Sama już nie wiem co powiedzieć. To wszystko moja wina. Albo i nie. Tak naprawdę ’to wszystko’ wyjaśni się dopiero po latach. Wielu latach pogrążonych w cierpieniu i walce z własnymi uczuciami. Któregoś dnia, zaczepi mnie on prawie na ulicy, gdzieś wśród ludzi a jednak poza nimi, by wyznać, że tęskni.
Tęsknić za mną. Przecież tyle złego wam wszystkim wyrządziłam. Odeszłam.
~*~
Jestem trochę jak ten kotek w studni, który nie mógł się powstrzymać by do niej nie wleźć.
Ciekawska.
Nawet w snach najczęściej szłam w nieznane, ścieżką, która sama się zmieniała pod moimi stopami.
Ta cecha charakteru od zawsze we mnie rosła i z wiekiem tylko się wzmacniała, nie podejrzewałam zatem, że kiedyś ona tak po prostu minie.
Jestem nawet bardzo jak ten kotek w studni.
Na przegranej pozycji.
Wpadłam po uszy, i już nie pamiętam od kiedy się motam bez skutku. Chyba czas odpuścić, i tak nie czuję rąk. Żadnych.
~*~
On mnie nie kocha.
Też mi odkrycie.
No, nie kocha mnie. Nie musi przecież, jest obcą osobą, czemu miałby cokolwiek do mnie czuć.
A te słowa? Cóż mogły... Jedynie przeciągały termin mojego odejścia. Na słowach popłynął ten związek ponad 6 lat. Dobrze się sprawdziłeś w przetrzymywaniu mnie. Nic nie dostałam, oprócz bajery.
Po co to komu było?
Dlaczego tak kłamałeś? Czemu w to wierzyłam? Nikt mądry nie ufa obcym.
Czuję, że zasłużyłam na to, co mnie spotkało. Pozwoliłam Ci mnie skrzywdzić wiele razy, tylko dlatego bo myślałam, że tego nie zrobisz.
Czasem tak jest. Poznajesz kogoś i ulegasz silnemu wrażeniu bliskości z tą osobą. I to jest ten haczyk, który mylisz z wyższym uczuciem, więc za nic nie chcesz się uwolnić.
Po co on to robił? Może sam wierzył w tę bliskość. Skoro widział ją we mnie, widział jak bardzo stoję za nim murem, mógł pomyśleć, że w końcu ktoś go kocha. Mógł sam się złapać na swoje kłamstwo, bo oprócz przyjemności, potrzebował też uczucia.
Nie wiem.
Dzisiaj on chce, żebyśmy się jakoś dogadali. Żebym już nie była zła i odpuściła.
On nie żałuje swoich kłamstw, mojego złamanego serca i zmarnowanego czasu, on chce teraz tylko świętego spokoju.
Ciągle mnie zdumiewa, że mu nie zależy.
Kłamstwa potrafią tkwić w każdym szczególe, nie dostrzegałam ich, nie spodziewałam się ich tak blisko mnie.
~*~
Teraz już chodzi tylko o odrzucenie własnej odpowiedzialności.
Przecież nic strasznego nie zrobiłeś, co najwyżej coś głupiego, ale żebym aż tak się tym przejmowała?
Od zawsze miałam problem z panowaniem nad sobą, nie? Szczególnie, gdy po pijaku oszczałeś komodę i wszystko wokół niej. Rodzice oddali psa pod naszą opiekę w tamtym czasie, i o dziwo, tylko ty zaznaczyłeś teren w mieszkaniu. On, jedyne co zrobił, to narzygał na dywan. Nie dziwię mu się, nigdy wcześniej nikt nie nalał mu do jego karmy. Też by mi się zrobiło niedobrze.
Niepotrzebnie to wspominam, wiem. Robię ci przykrość. Chociaż tyle.
~*~
Nie wierzę, że to się dzieje. To koniec.
