Witam!
M poznałam, gdy miałam świeżo 15 lat. Miłość od pierwszego spotkania właściwie, taka bardzo dziecinna, naiwna, bezmierna. Nie wiem nawet jak mogę opisać ten związek, na początku był ekstremalnie dziecinny, toksyczny, co chwilę się rozstawaliśmy. Jakimś cudem udało nam się przez to przebrnąć i po jakichś kilku latach ewoluowało to w coś, co można nazwać normalnym związkiem. Powiedzmy "normalnym", bo ciężko stwierdzić, co jest normalnym związkiem, ale nie kłóciliśmy się jakoś często, fajnie razem spędzaliśmy czas. Później zaczęło się psuć tak jak to chyba zwykle się psuje - brak czułości, bliskości, zamiatanie pod dywan. Chyba wszystkie błędy jakie mogły, zostały popełnione. Ostatecznie poczułam, że już go nie kocham i po jakimś czasie zbierania się w sobie, zerwałam z nim. Byliśmy razem 5 lat. Nie miałam żadnego planu "awaryjnego", szczerze mówiąc, chciałam być sama przez dłuższy czas... On źle to przyjął, nie potrafił odpuścić, przez około 3 miesiące codziennie pisał i dzwonił, przychodził. Do 6 mies. po rozstaniu sporadycznie wciąż to robił. Ja przeszłam rozstanie ekstremalnie gładko... Stresowały mnie tylko jego wiadomości, a później poszło z górki. Czułam, że go nie kocham, że tego chcę, że teraz będę mieć czas dla siebie. Jestem osobą po przejściach i czas ten wykorzystałam na terapię i układanie sobie wszystkiego, z sukcesem. Byłam pewna, mimo, że rozstawaliśmy się setki razy, że to ostatni raz.
Szybciej niż przypuszczałam, po 9 mies. od rozstania, poznałam K. Najpierw się przyjaźniliśmy, później zakochaliśmy. Był moim "ideałem", w końcu wszystkie błędy które popełniłam wcześniej mogłam wyeliminować i stworzyć, moim zdaniem, dojrzały, pełen szacunku i miłości związek. Na początku było perfekcyjnie... a mimo to, co jakiś czas pojawiało mi się z tyłu głowy uczucie, że to nie jest to samo co wcześniej. Jednocześnie kochałam go i czułam, że nie potrafię tak mocno jak M. Tam po prostu się zatraciłam. z K byłam szczęśliwsza, ale co jakiś czas to uczucie wracało... Potrafiliśmy się zjarać i razem fazować, on wyznawał mi miłość a ja łapałam Bad Tripa, bo nie czułam tego samego, a nawet przeciwnie, w tych stanach czułam, że nie czuję nic.
Zamieszkaliśmy razem. Zaczął się dziwnie zachowywać. Dałam się kompletnie zmanipulować. Weszłam w związek z osobą tragicznie zaburzoną psychicznie, a on zrobił z mojego życia piekło. Wykorzystał moje dobre serce, chęć pomocy, przeszłe doświadczenia, by mnie zrównać z zerem. Wyzywał, bił, znęcał się psychicznie. Praktycznie wszystko wyszło z worka przy rozstaniu, dla mnie to było dramatyczne. Już omijając, że kolejny raz dostałam w tyłek, związek ten był tak wielką pomyłką, że czułam, że tak naprawdę kochałam wyimaginowaną osobę. Przejrzałam na oczy jak bardzo się pomyliłam w niemal każdej możliwej sferze i choć było to ciężkie to przełknięcia, to "wydalenie" nastąpiło dość szybko. Co prawda mój stan psychiczny był dramatyczny, to obecnie (2 mies. po) jest już po wszystkim. Nic do niego nie czuje, mam wrażenie, że osoba którą kochałam nie istniała bądź umarła, tak jakby nie przechodziłam rozstania w ogóle, a jedynie pobicie.
