu rozstanie z partnerem.
Nie wchodź też w nowy związek. Najpierw zatroszcz się o siebie.
Byłam u psychologa, pracowałam nad tamtym problemem i jest znacznie lepiej. Wtedy, to poczucie bycia gorszą wynikało szczerze mówiąc z tego, że mój chłopak jest z tej samej branży a jest o wiele lepszy, odnosi sukcesy, jest nakręcony tym co robi, a ja ciągle myślałam że powinnam za nim nadążać.
Teraz robię swoje i na ile mam możliwości i ochotę, chociaż czasem jeszcze myślę, że gdybym była taka jak on, więcej osób by mnie zauważało, więcej możliwości pojawiało przede mną. To kolejna rzecz z której nie jestem dumna, porównywanie się zamiast cieszenia z jego sukcesów.
Jest trochę prawdy w tym co napisałaś, bo faktycznie przy tym drugim czuję się swobodniej, dlatego że też nie ma parcia na wielki sukces i karierę, więc najwyraźniej nie do końca poradziłam sobie z tym problemem
6 2019-11-25 17:14:32 Ostatnio edytowany przez Teufel (2019-11-25 17:15:18)
A ja podejdę do tematu trochę inaczej. Można iść przez życie z drugą osobą przepychając się wzajemnie, rywalizują ze sobą, można walczyć, kto kogo zdominuje. Ale można przez życie iść za rękę, gdy wiemy, że jak się potkniemy to będziemy się mogli tej ręki przytrzymać, gdzie nie będzie rywalizacji a pomoc, zrozumienie. W pierwszym i drugim przypadku przez to życie się przejdziemy.
A ja podejdę do tematu trochę inaczej. Można iść przez życie z drugą osobą przepychając się wzajemnie, rywalizują ze sobą, można walczyć, kto kogo zdominuje. Ale można przez życie iść za rękę, gdy wiemy, że jak się potkniemy to będziemy się mogli tej ręki przytrzymać, gdzie nie będzie rywalizacji a pomoc, zrozumienie. W pierwszym i drugim przypadku przez to życie się przejdziemy.
Mądre.
I oprócz pomocy i zrozumienia jeszcze brak presji na to, że powinniśmy czuć się dobrze i być zawsze "pozytywni". Nic nie męczy tak jak ona.
8 2019-11-25 17:43:47 Ostatnio edytowany przez karn (2019-11-25 17:46:50)
Cześć, przeczytałam Twój drugi wątek i sądzę, że Twoje problemy i wątpliwości mogą (choć nie muszą) wynikać z Twojego stanu zdrowia.
Byłaś u psychiatry, psychologa?
Jeśli nie, to warto pójść. Jeśli czujesz się źle, jeśli coś jest nie tak z Twoim zdrowiem, to NIE JEST TO ODPOWIEDNIA PORA na podejmowanie życiowych decyzji, typu rozstanie z partnerem.
Nie wchodź też w nowy związek. Najpierw zatroszcz się o siebie.
A ja tu oprócz o Autorce i jej zdrowiu psychicznym, pomyślałbym też o jej chłopaku.
Zdradę się wyczuwa. Założę się, że jej chłopak mocno całą sytuację przeżywa odkąd Autorka zakochała się w koledze z pracy. Zdradzający często myślą, że partner jest taki naiwny i nic nie rozumie.
Autorko, Ty od długiego czasu zauważyłaś, że zależy Ci na koledze z pracy nie tylko jak na koledze. Takie uczucia nie rodzą się w 5 minut. Tylko nie postawiłaś granicy i nie zakończyłaś tej znajomości albo związku z chłopakiem odpowiednio wcześnie. Miałaś mnóstwo czasu, żeby się zastanowić i wybrać jedną z tych dwóch relacji. Mnóstwo drobnych decyzji, które doprowadziły Cię do miejsca, w którym jesteś. Ale postąpiłaś jak większość zdradzających chcąc mieć ciastko i zjeść ciastko.
Wchodząc w taką relację z kolegą z pracy wiedząc, że coś do niego czujesz, dopuściłaś się zdrady emocjonalnej . Nie przerywając tej znajomości dawno temu, sama swoimi decyzjami postawiłaś się w sytuacji, w której kochasz chłopaka i zakochałaś się w innym. Ten pocałunek, tak, to już jest zdrada fizyczna . I mylisz się, że trzeba się było powstrzymać na spotkaniu z kolegą. Trzeba się było powstrzymać kilka miesięcy wcześniej, a nie oszukiwać chłopaka podkochując się w koledze z pracy.
Uważam, że jest to jak najbardziej odpowiednia pora, żeby Lyssa działała. Jej chłopak zasługuje na to, żeby znać prawdę i powinnaś mu o tym Lysso powiedzieć, ale najpierw decydując czy chcesz związek ratować czy nie. Ale zdecyduj konkretnie. Z jednej z tych znajomości zrezygnuj i to szybko, najlepiej dziś. Bo jestem też pewien, że jeśli kolega z pracy jutro się odezwie, wyzna miłość, zaproponuje spotkanie to zdrada będzie szła na kolejne etapy, potrzebne są tylko okoliczności. Szkoda jej chłopa w tym wszystkim.
