Witajcie.
Przepraszam za ten post, ale muszę się wygadać. Narasta we mnie emocjonalny żywioł, szaleństwo. Tkwię w nieudanym małżeństwie. Mój mąż to wyrachowany Piotruś pan, ale - no właśnie, podobno dla dzieci tak trzeba. Kiedy byłam w drugiej ciąży, wyprowadził się z domu do kochanki a jego matka (która jest wyrocznią dobrych rad dla biednego synka), powiedziała ze to moja wina, bo nie uznałam jej zwierzchności. No nieważne. Jako ze jestem w gorszej sytuacji, bo kobieta, bo mój dom nie jest bogaty i nie mam pleców, muszę znosić każdego dnia upokorzenia. Wysłuchiwanie, ze jestem śmieciem, nigdy nie byłam jego rodziną, ze nie ma rzeczy która bym dobrze zrobiła. Dzisiaj powiedział, ze jego ex(?) kochanka miała klasę, której ja nigdy nie będę miała. Nie umiem być obojętna na te szpile wbijane każdego dnia. Czasami sobie myślę, ze kij z dziećmi, jakaś tam kariera i życiem - ale musze się go pozbyć, żeby poczuć wreszcie ulgę. Tak bardzo go nienawidzę i tak bardzo mnie te psychiczne tortury niszczą. Moi rodzice każą mi siedzieć cicho, bo jak ja sobie poradzę sama, będę musiała wrócić na wieś i żyć w małomiasteczkowym marazmie. Co ja mam zrobić?