Też na końcu towarzyszy wam to specyficzne i zaskakujące uczucie opustoszenia? Nie wiem, jak to nazwać. Nie spodziewałam się, że tu dotrę. Inaczej wyobrażałam sobie życie po rozstaniu, więcej w tych moich wizjach było tego, od którego odeszłam; tego, który w końcu puścił mnie wolno.
Nie mam już nawet do czego wracać. Sześć lat kończy na strychu. Będzie od teraz już tylko traumatycznym wspomnieniem, przypominającym się za każdym razem, gdy jakiś kolejny oszust spróbuje mnie dotknąć.
Dziwny stan, gdy nie chce się ani płakać, ani istnieć, ale jako że życie samo się nie zrobi, podnosisz te swoje cztery litery i idziesz.
Bo jednak aby cierpieć, trzeba mieć siłę i chęć. A ja nigdy nie chciałam aż tak dużo. Chciałam kochać i być kochana.
Wydawało mi się, że niewiele chcę.
Byłam przy tobie, gdy cierpiałeś i dopóki mogłeś na mnie polegać, nie narzekałeś na mnie aż tak. A później wyszło szydło z worka, straciłam zaufanie i stałam się uciążliwa, kwestionowałam twoje intencje, nie chciałam współpracować. Ile można z taką wytrzymać, wiecznie jakieś podejrzenia, zarzuty.
Ogrom mojej pracy na nic. Nigdy mnie nie doceniałeś, niszczyłeś wszystkie moje starania.
Teraz zostaje mi posprzątać ten syf, którego by nie było, gdybym tylko ci nie zaufała.
~*~
Sama to sobie zrobiłam. Przez cały czas wierzyłam w coś tak złudnego jak miłość. Nauczona bajkami, przyjęłam, że wszystko się może zdarzyć i założyłam, że to ’wszystko’ będzie dla mnie dobre. Długo byłam niezachwianie przekonana, że los mi sprzyja.
A los nie ma swoich faworytów, których traktuje najbardziej łaskawie. Los jest losowy.
Zabolało, gdy poczułam, że nic mnie nie chroni, a ta cała droga, którą przeszłam, prowadziła tylko do twojej mordowni.
Twoje słowa wskazywały jak strzałki na mapie dokąd iść. I wszystko miało być inaczej.
Później już tylko słyszałam, że miłość wymaga ciężkiej pracy. Jak ta marchewka na kijku, dyndająca tuż nad nosem, była jedynym pretekstem, by się ruszyć.
Więc, co teraz, gdy już znamy prawdę?
Czy tak właśnie boli wolność?
~*~
Myślałam, że będzie łatwiej. Myślałam, że to ja odchodzę, że tym razem to nie mnie będzie bolało. A i tak skończyło się wszystko dopiero wtedy, gdy on przestał walczyć.
Nie spodziewałam się, że odpuści. Wątpiłam we wszystko, ale tego jednego nie dostrzegałam. Naprawdę byłam przekonana, że mnie kocha. Że jest jaki jest, ale uważa mnie za tę jedyną i nie odpuści.
Okazuje się, że on kocha tylko siebie. Ze mną walczył tyle czasu, bo chciał wygrać z moimi oskarżeniami i brakiem zaufania, by lepiej się czuć na swój temat. Ale, że nigdy nie chciał się zmienić, to ciągle mnie krzywdził i trudno było, żebym swoim żalem poprawiła jego samoocenę.
Teraz jest na odwyku. Mówi, że jest nowym człowiekiem, i że ja nigdy go nie wspierałam w walce ze sobą, tylko go gnębiłam i wolałam jak pił, bo wtedy miałam nad nim kontrolę.
To ja może to sprostuję.
~*~
Poznaliśmy się 6-7 lat temu, na studiach. Jako kolega był super, ale wkrótce zaczęliśmy ze sobą flirtować i umawiać się na randki, i od tamtej pory w zasadzie to nie powinno być tego związku, nigdy nie powinnam była dać mu szansy.
