Witajcie.
Postaram sie napisac zwiezle.
Jestem z zona po slubie prawie 5 lat. Mamy 3,5 letnia corke. Mieszkamy w jej rodzinnym domu.
Czuje sie samotny: ona ciagle z mama, siostry codzienne tez ja odwiedzaja (mame). Gdy chce gdzies jechac to chetnie ale mama rowniez.
Tesiowa nie potrafi zejsc na drugi plan. Osaczyla mi zone i zapomniala ze ona ma meza. Bylo mnostwo klotni o to i o jej siostry, nawet raz sie wynioslem ale wrocilem po paru dniach. Ja zalatwiam wszystko sam, place rachunki itp. Po takich klotniach niby jest lepiej ale 2-3miesiace i znow mnie to meczy. Ona powiedziala ze sie nie zmieni. Nie potrafi zrozumiec mojego punktu widzenia. Staje po stronie swojej rodziny. Dalem sobie na luz i sie nie czepiam, wiele razy gryzlem sie w jezyk. Zastanawiam sie jednak czy to ma sens ?
Czy ja chce to dluzej znosic? Raz jest lepiej, raz gorzej. Jestem sam jak palem.
Nie ma czulosci z jej strony. Seksu chce ale tylko gdy ja zainicjuje i jest po prostu to takie mechaniczne. Nie pamietam kiedy sie przytulila albo powiedziala cos milego. Jak jej mowie o swoich problemach to tylko slysze ze kazdy je ma.
Druga sprawa calkiem niedawno, poznałem dziewczyne z ktora dobrze mi sie rozmawialo. Tylko rozmawialismy i ona sie do mnie przytulila. Poczulem cos takiego jak jeszcze nigdy... czulem sie fantastycznie w jej towarzystwie i ona zapewne tez w moim.
Teraz mam spotegowane mysli co zrobic ? Zawalczyc o kolezanke ?
Jestem na rozdrozu. Moge stracic duzo albo zyskac kogos o kim zawsze marzylem...
Prosze o porady.