I teraz... łącznie jest już ponad 1,5 roku od rozstania z M, a po tym co wydarzyło się z K, zamiast snów o nim, śnił mi się M. Tęskniłam za M. Myślałam o M.
Dałam sobie czas, bo oczywistym było, że dostałam w dupkę i zatęskniłam za byłym. Tylko, że emocje ogarnęłam, a pozostało takie dziwne uczucie... Że jednak to co mieliśmy, w samym swoim środku było naprawdę piękne i wyjątkowe na wielu płaszczyznach. Wydaje mi się, że wtedy byłam bardzo nieogarniętą, kiepską wersją siebie i tak dużo zmieniło się od tego czasu... Tak dramatycznie dużo. Teraz dostrzegam błędy które popełniłam, każdy jeden i to jak wpłynął na nasz związek. Dostrzegłam, że jego zachowania, których nie lubiłam były kwestią moich zachowań i vice versa... Nie było szans, żeby nam się to udało, ale nie wiem czemu teraz nie mogę przestać myśleć o tym, co by było, gdybyśmy spróbowali teraz. Po tak długim czasie, na zupełnie pustej kartce. Wiem, że mam narzędzia i możliwości o których wtedy nie miałam zielonego pojęcia, że mogłabym go traktować tak jak na to zasługuje i jednocześnie, że w końcu mogłabym liczyć na to samo z jego strony.
Nigdy nie byłam prosta w obyciu, ale on mnie kochał taką jaka jestem. A nie byłam zbyt dobra, teraz byłoby mu łatwiej. Nie wiem, w mojej głowie to jest tak proste i kuszące. Tęsknię za nim i za tym, co przy nim czułam. Za tym spokojem, za tym jak go znałam na wylot. Nie wiem czemu czuję jakbym nigdy go nie przestała kochać, o ile to możliwe. Dlaczego więc nie przeżyłam rozstania? Czy tak długo się oszukiwałam i przeżywam je dopiero teraz?
W głowie mam wciąż to, co usłyszałam od niego pół roku temu - że on ma takie przeczucie, po prostu wie, że skończymy razem. Wtedy byłam z K i mnie to rozśmieszyło, ale teraz mi to dzwoni w głowie. To nie jest tak, że boję się samotności, bo jest kompletnie przeciwnie. Bardzo dobrze się czuję teraz będąc sama, mam pełen grafik i zero chęci na związek. Oraz aktywnych trzech bardzo fajnych kolegów, którzy z każdej strony próbują atakować i to nie do łóżka, a własnie do związku. Nie mam ochoty na żadne kontakty damsko męskie, tylko wciąż mam ochotę dowiedzieć się, co u M, czy jest szczęśliwy.
Napisałam do niego, bo pomyślałam, co mi zaszkodzi. Powiedział, że ma dziewczynę i nie chce mieć ze mną kontaktu. Przeprosiłam i powiedziałam, że nie zakłócę więcej jego spokoju i trzymam się tego, ale nie sądziłam, że będzie tak ciężko. Żałuję, że nie zadałam pytania, czy czuje, że to to? Bo gdy wcześniej mieliśmy kontakt, właśnie gdy wciąż tęsknił i mówił o przeznaczeniu, to też jakąś miał, nie wiem czy tą samą. Jeszcze pół roku temu na pewno podzielał moje uczucia. Po K po prostu zastanawiam się, czy też mu towarzyszy to uczucie, że to nie to.
Nie jestem naiwna, więc odpuściłam sobie, skoro wprost napisał czego chce. Raz mnie to męczy bardziej, raz mniej. Nie odezwę się do niego więcej, ale nic nie mogę poradzić na taką małą nadzieję, że czuje to samo, i gdy się rozstanie, to się odezwie.
Mam też takie uczucie, bo w życiu spotkało mnie dramatycznie dużo bardzo ciężkich sytuacji, że w końcu to pokonałam i nic nie trzyma mnie w tyle, jestem wartościowa i chcę mu po prostu.... to dać.
Ehh, mało prawdopodobne. Jakieś rady dla mnie?