Mialam podobna sytuacje i w podobnym wieku (bylam troche mlodsza od Ciebie). Tez mialam faceta i z nim zylam. Poznalam kumpla i wlasnie tak sie dogadywalismy od razu i iskrzylo wszystko.
Musze powiedziec, ze dla mnie to byl tzw 'no brainer'. Mialam zwiazek, ktory mi nie odpowiadal i poznalam kogos innego. Rzucilam faceta i zwiazalam sie z przyjacielem.
Teraz przyjaciel jest moim mezem i wlasnie robi mi sniadanie o 17 godzinie
Tutaj nie ma żadnego usprawiedliwienia - całując się z innym zdradziłaś partnera.
Musisz mu o tym powiedzieć - i zdecydować czy ratujesz związek czy odchodzisz do tamtego.
Albo rezygnujesz z obu i pracujesz nad sobą -- tyle tylko że w tym wypadku musisz zrezygnować z nich obu naprawdę - bez żadnych kawek i tym podobnych spotkań.
Witajcie, rzadko się tu wypowiadam ale wplątałam się w sytuację o której muszę komuś w końcu powiedzieć. Nie oczekuję że ktoś za mnie to rozwiąże, ale może jakoś otrzeźwi, da do myślenia?
Mam chlopaka z którym jestem od 4 lat. Mieliśmy i mamy wzloty i upadki, jak na 4-letni związek sporo się sprzeczamy głównie ze względu na różne podejście do wielu spraw. Mój chłopak jest typem przebojowym, towarzyskim, pędzącym za sukcesem, łatwo się zapala. Ja wręcz przeciwnie, raczej stronię od dużych imprez, nie jestem szczególnie wygadana, raczej spokojna. Ale jakoś to trwa od paru lat, mamy trochę podobnych cech, dogadujemy się na wielu płaszczyznach.
Problem pojawił się gdy w pracy poznałam kolegę, z którym przez ostatnie 3 miesiące pracowałam. Od słowa do słowa, okazało się że jesteśmy niesamowicie podobni, lubimy te same rzeczy, patrzymy tak samo na życie, mamy podobny charakter. Po miesiącu czułam się tak jakbym go znała z rok. Potrafiliśmy z siebie czytać jak z otwartej książki. Jeszcze nigdy z nikim nie czułam takiej zgodności, podobieństwa, takiej swobody po tak krótkim czasie. Zauważyłam że zaczął inaczej na mnie patrzeć. Jakoś tak więcej, częściej zaczepiać. Ja też zaczęłam się angażować, chociaż ciągle mówiłam sobie że będę mieć wspaniałego przyjaciela, że ta kawa po pracy to taka "koleżeńska". Ale dużo myślałam jak byłoby mi z nim będąc razem i że byłabym szczęśliwa. Chyba oszukiwałam sama siebie.
Minęły tak 3 miesiące naszych rozmów, poznawania się, pracowania razem, dla mnie kończyła się praca w tym miejscu. Poszliśmy później na kawę, gdzie chciałam mu powiedzieć, że już koniec, chociaż serce mi się krajało. Zamiast tego zaczął mówić on, tak w skrócie że jestem dla niego wyjątkowa i że wie jaka jest sytuacja ale chciałby ze mną być. Żebym się zastanowiła. Co ja idiotka zrobiłam? Nie powiedziałam nie. Dałam mu nadzieję, bo sama wtedy myślałam że chcę, bardzo chcę kogoś takiego. Oboje walczyliśmy na tym spotkaniu ze sobą, przed jakimś kontaktem fizycznym, ale między nami iskrzyło. Nie wytrzymałam. Pocałowaliśmy się, przytuliliśmy.
I najgorzej czuję się z tym że chciałam tego. A potem wróciłam do domu, do mojego chłopaka, zobaczyłam jak cieszy się że jestem, że w sumie stara się o nasz związek, bo wszystkie nasze problemy wynikają z dużych różnic charakteru a nie braku starań i poczułam się największą... hmm.. brakuje mi dobrego słowa ale chyba każdy może je sobie dodać.
Wiem co zrobiłam, jak zraniłam. Że sama miałabym problem żeby wybaczyć. Ale kocham go, za to wszystko co dla mnie przez lata zrobił i za wiele jego cech i stwierdziłam że będę długo odchorowywać tamtą znajomość, i zawsze będę myśleć co by było gdyby, ale chcę dalej być w tym związku. Czy powinnam mu powiedzieć? Brzydziłam się zdrady, bardzo. Teraz brzydzę się sobą, bo powinnam się powstrzymać, na spotkaniu z kolegą. Mogłam nie całować i nie pokazywać że mi na nim aż tak zależy, a teraz i tak go zranię.
Proszę Was o opinię na temat tego wszystkiego, nawet jakieś najbardziej krytyczne bo czuję się podle i ze względu na to co zrobiłam i ze względu na to że stracę tą znajomość, na której wciąż cholernie mi zależy.
Zauroczenie nie jest czymś rzadkim. To naturalne wręcz.
Rozum gra największą rolę. I tego należy się trzymać.