Najpierw miał problem z okazywaniem mi uczuć przed znajomymi ze studiów. Zaczął udawać, że mnie nie widzi, i dopiero gdy zostawał ze mną sam na sam, kleił się jak mucha do lepu.
Zerwałam z nim wtedy. Zaczął płakać i prosić o wybaczenie - w ogóle nie byłam na to przygotowana, spodziewałam się raczej reakcji typu ’nara mała’, ale on nawet zgodził się na moje warunki, że przez miesiąc codziennie będzie robił wobec mnie coś fajnego, żeby weszło mu to w krew. Wytrzymał cztery dni.
Później już przyszedł seks i byliśmy oboje zadowoleni przez rok. Co prawda, potrafił zabrać moje pieniądze i wydać je na imprezę z kolegami, ale reagowałam szybko i te pieniądze niedługo potem mi oddał. Choć wiadomo, że nie chodziło tu o nie, tylko o sam fakt ich zabrania i zaprzepaszczenia. Tego już nigdy nie był w stanie w sobie zmienić. Nic nie szanował. Nazywał to byciem koleżeńskim. A ja, jako ta, która nie ma znajomych, co mogłam o tym wiedzieć.
Gdy mieliśmy po 25 lat, jego matka ciężko zachorowała. To był trudny rok, do ostatniej chwili myślałam, że uda się ją wyleczyć. Starałam się pomagać ile mogłam, przeprowadziłam się do nich, poszłam do pracy, zajmowałam się domem, ale to był zły pomysł. Jego ojciec myślał, że każda para rąk teraz się przyda, ale okazało się, że koniec końców tych par rąk zgromadziło się za dużo jak na jedno mieszkanie. Cała rodzina mamy była przy niej codziennie, ja byłam zbędna. W końcu kazano mi się wyprowadzić, więc zamieszkałam w jakimś akademiku i znalazłam kolejną pracę. Chciałam, żeby on mógł mieć w tym wszystkim chwilę dla siebie, miejsce, gdzie mógłby zwyczajnie odpocząć i regenerować siły do walki o mamę.
Pracowałam całe dnie, a on, gdy nie musiał jechać do szpitala, przyjeżdżał do mnie i spał. Cieszyłam się, że ma jakąś odskocznię.
Nie wiem, co ja sobie myślałam, na co ja liczyłam, na owieczki skaczące po łące?
*
Temat alkoholizmu zawsze był mi obcy. Nie, żeby nie było go u mnie w domu, po prostu mój ojciec przeważnie pił w ukryciu.
Chwilę po tym, gdy dowiedziałam się o chorobie mamy, obaj nasi ojcowie, dokładnie w ten są dzień stracili prawo jazdy. Chyba nawet mieli tyle samo promili w wydychanym. O dziwo, jeden z nich znajdował się w Polsce a drugi w Niemczech.
Wtedy dopiero dotarło do mnie, że mój ojciec pije od lat. Ale to już moja wina, ignorowałam oczywiste, jednoznaczne przesłanki przez bardzo długi czas. I z tego samego powodu dzisiaj kończę jako ta winna.
Nigdy nie podejrzewałam, że mój facet może być alkoholikiem. "Jest za młody" - to było moje tłumaczenie. Przynoszenie przez niego wódki do akademika i tłumaczenie się tym, że chciał, by było nam miło, traktowałam jako totalne pogubienie przez chorobę matki. Walczyłam z tym, ale nie dostrzegałam problemu tam, gdzie rzeczywiście był.
Gdy mama umarła, jej mąż zupełnie ’owdowiał’ . Co prawda, zaczął pić, jak tylko dowiedział się, że w ciągu roku ją straci, ale po jej śmierci chyba robił wszystko, żeby się zapić.
A syn? Znikał na całe tygodnie, imprezował z kolegami, a później wracał do mnie wystraszony. Zagroziłam mu wtedy, że jeśli nie przestanie tak żyć, odejdę. Dałam mu rok.
