Jesiennowiosenna napisał/a:To wybór między jednym ryzykiem a drugim, czyż nie? Poród w ogóle to, wbrew obiegowej opinii, dość ryzykowna sprawa. W przypadku porodu naturalnego mamy ogromny ból w jego trakcie, ryzyko niedotlenienia dziecka i paskudnych komplikacji dla kobiety później; w przypadku cesarki mamy bezbolesną operację, ale potem dłuższą rekonwalescencję i gojenie się ran. Więc tak, nic mi nie zgrzyta. I w jednym, i w drugim przypadku istnieje dla kobiety pewne ryzyko, i sama powinna podjąć decyzję, w jaki sposób będzie rodzić.
Jest jeden malutki minusik. Poród naturalny, to czysta, żywa fizjologia. Jeśli przebiega bez komplikacji nie zagraża matce i dziecku. W tym rola lekarzy aby na odpowiednim etapie ocenić czy wszystko jest ok. czy bezpieczniej jest zaordynować cesarkę. Sama cesarka zaś, to sztuczna i brutalna ingerencja w organizm. Dziecka też, bo dla dziecka poród przez cesarkę, to również szok.
Jesiennowiosenna napisał/a:Oczywiście, Snake, można nie wydawać pieniędzy na komforcik i obciąć dofinansowanie na wszelkie leki przeciwbólowe. Po co refundować znieczulenie przy zabiegach takich jak kolonoskopia, biopsje i tym podobne? Leki przeciwbólowe przy chemioterapii? Da się to przecież przeżyć na żywca. Tylko że nie żyjemy już w XVIII wieku kiedy ludziom amputowali kończyny bez znieczulenia... Przy czym nawet wtedy ryzyko amputacji dla przeciętnego człowieka było niższe niż ryzyko bólu i powikłań w czasie porodu dla kobiety.
O czym ty piszesz? Głupie znieczulenie porównujesz z operacją? Pomyśl zanim coś skrobniesz.
Głównym ograniczeniem cc jest... koszt. Dokładnie tak, bo jest to kwalifikowane jako pełnoprawna operacja chirurgiczna ze wszystkimi tego konsekwencjami. Sala operacyjna, zespół operatorów, zabezpieczenie anestezjologiczne i pielęgniarskie. Jeśli są wskazania medyczne NFZ powinien za to bulić bez zmrużenia oka i tak też robi. Jeśli nie ma wskazań medycznych, to powinien bulić pacjent. To proste jak 2+2=4. W końcu sprawa sprowadza się do umiejętności dodawania.
Tak na marginesie, największy opór przy powszechnym stosowaniu znieczuleń dają lekarze. Ludziom się wydaje, że znieczulenie to jak łyknąć apap. Nie, tak nie jest. Wielokrotnie się stykałem z niechęcią lekarzy do stosowania znieczulenia miejscowego, nawet przy odpłatności tej usługi. Szczególnie rzecz dotyczyła gabinetów stomatologicznych, gdzie stomatolog występował w pojedynkę, nawet bez pomocy technika, pielęgniarki. Ostatnio w dużej, porządnej i całkowicie prywatnej przychodni stomatologicznej lekarz stomatolog do końca ściemnial mi, że da mi znieczulenie i w końcu nie dał. Jak się okazało dało się przeżyć bez znieczulenia Zwyczajnie znieczulenie zaciemniało by mu ogląd sytuacji, to raz. Dwa, znieczulenie to zawsze ryzyko, że pacjent źle na nie zareaguje. Ja od lat zawsze biorę znieczulenie i za nie płacę nawet jeśli samo leczenie przysługuje darmowo z NFZ. Jednocześnie moje dzieci cierpią, bo do tej pory żaden stomatolog nie chciał podać znieczulenia moim dzieciom, a pieniądze nie miały tu nic do rzeczy.
Dwa razy byłem szyty na żywca, bez żadnego znieczulenia i sorki ale nie było to nic przerażającego. Raz szyto mi głowę, gdy byłem dzieckiem i raz rękę już w wieku dorosłym. W zasadzie kiedy byłem dorosły było gorzej, bo na głowie za dziecka nic nie widziałem, a rozharataną rękę przy szyciu sobie oglądałem, porównując wiadomości z lekcji biologii z oglądem na żywo przekroju tkanek. Osobiście najbardziej zafrapowała mnie lekko żółtawa tkanka tłuszczowa i jak śmiesznie wyglądają rozerwane rurki upss, naczynia krwionośne. No i to zawsze zaskakuje ile krwi z człowieka się wydobywa i to jak efektownie zabryzgując podłogę, ściany, a nawet sufit Przyznaję, że ten widok tak mnie zafascynował, że z pewnym wręcz żalem opatrywałem swą poharataną rękę, tudzież stosując inne zabiegi ograniczające ubytek krwi. Nie ma to jak zimna krew...