Z góry przepraszam za objętość, ale chciałam to opisać dokładnie.
Byłam.. albo jestem... z chłopakiem 4 lata. Z perspektywy czasu związek dosyć burzliwy na początku z tego względu, że byliśmy zwykłymi szczeniakami i kłóciliśmy się dosłownie o byle co. Teraz oboje mamy po 24 lata i wydaje mi się, że trochę dojrzeliśmy, do sprzeczek o pierdoły w zasadzie już nie dochodzi, a jak tak tak to jest 10 min ciszy po czym atmosfera się polepsza. Zaczęliśmy ze sobą być na studiach, najpierw się kumplowaliśmy a później to przeszło w związek.
On jest typem imprezowicza, wszędzie jest go pełno, lubi imprezy, lubi ludzi i lubi alkohol... Na początku, gdy się kumplowaliśmy odpowiadało mi to, było śmiesznie, on zawsze zabawiał wszystkich wokół, a z tego względu, że ja jestem typem ktory niekoniecznie lubi tłum ludzi, wielkie imprezy i gadanie z ludźmi, trochę mnie to "odciążało", bo był ktoś kto mnie "rozkręcił", zagadywał i sprawiał, że się rozluźniłam. Później, gdy doszło do tego, że zaczęliśmy być razem z miesiąca na miesiąc, a właściwie z imprezy na imprezę coraz bardziej mi to przeszkadzało. Byłam podirytowana tym, że tak duża część jego życia jest związana z imprezami, niewinnymi wyjściami na piwo, które przeradzały się w imprezę do 6. Powiem szczerze, przeszkadzało mi to, że jego większość historii związana jest z tym ile on nie wypił, czego nie wypił itd. Jeszcze na początku gdy mieliśmy po te 20 lat to tłumaczyłam sobie ze musi sie wyszumieć, wiek ma swoje prawa, a ze jeszcze studiowaliśmy z dala od domu rodzinnego, to już wgl, zerwanie sie z łańcucha i te sprawy - kiedyś po prostu to minie. Było wiele historii, po których byłam bliska zerwania... ale jakoś zawsze to przechodziło bokiem, bo byłam w nim zakochana i jakoś nie mogłam sobie wyobrazić tego, że tak po prostu zniknie z mojego życia.
Niestety mimo tego, że naprawdę jest mądrym, inteligentnym i uczuciowym chłopakiem, alkohol robi z niego innego człowieka. Rozmawiałam z nim na ten temat gdy dochodziło do jakiś dziwnych sytuacji w których alkohol wygrywał i można powiedzieć, że przyznawał mi rację, odpuszczał imprezy, piwka na jakiś tydzień, dwa, a później wszystko wracało do "normy". Niestety, najczęściej "efektem ubocznym" jego picia był urwany film i włączał mu sie taki agresor słowny, o którym na drugi dzień nawet nie pamiętał. Najczęściej dochodziło do takich sytuacji w których czegoś nie dosłyszał, cos sobie dopowiedział i robiła sie awantura o nic i niestety ja dostawałam przez to rykoszetem, bo cos sobie ubzdurał po pijaku. Jakoś to zawsze się tak rozchodziło po kościach, bo każdy wiedział ze on taki jest i ja tez to wiedziałam i można powiedzieć, że byłam do tego przyzwyczajona, pogniewałam się przez chwilę, walnęłam mu monolog i tyle, on przeprosił, wszystko przechodziło do porządku dziennego... i w tym chyba popełniłam największy błąd. Ogólnie od 2,5 roku widze ze sie naprawdę stara, zależy mu, po prostu widze ze mnie kocha ze wzajemnością, bo tak jak mówiłam na początku gdy jeszcze studiowaliśmy było dziwnie, musieliśmy sie "dotrzeć". Jednak przez te 4 lata z imprezami i alkoholem nic sie zmieniło, albo bardzo mało.