W tym czasie przepił, co miał, siedział u mnie w akademiku i się dobrze bawił, gdy ja zarabiałam, by mógł tak siedzieć. Nigdy nie zapłacił za swoją miejscówkę, po prostu był i robił co chciał. Po kilku miesiącach takiej beznadziejnej sytuacji, rzuciłam robotę, wyprowadziłam się z akademika i wróciłam do rodziców.
Jakoś mnie udobruchał i zamieszkał z nami.
Szczerze, to nie pamiętam, dlaczego wtedy się rozstaliśmy. Po prostu pewnego dnia, rok od śmierci jego matki, pokłóciliśmy się tak bardzo, że wstał i wyszedł. I już nie wrócił.
Chyba nie byłam na to gotowa. Wszystko, co miało jakikolwiek sens, przestało być istotne. Tak jak teraz, miałam nadzieję, że się pogodzimy, ale on tak nie chciał. Dał mi wybór, że albo mu nie przeszkadzam w praktykowaniu autoagresji, albo spadam.
Żal o bycie odrzuconą, o przegranie z czyjąś tragedią, o miłość za słabą aby móc ją nazwać miłością. Poczucie porażki, nieustanne wrażenie, że może rzeczywiście zrobiłam błąd, byłam zbyt surowa i nie dałam mu czasu cierpieć, chciałam, by żył ze mną i budował życie, które jeszcze istnieje. Ale jak inaczej mogłam podejść do jego procesu samoniszczenia? Pozwolić mu na to?
Jego ojca nikt nie ograniczał. Zmarł dwa lata po śmierci swojej żony, po pijaku rozwalił sobie głowę. Nic szczególnego, żadnych młotków itp, po prostu wywrócił się w kuchni. Jego pogrzeb był w moje urodziny.
Jak zwykle, ja ciągle tylko o sobie.
Naprawdę źle robię, że w całej tej tragedii widzę też siebie?
Wiadomość o śmierci jego ojca przyszła z obcego źródła, jakaś plotkara po prostu postanowiła mnie poinformować. On nie chciał, bym się o tym dowiedziała. Nie wiem czemu. Po prostu miałam nie wiedzieć.
Trochę to wszystko mną wstrząsnęło. Próbowałam się zdystansować, nawet znalazłam sobie faceta, i gdyby tylko był wobec mnie w porządku, pewnie do dziś bylibyśmy razem.
Ale, wiecie jak to jest, gdy wychodzi na jaw, że ktoś kłamie. Szczególnie, gdy wychodzi to na jaw w łóżku.
Zakończyłam tę relację, co niezbyt dobrze zniósł. Powiedział, że gdyby wiedział, że nic z tego nie będzie miał, to nie byłby taki ’delikatny’. Podsumowując, ta niewiedza uchroniła go przed kryminałem.
*
Ja i były mieliśmy wspólnych znajomych, którzy ciągle mnie do siebie zapraszali. Pojechałam końcu do nich jesienią, na jedną noc. Po tej nocy stwierdziłam, że dobrze będzie go odwiedzić i w końcu się pogodzić.
Nie było go w domu, więc zostawiłam mu swój numer na kartce, którą zamknęłam w puzderku i położyłam przy drzwiach. Poszłam na autobus.
I nagle zadzwonił. Nie odezwał się słowem, tylko westchnął gdy usłyszał mój głos. Wróciłam się do niego. I nie, nie padliśmy sobie w objęcia. Leżał skulony na łóżku i udawał, że wszystko jest w porządku. Obok na stole stała szklanka, a w niej resztka piwa. Puścił mi odcinek bojacka, w którym jego przyjaciółka umiera. Przyznał, że ojciec sprzedał mój komputer w lombardzie za niecałe 200 zł. Zauważył, że rozglądam się po pokoju i wiedząc czego szukam wzrokiem, oznajmił, że nie ma już jego zdjęć na półkach, bo je wyrzucił. Wyznał, że mnie zostawił i że nigdy sobie tego nie wybaczy. Utrzymywałam, że wszystko jest ok, że jestem nowym człowiekiem, że nie mam już żalu, że zrozumiałam, że on po prostu taki jest i nie musimy być razem, ale przecież nie musimy się od siebie odseparowywać. W końcu dużo razem przeszliśmy, możemy się kolegować. Przystał na moją propozycję. Odprowadził mnie do drzwi, powiedział, że ma nadzieję, że nie zostawił po sobie zgliszczy w moim życiu, pożegnaliśmy się i poszłam na autobus.
