„Krótka „ historia mojego życia...
Z mężem jesteśmy od 12 lat w związku, od 2 lat małżeństwem. Przez cały okres trwania związku, w większości sytuacji byłam ulegała, żyłam w przekonaniu, że jak się kogoś kocha to chcę się dla niego jak najlepiej. Tak też robiłam. Problemy zamiatałam pod dywan albo przymykałam oko. Jakimś cudem doszło do małżeństwa. Zadziałał też rozsądek, który mówił, że dobrze mi będzie, przecież będę żoną, a mąż jest taki zaradny i życiowy. Nie ważne, że dla niego ważniejsi byli koledzy i alkohol, a ja zawsze byłam na drugim planie. Przyszedł moment kulminacyjny,w którym zostałam upokorzona i po raz kolejny olana. Postawiłam granicę i przystąpiłam do danej mi obietnicy. Obietnica została złamana i wyprowadziłam się z domu.
W tym czasie pojawiła się osoba trzecia, przy której czułam się najważniejsza, doceniona, pożądana, number 1 pod każdym względem.
Jednak nie miałam pewności czy to osoba dla której chcę zmienić całe swoje życie. Zupełnie inna niż mąż, szalona, kreatywna, niestateczna – taka przy której byłam szczęśliwa, non stop się śmiałam i czułam się najważniejsza.
Przeciąganie w czasie tylko pogorszyło sytuację. „Kochanek” zaczął być wobec mnie agresywny. Po alkoholu szarpał i wyzywał uzasadniając, że to z bezsilności, ponieważ cały czas zmieniam zdanie (chce, nie chce).
Tonąc w swojej niewiedzy udałam się do psychologa z nadzieją, że uda mi się odpowiedzieć na pytanie: czego chce? W międzyczasie z mężem również udaliśmy się na terapię małżeńską – 3 spotkania.
W pewien sposób podobało mi się życie w dwóch związkach, w końcu ktoś o mnie zabiegał.
Po kolejnej kłótni, powiedziałam „kochankowi”, że nic z tego nie będzie, że mnie rani.
Wróciłam do męża, przy którym czuje się bezpiecznie. Mam jednak problem z zaangażowaniem. Nie umiem się oddać temu związkowi jak wcześniej albo podświadomie nie chce.
„Kochanek” powiedział, że nigdy mnie sobie nie odpuści. Będzie walczył. Wiem, że jesteśmy bratnimi duszami. Nikt nigdy nie dał mi tyle co on. Jednak mam pewne wątpliwości.
Reasumując, z mężem chyba nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Ślub, przynajmniej z mojej strony został wzięty z uwagi na staż związku, pomimo wątpliwości (sugerowałam się rozsądkiem). I jakoś to było dopóki ktoś inny nie pokazał mi na czym polega prawdziwy związek.
Cały czas zadaje sobie pytanie, w którą stronę iść?
W wariata, przy którym non stop się uśmiecham, który mi daje wszystko czego nie miałam w małżeństwie, kreatywność, brak monotonii i miłość? Czy może o nim zapomnieć, zawalczyć o związek w którym czuje się bezpiecznie, zostać przy mężczyźnie, z którym znam się tyle lat, jest wierny, ułożony i życiowy oraz wykazuje zmianę samego siebie?