Temat: Nerwy związane z pracą, niepewność - co robić?
Cześć!
Chciałabym tu opisać uczucia, które towarzyszą mi od kilku miesięcy. Może ktoś z was czuje podobnie i jest w stanie mi cokolwiek doradzić.
Za miesiąc skończę 25 lat, w styczniu zaczęłam pracę w jednej z międzynarodowych korporacji w Warszawie. Tak naprawdę to moja pierwsza tego typu praca, wcześniej byłam na półrocznym stażu. Czuję, jak z dnia na dzień się wykańczam.
Tryb życia, który jest wymuszony przez 8-godzinną pracę przy biurku, w otoczeniu korporacyjnym, gdzie jeden kopie dołki pod drugim, jest już dla mnie nie do zniesienia. Pracuję w zespole, w którym brakuje zaufania, a czasami i podstaw elementarnej kultury osobistej. Staram się jak najlepiej potrafię, daję z siebie 120%, często siedzę po godzinach żeby tylko "dowieźć", ale nie czuję się tam doceniana. Ciągle tylko gonienie za targetem, za wynikami i poprzeczka stawiana coraz wyżej. Zero pochwał czy choćby dostrzeżenia wysiłków i inicjatywy. Do tego donosicielstwo, gadanie po kątach że ktoś sobie poszedł do kuchni na herbatę zamiast pracować albo że ucina sobie pogawędki z pracownikami.
Jestem na rozdrożu. Z jednej strony ta praca daje mi nienajgorsze zarobki (ale i tak uważam, że za małe jak na wartość, którą realnie co miesiąc przynoszę do firmy), mam blisko do domu, no i płacą mi ubezpieczenie, mam też umowę na czas nieokreślony.
Z drugiej jednak strony czuję, że więdnę. Nie mam na nic ochoty, a kiedy pomyślę o poniedziałku, chce mi się po prostu płakać. Kiedy pomyślę o szefowej, która przy biurko przegląda instagram i zamawia ciuszki na za**ndo, a na spotkaniach F2F goni i karci o wyniki, chce wszystko kontrolować i krytykować... Atmosfera w zespole jest toksyczna, nie czuję też żebym się rozwijała, ciągle robię to samo i tak naprawdę szefowej nie zależy na tym, żeby to zmienić (mimo moich sygnałów).
Marzę o tym, żeby się z tego miejsca po prostu wyrwać. Żeby przyjść i złożyć wypowiedzenie. Ale nie mam nic innego w zanadrzu, boję się zostać z niczym. W międzyczasie szukam teraz innej pracy, ale pora jest taka, że z ogłoszeniami krucho. Planuję przetrwać do Nowego Roku, żeby już normalnie naliczył mi się urlop z góry na cały rok, a nie - jak teraz - co miesiąc. Do tego czasu powinnam zagryźć zęby i głęboko przemyśleć moje życie.
Uważam jednak, że cały problem tkwi trochę głębiej. Chodzi o to, że czuję, ze praca w korpo nie jest dla mnie. Pójdę gdzieś indziej i może mi się trafić podobna, o ile nie gorsza, sytuacja. I co wtedy? Mam skakać z miejsca na miejsce w nieskończoność? Chciałabym otworzyć coś własnego, w końcu pracować dla siebie i wybić się na niezależność. Mam dużo oszczędności, bo całe studia pracowałam i zdobywałam stypendia naukowe. Nie chciałabym tych pieniędzy przejeść ani zmarnować, mogłabym zainwestować i myślę o tym całkiem poważnie. Oczywiście wcześniej zrobiłabym dokładny plan.
Ale jak znaleźć w sobie siłę, by tak przewartościować życie? Czy ktoś z was rzucił kiedyś pracę w korpo, która w Warszawie uchodzi za szczyt marzeń i prestiżu? Może nie tylko ja mam dość niedzielnych wieczorów ze łzami w oczach, stresu i widoku żył, które wychodzą na nogach od wiecznego siedzenia przy biurku... Chciałabym mieć czas na czytanie, na myślenie, na poukładanie sobie w głowie pewnych spraw.
Jeśli jesteście lub byliście kiedyś w podobnej sytuacji, proszę - podzielcie się swoimi doświadczeniami.
Bo ja już nie wiem, czy warto tak się zarzynać w imię tych 3 tysięcy netto miesięcznie.