Nie spodziewałam się, że będę płakać całą drogę powrotną. Później całą noc. Dotarło do mnie, jak ważna jest dla mnie ta osoba. Napisał, że mnie kocha i chce wrócić.
Po miesiącu byliśmy razem, choć dopiero po pół roku przestałam mówić o nim ’były’. Przez cały ten czas namawiał mnie, bym się do niego przeprowadziła, obiecywał, że teraz będzie inaczej. Przez cały rok przygotowywał mnie na przeprowadzkę, a moim rodzicom opowiadał jak to będziemy razem żyć. Że w końcu będziemy normalną parą.
Nie tak szybko.
Nic z tego, co obiecywał, się nie ziściło. Okazało się, że jest alkoholikiem. Jego rodzina twierdziła, że jestem za słaba, by sobie z nim poradzić, ale chcieli bym była, bo widzieli, że jest szczęśliwy, od kiedy wróciłam. Wytrzymałam trochę ponad pół roku. Rzeczywiście, jestem na to za słaba.
Prosiłam o pomoc jego rodzinę, przyjaciela, swoich rodziców, pogotowie, spędziłam ogrom czasu na wycieńczających rozmowach z nim.
Rodzina niewiele mogła tak naprawdę, bo sami pili, a przyjaciel okazał się być gorszy od niego. Moi rodzice myśleli, że mam problem z odcięciem pępowiny i ignorowali wszystkie moje ’donosy’. W międzyczasie, przyjaciel, u którego pracowaliśmy, odciął nas od pieniędzy - nigdy nie dowiedziałam się dlaczego. Chłopak wrócił do starej pracy, ja żyłam z zaoszczędzonych pieniędzy i liczyłam za kontynuację pracy z przyjacielem. Było AA, na którym kłamał i po którym pił, było picie poza domem i łykanie opakowania gum do żucia po każdym takim incydencie.
Nie wierzyłam, że pójdzie na odwyk. Wypierał się swojego uzależnienia, kłócił się ze mną i mówił, że mam urojenia. Coraz poważniej rozpatrywałam powrót do domu.
Aż nagle, dwa tygodnie temu, przyjaciel, ten sam, który gardził naszą sytuacją, zaczął mu dawać zlecenia. Kazał mu jeździć do siebie i pracować po godzinach. Po wielu moich złościach i dociekaniu, co się dzieje, chłopak przyznał się, że mieszkanie było zadłużone i już zbliżał się komornik i gdyby nie przyjaciel, który spłacił ten dług, nie mielibyśmy gdzie mieszkać. Stąd te dodatkowe zlecenia.
Dla mnie to nie miało sensu. To ja byłam bezrobotna, ja mogłam jak już, iść do roboty i spłacać ten dług. To po pierwsze, a po drugie - pytałam wiele razy wcześniej, czy są jakieś długi i czy coś pomóc, zawsze słyszałam, że wszystko jest w porządku. Poza tym, sam fakt spłacania długu przez trzecią osobę, powinien być według mnie skonsultowany, bo bierze w nim udział duża suma pieniędzy i lepiej by było obmyślić sensowny plan działania, zamiast dawać jednej osobie dwie roboty a drugiej nic, nawet żadnej informacji o tym, że dług był i zostawiać ją samą w domu, kiedy wy ’wiecie, co robicie’ za moimi plecami przez dwa tygodnie.
