Sytuacja wygląda następująco:
Poznaliśmy się w czerwcu i od tamtego czasu regularnie się spotykamy. Mieszkamy w innych miastach, więc nie są to częste spotkania. Jednak tylko wtedy kiedy mamy czas, staramy się widywać.
Wcześniej kiedy byliśmy na stopie jeszcze "koleżeńsko/przyjacielskiej" było to co 2,3 tygodnie. Teraz widujemy się praktycznie co tydzień na weekendy i zazwyczaj zostaję u niego na noc. Nie jest to jeszcze zdecydowanie etap miłości, choć z pewnością oboje żywimy do siebie jakieś uczucia i dogadujemy się świetnie. Można by nawet rzec, że jesteśmy bratnimi duszami. Wydaje mi się, że przeszliśmy już wszystkie fazy znajomości od więzi emocjonalnej, poprzez cielesność itp. (Nawet ostatnio zdecydowałam się na kurację antykoncepcyjną, z czego był mi niezmiernie wdzięczny) Jest lepiej niż mogłabym sobie wymarzyć. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Jest to bardzo uczuciowy i czuły facet, choć z pewnością jeden z tych, który ceni sobie przestrzeń osobistą i nie lubi jak to określił któregoś dnia "przywłaszczania sobie ludzi" i raczej podchodzi do związków ze "zdrową głową" Ja zresztą też nie jestem typem osoby, która najchętniej uwięziłaby faceta w klatce i nie wypuszczała na światło dzienne. Więc jeśli któreś z nas ma ochotę danego weekend'u spotkać się ze znajomymi, nie robimy sobie z tego powodu żadnych wyrzutów. Oboje to szanujemy. Z jednej strony wygląda to jakbyśmy byli parą, a z drugiej... nie do końca. Nie nurtowałoby mnie to pytanie, gdyby nie to, że za miesiąc wyjeżdża na 2 miesiące do innego kraju na wakacje, które planował od roku i w sumie nie wiem na czym stoję. Okazujemy sobie mnóstwo uczuć. W miejscach publicznych też zdarzy się, że mnie pocałuje czy przytuli, choć jednak za ręke się nie trzymamy, jak to pary mają w zwyczaju. Często powtarza mi, że "bardzo mnie lubi" i że często o mnie myśli i za mną tęskni, gdy nie ma mnie obok. Raz nawet zaproponował mi wspólny wyjazd. Zdecydowanie pod każdym względem wykazuje, że chce koontynuować naszą relację i chce wejść w to głębiej. Normalnie nie zastanawiałabym się nad tym i czekała aż sprawy same się rozwiną. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i nikt raczej w tym wieku nie pyta się o "chodzenie" jednak ze względu na jego wyjazd, wolałabym wiedzieć na czym stoję i coraz częściej myślę, by nie podjąć tego tematu. Co o tym myślicie dziewczyny? Jak to wygląda waszym zdaniem? Czy powinnam zapytać się go wprost czy jednak dać sobie spokój i poczekać na rozwój zdarzeń? Boje się go o to zapytać, nie chcę żeby się poczuł przytłoczony albo, że na niego naciskam. A jeśli już to w jaki sposób mam zacząć rozmowę i ująć to w słowa tak, żeby nie wyjść na zdesperowaną nastolatkę? Pomocy!