Hej dziewczyny.
Musze się wygadać, bo duszę się w tej swojej codzienności.
Zawsze byłam wesołą dziewczyną, pewną siebie i obrotna, a przy tym też w miarę atrakcyjną. Na studiach udało mi się poznać fantastycznego faceta, z którym po 4 latach związku wzięliśmy ślub. Niestety od dwóch lat coś się zmieniło w mojej główie. Z pozytywnie nastawionej do życia, szalonej i uśmiechniętej dziewczyny stałam się zgryźliwa, złośliwa, zamknięta w sobie. Ciężko jest mi nawet powiedzieć dlaczego tak się stało. W ciągu ostatnich dwóch lat przytyłam 10 kg. Nie jestem gruba, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie, od wielu osób słyszę, że w końcu wyglądam dobrze, bo zawsze byłam "za chuda". Jednak tego typu komplementy mnie bolą. Nie czuję się dobrze w swoim ciele. Nie akceptuje tych dodatkowych kg. Nie poznaje swojej twarzy w lustrze, swoich nóg, brzucha... Nie wspominając już o tym jak bardzo podupadło nasze życie seksualne. Oczywiście mój mąż twierdzi, że problem jest tylko w mojej głowie. Że wciąż jestem piękna i że mu się bardzo podobam. Niestety, ja siebie widzę już inaczej. Wielokrotnie próbowałam wielu diet, owszem udawało się zrzucić parę kg, ale jak tylko waga stawała w miejscu to moja motywacja spadała, a wraz z nią dalsze chęci do ćwiczeń czy trzymania diety. Kolejna sprawą która spędza mi sen z powiek jest to, że.... Nie mam pracy. Skończyłam dość ciężkie studia. Niestety, większość lat przebalowalam i leciałam na poprawkach. Dziś jestem świadoma, że nie wiele z tych lat studiów wyniosłam. Czuje się niepewnie z wiedzą jaką posiadam, a praca kierunkowa jest bardzo odpowiedzialna. Boję się, że nie jestem wystarczająco dobra, że nie mam wystarczającej wiedzy, że mogłabym kogoś skrzywdzić. Owszem, wysyłam CV, jestem proszona na rozmowy kwalifikacyjne, ale jeśli przychodzi już do rekrutacji to się poddaje... Boję się, że zostanę przyjęta a po kilku miesiącach dostanę wypowiedzenie. I jak ja powiem o tym mężowi? Rodzinie? Znajomym? Mam dosyć takiego życia. Siedzenia w domu, spania do południa, tego, że ogromną trudność przynosi mi wyjście na spacer z psem, czy zrobienie obiadu. Przez to wszystko zaczęłam unikać wyjść do rodziny i znajomych. Boję się, że na starcie usłyszę "komplement" jak to się poprawiłam, a następnie rozmowa zejdzie na tematy pracy. I te szydercze spojrzenia.... Tym bardziej, że kiedyś powtarzałam, że nigdy nie będę czyjąś utrzymanka... Przez to wszystko czuję się totalnie bezużyteczna. Swoją ciągłą frustracje i niezadowolenie z siebie i swojego życia cały czas przelewam na męża. Bywam agresywna wobec niego, mam problem z okazywaniem czułości. Przestałam dbać o siebie i dom. Czuję jak przelatuje mi życie między palcami. Tak bardzo chciałabym normalnie żyć, pracować, zacząć dobrze wyglądać, kochać męża i szanować go, bo na to zasługuje. Ale nie potrafię. Mam gdzieś w środku blokadę, której złamać nie potrafię. Strach przed porażką jest tak silny, że każdego dnia mnie zabija....
Każdemu życie ucieka. Nie tylko tobie.
Haj hormonalny opadl i zaczęła się proza życia.
Masz niską samoocenę. Popracuj nad tym bo się wykończysz. Ewentualnie idź do lekarza bo mi to na nerwicę wygląda.
PS. Zmień wiek w profilu skoro piszesz, że na studiach poznałaś chłopaka z ktorym po 4 latach wzięłaś ślub.
3 2019-07-16 13:20:29 Ostatnio edytowany przez OgnistyKapłan (2019-07-16 19:25:10)
Znajdujesz temat który Cię interesuje, ciekawi, w którym można znaleźć pracę i zarobić jakiś pieniądz. Kupujesz książki z zakresu tego tematu. Poświęcasz co najmniej rok czasu na naukę, ucząc się codziennie po co najmniej kilka godzin.
Przebalangowałaś sobie studia, więc weźmiesz się teraz na poważnie do nauki, albo przepoczwarzysz się w taką typową Grażynę - wściekłą osę z kraju nad Wisłą.
W dawnych czasach gdy ludzie sie pobierali to po roku-dwóch pojawialy sie dzieci. One czesto są poxytywnym kopem od życia. Teraz czlowiek ma cała liste rzeczy do zrobienia zanim o dzieciach pomysli, zrealizowanie jej zajmuje tyle lat ze nagle okazuje sie ze na dzieci juz za pozno lub czlowiekowi sie po prostu nie chce bo polubił wygodne zycie. A u Ciebie to jakie inne cele sa wazniejsze od dzieci gdy jestes 4 lata po slubie?
