Sprawa, o której napiszę ciągnie się już od dłuższego czasu. Schemat jakich wiele - jestem w związku ze wspaniałą kobietą i nie wyobrażam sobie innej, tylko niestety (po części z mojej winy) jakiś czas temu nam się "posypało". Pojawiła się obojętność, nie słuchaliśmy siebie nawzajem, ja zapatrzony w przyszłą pracę zatraciłem równowagę i trochę "olałem" dziewczynę.
Najbardziej odbiło się to na niej i niestety - znalazła sobie przyjaciela do pisania (naszego "znajomego"), a nawet dwa razy wyszła z nim do teatru, czy do kina.
Smutne dla mnie jest to, jaką logiką wtedy się kierowała, bo według niej nie byłoby tego problemu gdybym jej wtedy zabronił tego wyjścia. No tak, jakby nie miała własnego rozumu i sama nie odrzuciła zaproszenia.
Niepotrzebnie, ale znów rozgrzebałem ten temat, bo po drugim wyjściu z kolegą zaczepili o "imprezkę" w mieszkaniu u jego koleżanki. Wrócili zamiast o 23 jak planowali to o 4 nad ranem. Wtedy jakoś też to olałem, ale teraz rąbnęło mnie jak grom z jasnego nieba i dopiero po czasie zrozumiałem.
Zrobiłem awanturę stulecia i żądałem wyjaśnień, czy do czegoś wtedy doszło między nimi.
W odpowiedzi dostałem dziwnie wyartykułowane "NIE" poprzedzone dłuższą pauzą, przez co w emocjach interpretuję to jako kłamstwo. Niestety, nie wierzę jej w to, a prawdopodobnie chociażbym dopytywał sto razy i tak prawdy nie usłyszę
Zadzwoniłem również do tamtego gościa, pytając wprost, czy doszło do czegoś, również zaprzeczył, ale.. nie wierzę w to
Mam ochotę się rozstać dla samego spokoju ducha, bo znając siebie, będę wracał do tej sytuacji wielokrotnie i będę z tego powodu urządzał wyrzuty i kłótnie...