Witam,
Drogie netkobiety i netfaceci, pojawił się problem w moim związku. Problem jest odmienny aniżeli pewnie większość kobiet piszących na forum. Zazwyczaj to kobiety stakrżą się że ich facet pracuje za dużo u nas jest odwrotnie !
Mój partner pracuje dużo, bardzo dużo, jednakże on pracę dzieli na 7 dni tygodnia i na różne godziny. Pracuje zdalnie, część wykonuje w określonych godzinach, natomiast część w określonym przedziale czasowym, nie jest to pełna dowolność jednakże jakaś większa lub mniejsza.
Ja pracuje ... i tu jest problem zasadniczo od 8:30 do 16:30, problem w tym, że jeśli wyjde o 16:30 raz w miesiącu to jest fajnie. Zawyczaj ok 17, czasem nawet po
Po pracy zajmuję się najlepiej jak umiem dzieckiem i domem. Natomiast co na to mój facet, że nie ma obiadu, że mało posprzątane, że on nie ma co ubrać, że nie ma czystych rzeczy, że nic nie jest wyprane, że nie można jeść 3 razy w tygodniu makaronu.
Z drugiej strony ja po pracy nie mam już wolnego, bo często musze ja dokończyć i jeszcze robię uprawnienia zawodowe co się wiąże z ogromną ilością czasu przy książkach.
Z drugiej strony nikt od razu nie jest ordynatorem i każdy kiedyś miał gorsze dyżury i większa ilość pracy (nie jestem lekarzem, to tylko przykład)
Pracuje dużo, jednakże mam wybór tyle albo wcale, bo nikt mi nie da mniej pracy. Okoliczności, że mamy 8 godzinny dzień pracy to chyba tylko w urzędzie i przy pracy fizycznej, reszta ...
Problem z tym, że ja jestem kobietą, matką 5 letniego dziecka, ale żeby mieć z czego zyć, przepraszam, ale jeśli ktoś nie pracuje w Warszawie w kopro to nie zarabia dużych pieniędzy. Pewnie mogłabym iść do pracy gdzie będzie jej mniej, jednak praca za 1500 zł to nie oszukujmy się jest wegetacja. Ja relatywnie do ilości godzin zarabiam bardzo mało poniżej średniej krajowej, i to dużo poniżej. Nie mogę liczyć na to że mój facet mnie utrzyma i nawet tego nie chcę. On pracuje w duże firmie, gdzie jest Pani z HR i jeśli jeden ma za dużo to trzeba inaczej to podzielić lub zatrudnić kogoś. U mnie w pracy jest na 10, przy takiej ilości nie ma Pani z HR jest tylko "szef" który mówi, że no nie zatrudni kogoś bo 1. szkoli się go 3 miesiące. 2. okresy zwiększonej ilości pracy są przejściowe np. tydzień lub 2 w miesiącu, 3. ostatnio zatrudniłem 2 osoby i obie sama Pani stwierdziła że nic nie umieja są leniwe, a poprawia Pani dłużej niż robi sama. To jest błędne koło z jednej strony ja pracuję dużo, ale żeby coś osiągnąć tyle niestety trzeba, a jednak mam rodzinę. I co robić? Jednak mój facet nie rozumie, że jak jest termin to trzeba coś zrobić bo nikt nie przedłuży terminu tylko i wyłącznie dlatego, że jest 8 godzinny dzień pracy.
W dużym mieście ciężko przeżyć jeśli zarabia się mniej niż 2 tyś. i jak sobie pozwolić na lekką pracę? Nie oszukujmy się idę do Biedronki i rachunek 70 zł a tu pusta światka. Kupic ubrania najtańsza sukienka w sieciówce 150 zł, po sezonie wygląda jak idź i nie wracaj.
Gdzie znaleźć ten złoty środek? Kiedy możesz pracować tyle albo wcale? Za pewne nawet w innej pracy gdzie zarbiałbym mniej jest kwestią czasu kiedy zaczną oczekiwać większej ilości, więcej godzin w pracy.
Jak wytłumaczyć, taki mamy XXI wiek, że to pracownik umysłowy jest niewolnikiem, że młodzi ludzie pracują bardzo dużo? Przykłady że od średniowiecza czeladnik pracował na rzecz mistrza więcej aniżeli otrzymywał, a teraz jest tak samo tylko zawody się zmieniły, bo rzemieślników młodych jest mniej, ale ma za to młodych ludzi którzy chcą otrzymać tytuł zawodowy (specjalizację w zależności od zawodu, czy uprawnienia zawodow) a tylko z uczelni jest jeszcze więcej.
Jak wytłumaczyć, że kobieta matka nie zawsze musi być na najniższym stanowisku tylko dlatego że jest matką.
Czy może lepiej zrezygnować?