Chwilę później, dowiedziałam się, że idziesz na odwyk, na dwa tygodnie. Po tygodniu od tej informacji zmieniłeś dwa tygodnie na dwa miesiące, które miały się zacząć już za kilka dni.
Powiedziałeś też, że twój przyjaciel i jego dziewczyna uważają, że powinnam zostać u ciebie w domu na ten czas, żebym się czuła jak u siebie i się nie martwiła o pieniądze, bo ’już wszystko załatwione’. Zacząłeś pić na umór, w końcu odwyk przed tobą, musiałeś jakoś się na niego przygotować. Przyjaciel cię zabrał do siebie na tydzień przed odwykiem, nic nie konsultując ze mną i niechętnie odpowiadając na moje pytania.
Jego dziewczyna zaprosiła mnie do was, powiedziała, że teraz wszystko zmierza w dobrym kierunku i że zawsze mogę was odwiedzić. Nie doceniłam jej oferty, więc upomniała mnie, że nie wypada jej nie doceniać kiedy ty umierasz na naszych oczach i że chociażbym nie przeszkadzała. Że nikt nie ma obowiązku o niczym mnie informować. Że przez cały czas, gdy było źle, byłam przy nim, a teraz, gdy w końcu jest dobrze, zachowuję się tak jak się zachowuję.
Nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego tak nagle się wpieprzyli i mnie odizolowali. Może rzeczywiście myśleli, że to ja go upijałam? A może mieli wszystko, co robił, o czym informowałam, głęboko w poważaniu? Może uznali, że ja nie jestem istotna i nie trzeba mnie brać pod uwagę przy podejmowaniu takich decyzji jak spłata długu, dwumiesięczny odwyk?
Z tego, co się dowiedziałam, wszyscy zgodnie uznali, że to ja mam problem. I że to już moja sprawa. Oni zrobili wszystko dobrze, a ja jestem niewdzięczna. On, już podczas swoich pijackich przygotowań do odwyku uważał, że to ja robię problemy. Oni przecież już wszystko załatwili, a on już jest nowym człowiekiem. O dziwo, był trzeźwy w dniu wstąpienia na odwyk. Pobył tydzień i teraz mówi, żebym odpuściła temat incydentu z przyjaciółmi, bo on uważa, że wszystko zrobili dobrze, a ja ciągle żyję jakimś bezsensownym, nie wiadomo skąd wziętym żalem i każdego traktuję jak wroga. Że nie mam znajomych, że nigdy nie chciałam mu pomóc, że teraz to on tylko chce, żebym przestała narzekać. Przecież wszystko jest już dobrze. I że jeśli nie może być ’jak dawniej’ (czyli jak?), to żebym chociaż nie przeszkadzała.
Tylko jeszcze muszę zabrać wszystkie swoje rzeczy z jego mieszkania. Nawet już mi je spakował, kochany.
~*~
W taki oto sposób zostałam ze sobą sam na sam. Czuję się obco.
Przede mną nieograniczone możliwości - każdy tak mówi, gdy życie mu się sypie. Doprawdy, mam niewiarygodny widok na niebo, od kiedy zburzyłeś mi dach nad głową. Tak, ty. Bo łatwiej zrzucić winę na ciebie, niż przyznać, że ci na to pozwoliłam.
Całe szczęście, mogę teraz siedzieć w odosobnieniu i nie poznawać siebie samej. Mogłam nie mieć takiej możliwości, gdybyś tylko był bardziej zaborczy. Mogłam dalej słuchać twoich teorii na mój temat, tych celnych niczym cios w plecy, psychoanaliz, opartych tylko i wyłącznie na naszej toksycznej relacji, sterowanej kłamstwami przez ciebie. Ja siebie nie znam, a ty tym bardziej nigdy mnie nie miałeś okazji poznać, nawet nie próbowałeś. Jedyne, co mogłeś zaobserwować to proces wpadania i wyrywania się z twoich sideł.
Nie wiem, co teraz. Zobaczymy, kim jestem.