Sprawiedliwości nie ma niestety, ale możesz się skupić na tym, żeby podkreślić swoje dobre strony, zamiast tracić całą energię na walkę z gorszymi.
Nie mówię, że nie warto np. dbać o wagę, czy w ogóle sylwetkę (tutaj, jeśli mimo diety i aktywności nie chudniesz, a tyjesz bardzo łatwo, to sprawdź czy nie masz zaburzeń hormonalnych, powodem takiego stanu często są problemy z tarczycą). Tempo starzenia się to i geny, i efekt trybu życia, jeśli geny mamy słabe to cudów nie będzie, ale niezdrowe życie, zła dieta, nałogi, brak ruchu, na pewno POGORSZĄ sprawę i zmiany, których i tak się nie uniknie, zajdą jeszcze wcześniej. Warto o tym myśleć, zamiast zatrzymywać się na złości na to, że inni mogą sobie pozwolić na pewne rzeczy i im to nie szkodzi. Tak już jest.
Zastanów się, co możesz zrobić, żeby wyglądać i czuć się lepiej z takim "wyposażeniem", jakie otrzymałaś od natury. Jakie ciuchy będą pasować do twojego typu sylwetki, wzrostu, jaki makijaż do twoich rysów, fryzura do (jak pisałaś) raczej słabych włosów, może odwiedź stylistkę? Z każdej osoby można sporo wydobyć.
Inna sprawa, że kompleksy widać, nawet kiedy nie mówi się o nich, wpływają na sposób bycia, mówienia, mowę ciała, ten ogólny wyraz, który ma ogromne znaczenie w odbiorze kogoś jako atrakcyjnego lub nie. Mężczyźni doskonale widzą, czy kobieta dobrze czuje się z sobą i kiedy się nie czuje, oni też nie odbierają jej jako atrakcyjnej. Sama uroda jest ważna, ale to nie wszystko w tej ocenie. Pewnie powiesz, że przecież nie da się siebie oszukać albo zaakceptować się na zawołanie. Jest to prawda, ale możesz pracować nad tym, żeby twoje niedoskonałości nie pochłaniały całej twojej uwagi. Prawie na pewno zmieni się wtedy twoje zachowanie. A to, jeśli nie połowa sukcesu, to gdzieś blisko...
Bo jeśli w życiu głównie "walczysz o dobry wygląd", to inne rzeczy spadają niżej i masz mniej ludziom do zaoferowania jako osoba, sama nie rozwijasz się, kręcisz w kółko.
Nie bawię się w teoretyka, przynajmniej w kwestii problemów z wagą i zaburzeniami odżywiania, które sama przechodziłam. W bardzo młodym wieku miałam anoreksję, potem wyszłam z tego i wpadłam w drugą skrajność, brak kontroli nad jedzeniem, dorobiłam się nadwagi. Oczywiście próbowałam schudnąć, ale organizm rozregulowany tym odbijaniem się od ścian się buntował, wystarczało kilka dni jedzenia trochę więcej, żeby przytyć 3 kilo, zrzucenie tego zajmowało 2 miesiące, a kiedy się odchudzałam, to moja dieta polegała na drastycznym obcinaniu kalorii, co dalej spowalniało metabolizm, i tak się kręciło... To wszystko pomimo bycia osobą dość aktywną fizycznie, bo nigdy nie żyłam w bezruchu.
Wreszcie zabrałam się za siebie serio, ale tym razem z głową, za pomocą racjonalnej diety i treningu, nastawiłam na to, że będę chudnąć wolno i chcę to zrobić trwale, a równolegle przestawiałam sobie priorytety, co wymagało wielkiej pracy, bo "te" zaburzenia mają charakter uzależnień. Naprawdę była to ciągła mozolna robota nad utrzymaniem uwagi na czymś innym, niż wygląd, waga, dieta, ćwiczenia (choć one były, to właśnie wtedy zaczęłam ćwiczyć siłowo) - ale to jest trening jak każdy inny, mózg też trzeba ćwiczyć, żeby nas słuchał. A sylwetka niejako "robiła się" obok tego. W tym fizycznym treningu zauważałam, że im mniej się skupiam na wskazówce wagi, tym lepsze są efekty RÓWNIEŻ na wadze.
Odkąd schudłam w tamtym okresie, a było to prawie 20 lat temu, nie mam żadnych problemów z tyciem. Jakby wszystko się przestawiło, ważę 18 kilo mniej niż kiedy miałam 20 lat i teraz mogę jeść naprawdę dużo bez konsekwencji - musiałabym przez naprawdę długi czas się objadać bez żadnego umiaru, żeby jakoś znacząco utyć, choć podobno przemiana materii z wiekiem zwalnia. Może jest tak dlatego, że ja nie jestem genetycznie zaprogramowana na nadwagę, a wcześniejsze rozregulowanie sama sobie zafundowałam przez zaburzenia odżywiania, popadanie w skrajności.
Ruszam się, bo: lubię, bo dbam o kondycję, bo poprawia mi to samopoczucie psychiczne i jeszcze z paru innych powodów; element utrzymania figury oczywiście jest, ale jako jeden z wielu... Przestałam żyć tym, czy będę grubsza, czy chudsza i paradoksalnie dopiero wtedy problem się rozwiązał. A mam swoje lata i kiedy słucham narzekających na wagę koleżanek, jest to dla mnie trochę abstrakcyjne, bo tak na co dzień, to prawie zapomniałam, że miałam kiedyś podobne trudności...
Nie wiem, czy rozumiesz, czemu o tym piszę, wydaje mi się, że jestem trochę mętna... więc: chodzi o zmianę optyki. A jednocześnie można nad sobą pracować, ale nie robić z tego kwestii życia i śmierci, tym bardziej, że dla innych jest widoczne, że tak do tego podchodzimy - i to nie wpływa dobrze na odbiór...