W dawnych czasach gdy ludzie sie pobierali to po roku-dwóch pojawialy sie dzieci. One czesto są poxytywnym kopem od życia. Teraz czlowiek ma cała liste rzeczy do zrobienia zanim o dzieciach pomysli, zrealizowanie jej zajmuje tyle lat ze nagle okazuje sie ze na dzieci juz za pozno lub czlowiekowi sie po prostu nie chce bo polubił wygodne zycie. A u Ciebie to jakie inne cele sa wazniejsze od dzieci gdy jestes 4 lata po slubie?
A dzieci wykarmi miłością :DDD To jest to, być bezrobotną i brać się za dzieci, żadna logika mi za tym faktem nie przemawia.
A dzieci wykarmi miłością :DDD To jest to, być bezrobotną i brać się za dzieci, żadna logika mi za tym faktem nie przemawia.
Zgodnie z Twoją logiką, tylko zamożni powinni mieć dzieci? A co zrobić, gdy z różnych losowych przyczyn, staną się biedni? Dzieci im zabrać i dać bogatym?
krolowachlodu87 napisał/a:A dzieci wykarmi miłością :DDD To jest to, być bezrobotną i brać się za dzieci, żadna logika mi za tym faktem nie przemawia.
Zgodnie z Twoją logiką, tylko zamożni powinni mieć dzieci? A co zrobić, gdy z różnych losowych przyczyn, staną się biedni? Dzieci im zabrać i dać bogatym?
No to przynajmniej masz świadomość że ty zrobiłeś wszystko aby twoim dzieciom było dobrze a na sprawy losowe nie mamy wpływu. Jednak pójście na żywioł bo ja chce jest głupie. Ja też wiele rzeczy bym chciała ale jak nie stać mnie na ich utrzymanie to w to nie idę. A między biedą a zamożnością jest jeszcze rzesza normalnych ludzi, którzy pracują, mają rodziny i jakieś przyzwoite zabezpieczenie finansowe. Nie każdy musi zarobić pierwszy milion aby iść na macierzyńskie ale druga skrajność i zajście w ciąże będąc bezrobotną to skrajna nieodpowiedzialność jak dla mnie.
Tu zawsze można znaleźć jakieś ale. Przecież nie jest ideałem wychowywania dzieci, wiecznie zmęczeni pracą rodzice i dziecko w żłobku, czy przedszkolu. Ale takie mamy czasy. Nauczyliśmy się rozliczać ludzi, najbardziej podstawowym miernikiem - mamoną.
W dawnych czasach gdy ludzie sie pobierali to po roku-dwóch pojawialy sie dzieci. One czesto są poxytywnym kopem od życia. Teraz czlowiek ma cała liste rzeczy do zrobienia zanim o dzieciach pomysli, zrealizowanie jej zajmuje tyle lat ze nagle okazuje sie ze na dzieci juz za pozno lub czlowiekowi sie po prostu nie chce bo polubił wygodne zycie. A u Ciebie to jakie inne cele sa wazniejsze od dzieci gdy jestes 4 lata po slubie?
Byliśmy w związku 4 lata, po ślubie jesteśmy dopiero rok. Oboje bardzo chcemy mieć dziecko natomiast wiem, że będzie to jednoznaczne z tym, że na kolejne lata utknę w domu. Chciałabym zacząć pracę, wyjść do ludzi. Dopiero wtedy zacząć starania o dzidziusia.
foggy napisał/a:W dawnych czasach gdy ludzie sie pobierali to po roku-dwóch pojawialy sie dzieci. One czesto są poxytywnym kopem od życia. Teraz czlowiek ma cała liste rzeczy do zrobienia zanim o dzieciach pomysli, zrealizowanie jej zajmuje tyle lat ze nagle okazuje sie ze na dzieci juz za pozno lub czlowiekowi sie po prostu nie chce bo polubił wygodne zycie. A u Ciebie to jakie inne cele sa wazniejsze od dzieci gdy jestes 4 lata po slubie?
A dzieci wykarmi miłością :DDD To jest to, być bezrobotną i brać się za dzieci, żadna logika mi za tym faktem nie przemawia.
Fakt. Może i jestem bezrobotna, ale mój mąż zarabia na prawdę świetnie, więc myślę, że jeśli chodzi o kwestie finansowe to na prawdę nie byłoby tak źle. I sam już bardzo na te dziecko naciska, natomiast ja boję się uwiązania na kolejne lata w domu
..
Pegutka - zasiedziałaś się. Jesteś nieszczęśliwa, niedowartościowana. Chyba już dosyć co? Nie możesz całe życie chować się za lękiem. Nie musisz pracować w zawodzie, małymi kroczkami możesz zacząć od jakiejś innej nieskomplikowanej pracy , choćby na pół etatu. Masz ten komfort , że mąż dobrze zarabia, więc nie musisz a możesz. Doceń to. Dziecko w tym momencie, z Twoją psychiczną kondycją to zły pomysł. Musisz wyjść do ludzi, wzmocnić się i nabrać poczucia sensu tego co robisz. Nie ma nic złego w tym, że kobieta siedzi w domu pod warunkiem, że to ją i męża uszczęśliwia, że wychowuje dzieci i zajmuje się domem. Nie pracowałaś jeszcze - spróbuj. Cokolwiek byleby wyjść z chałupy. Jesteś młoda, naprawdę możesz robić milion rzeczy. Jeśli czujesz, że sama sobie nie poradzisz, pomyśl o wizycie u psychologa. Szkoda życia naprawdę.