Chciałabym się Ciebie zapytać drogi ekspercie od relacji damsko-męskich czy jest po kim płakać?
Mam 37 lat i przez 18 miesięcy byłam w związku na odległość (Warszawa-Londyn) z cudzoziemcem. On 5 lat młodszy (prawie 6) ale już po 30-stce więc wydawałoby się, że będzie wystarczająco dojrzały na zbudowanie czegoś trwałego. I tak do siebie lataliśmy co 2-3 tygodnie (WAW-LON), ale też wyjeżdżaliśmy na wspólne wakacje parę razy w roku (USA, Irlandia, Holandia, Włochy, RPA) i to wszystko w ciągu tych 18 miesięcy, także dużo przeżyliśmy razem. Oczywiście za wszystko płaciłam po połowie. Ale to nieistotne. Owszem kalkulował finanse ale najbardziej przeszkadzał mi jego nieustanny kontakt z koleżankami/przyjaciółkami, z którymi nie potrafił poluzować kontaktów podczas naszego związku. Doszło do sytuacji takiej, że na tyle wygadywał się przyjaciółkom, że już tak naprawdę nie starczało mu czasu i energii na rozmowy ze mną. Budował relacje z ludźmi z zewnątrz (z poza naszego związku) a zapominał chyba o utrwalaniu tego, co zbudował ze mną. Owszem byłam zazdrosna o koleżanki i o MATKĘ. O matkę byłam zazdrosna, bo on był jedynakiem a jego matka rozwiedzioną, nie radzącą sobie z własnymi emocjami, samotną kobietą, żyjącą tylko i wyłącznie jego życiem. Ona poza pracą nie miała swojego, własnego życia. Pisała do niego codziennie na dzień dobry, w ciągu dnia kilka razy i na dobranoc, wysyłając masę serduszek i że się o niego modli... Ciągle kontrolowała, co robi i z kim i żyła jego życiem a tym samym moim życiem, jako że byłam częścią jego życia. Dusiłam się jej wieczną obecnością. Nie wytrzymałam tego i postanowiłam siłowo odsunąć ją od Nas ale efekt był taki, że ze mną zerwał tłumacząc, że potrzebuje więcej przestrzeni i że nie widzi nas w przyszłości razem. UWAGA! Związek zakończył się dopiero wtedy, gdy się do niego przeprowadziłam do Londynu po ok 16 miesiącach bycia na odległość, zostawiając za sobą wszystko, pracę, rodzinę, przyjaciół. Pozwolił mi się przeprowadzić do niego, (zaznaczę tutaj, że nie do innego miasta czy na drugą stronę ulicy ale do innego kraju) po czym ze mną zerwał bo doszedł do wniosku, że tęskni za czasami, kiedy mieszkał sam. I tutaj się przyznam, że przeprowadzka to był trochę mój pomysł i moja inicjatywa, bo wiedziałam, że w innym przypadku ten związek jakkolwiek go nazwać rozleci się z powodu właśnie odległości. A dodatkowo zawsze marzyłam (od jakiś 15 lat) aby mieszkać w Londynie. Niestety po wspólnym, egzotycznym wyjeździe do Stanów i zaledwie 2 tygodniach wspólnego mieszkania, kiedy to dochodziło właśnie do kłótni o jego "przyjaciółeczki" z którymi nie potrafił zakończyć lub ograniczyć przyjaźni (zaznaczę, że gadał z nimi codziennie) i kłótni o Matkę, która nie dawała nam przestrzeni do budowania naszego związku, pisząc do niego codziennie nawet jak byliśmy na wakacjach - ZERWAŁ ZE MNĄ przez messengera. Zerwał jak byłam w Polsce, załatwiając różne sprawy przed ostateczną przeprowadzką do Anglii. Zerwanie na odległość wytłumaczył to tym, że chciał aby rodzina i przyjaciele mnie wsparła tam na miejscu. Nie wiedziałam co robić, bo wszystkie moje rzeczy były już u niego, do tego nie miałam jeszcze wtedy pracy w Londynie, jedyne co miałam to dość sporo oszczędności (bo w tym wieku się je po prostu ma). Wróciłam do Anglii, pomieszkałam jeszcze u niego 2 tygodnie, śpiąc w osobnych pokojach ale widziałam, że jego uczucie się NIE wypaliło, zachowywał się jak przyjaciel i ewidentnie go do mnie ciągnęło ale z wyjść ze znajomymi nie zrezygnował a jego kontakty z przyjaciółeczkami mam wrażenie, że się jeszcze bardziej nasiliły. Po 2,5 tygodnia znalazłam mieszkanie i pracę i się wyprowadziłam od niego. Przez pierwszy tydzień próbował nawiązać kontakt i udawał przyjaciela, pytał się jak się trzymam i tak dalej, ale w pewnym momencie poczułam, że sama robię sobie krzywdę robiąc sobie tylko nadzieje, że do mnie wróci, więc zerwałam kontakt, przestałam się odzywać i On też przestał. Jak ON przestał się odzywać to dopiero poczułam ten BÓL i TĘSKNOTĘ. Myślałam, że może powinnam jakoś zagaić rozmowę i utrzymać kontakt, w końcu jestem w obcym kraju całkiem teraz sama, ale potem tak sobie pomyslałam, czy chciałabym wrócić do tego samego BAGNA, w którym się nie czułam dobrze, którym za dużo było kobiet. Jest mi cieżko i nie wiem jak mam sobie radzić, mam huśtawki nastroju i tak na prawdę chciałam się tylko podzielić i pokazać co się może stać, jak zbuduje się szczęście oparte na KIMŚ a nie na sobie samej.
Ale jednocześnie proszę Cię o rozsądną ocenę sytuacji i odpowiedź na pytanie czy Twoim trzeźwym okiem/spojrzeniem jesteś w stanie ocenić, czy z tego jeszcze coś będzie i czy On sobie już całkiem dał spokój i powinnam o nim jak najszybciej zapomnieć?
Pozdrawiam,
Marta