Wszystko się zmieniło tydzień temu na imprezie w klubie ze znajomymi i oczywiście z alkoholem. Napił się i pod koniec zaczął coś odwalać, uzbdurał sobie cos w stosunku do mnie co nie było ani odrobinę prawdą i mnie zwyzywał od takich i owakich...i cos we mnie pękło. Zapytałam sie tylko z kamienną twarzą czy zdaje sobie sprawę z tego co mi przed chwilą powiedział, on potwierdził, że tak, odczekałam 5 sek, po czym zabrałam się i wyszłam...dodam, że ja byłam trzeźwa, na imprezach męczę jedno piwo cały wieczór, ale poczułam wtedy, że miarka się przebrała. Kiedy wracałam, nie dochodziło do mnie to za bardzo, w duchu, gdzieś tam w środku mówiłam sobie znowu tą samą śpiewkę, że on taki juz jest. Wróciłam do domu, poszłam spać i jak rano sie obudziłam to dotarło do mnie wszystko ze zdwojoną siłą, rozkleiłam się i zdałam sobie sprawę, że nie miał żadnego powodu mnie tak potraktować, a tym bardziej odnosić sie z takim brakiem jakiegokolwiek szacunku do drugiej osoby i jeszcze z takimi wyzwiskami, przemyślałam sobie cały wieczór i cała beznadziejność sytuacji i napisałam, w bardzo oficjalny sposób, że chce sie z nim spotkać na drugi dzień bo miarka się przebrała. Przez smsy zasugerowałam mu, że to jest spotkanie "ostateczne" i przypomniałam mu co się wydarzyło poprzedniego dnia, bo on oczywiście tego nie pamiętał... zaczął się oczywiscie kajać i przepraszać ale dalej stanowczo nalegałam na spotkanie, które miało sugerować jedno... Po całym dniu, z godziny na godzine coraz bardziej sie rozklejałam, bo mimo tego, że było mi ogromnie przykro, że tak mnie potraktował, to nie mogłam sobie wyobrazić życia bez niego, bez jego durnowatych żartów, śmiechów, wspólnego czasu... Dodam, że jest to mój pierwszy chłopak i wszystko boli 3 razy bardziej, nigdy sie nie rozstawałam, wszystko w tym związku przezywałam pierwszy raz.
Pisał do mnie pojedyncze smsy, wskazujące na to, że żałuje, przeprasza itd.
Gdy doszło do spotkania, ja oczywiście rozkleiłam się kompletnie, on zresztą też, nigdy chyba nie widziałam go w takim stanie, przez łzy mówiłam co mi lezy na sercu i że w konsekwencji to wszystko jest takie świeże, że nie potrafię mu tego wybaczyć. On potwierdzał i mówił rzeczy w stylu, że dziwi mi się, że chce go jeszcze widzieć, że nie widzi usprawiedliwienia dla siebie i ze ostateczna decyzja należy do mnie. Ta rozmowa była bardzo trudna, do ostatniej minuty biłam się z myślami jaką decyzje podjąć... Jak go zobaczyłam w takim stanie, to serce mi jeszcze raz pękło... Wiem, że nie potrafiłabym chyba juz na niego spojrzeć tak jak kiedyś po tym co mi powiedział... ale cały czas mi na nim zależy...W konsekwencji powiedziałam mu ze na dzień dzisiejszy nie mogę mu wybaczyć, ale tak strasznie mi ciężko przekreślić te 4 lata i że muszę to przemyśleć ale niestety bardziej się skłaniam do tego żeby zakończyć to wszystko...i żeby on tez przemyślał przede wszystkim kwestie alkoholu, bo sobie może bardzo szybko zniszczyć życie...
Tak się rozstaliśmy i teraz nie wiem co mam o tym myśleć... nie wiem czy nie popełniłam błędu z "odraczaniem" tego wszystkiego i po prostu nie uciekłam przed problemem. Standardowo chce mi się płakać co chwilę i nie chce tego kończyć bo dogaduje się z nim, mamy wiele wspólnych tematów itd. ale wiem, że ALKOHOL TO NIE SĄ ŻARTY...i jeżeli 4 lata nic się mniej więcej nie zmieniło to czy się kiedykolwiek zmieni...
Z góry dziękuje za przeczytanie tej epopei..
Czy macie rady jak postąpić?