Opowieść będzie długa. Nie chcę nic streszczać. Opowiem Wam jak najlepiej mogę w tym stanie historię mojego życia rodzinnego. Zaznaczam, że mam do siebie wiele zastrzeżeń i pewnie nie jestem bez winy.
Na początku miałam cudownych, kochających się rodziców. Wszystko zmieniło się ze zdradą ojca. Wyprowadził się, w tym czasie zaczęły się problemy pieniężne, wszystko zwaliło się na moją mamę. Po kilku miesiącach do siebie wrócili. I wtedy było coraz gorzej. Jako dzieciak, nastolatka tego nie widziałam. Z początku byłam wzorową uczennicą. W momencie w którym zaczęłam dojrzewać trochę się opuściłam w nauce. To był moment, w którym zaczęłam być wyzywana. Na początku były to obelgi jak ''głupia''. Niby nic strasznego. Codziennie słyszałam jak nic w życiu nie osiągnę i jestem debilem. Ale to nie działało na mnie motywująco, wręcz przeciwnie. Przed maturą słyszałam cały czas, że jej nie zdam. Gdy zdałam ją naprawdę dobrze, chyba 2 w klasie, okazało się, że nikt mnie za to nie pochwali. Dostałam się na studia na UW - mogłam dostać się na lepszy kierunek.
Właśnie w liceum zaczęło być naprawdę źle. Wstawałam codziennie o 6 rano, wracałam koło 15 i od razu, że mam coś zrobić. I ja robiłam wszystko o co mnie poproszono, ale prosiłam często o 30min odsapnięcia. Czasem przychodziłam po 10min, po tym jak weszłam do pokoju, wypiłam kawę i słyszałam teksty ''co ty jeszcze nie odkurzyłaś?'' Imprezy? Nie było mowy. Znajomych nie miałam, bo przecież notorycznie odmawiałam spotkań. Próbowałam wychodzić z nimi po lekcjach na jakieś jedzenie, ale gdy wróciłam godzinę później były pretensje. Oczywiście o wszystkim pisałam mamie i co śmieszne - przez smsy pisała, że w porządku, dopiero w domu była awantura. Może nie zawsze, ale kilka takich kłótni doprowadziło do tego, że zaczęłam wszystkim odmawiać. Wolałam wrócić grzecznie do domu i mieć święty spokój. W 3 klasie kogoś poznałam. Zaczęliśmy się spotykać, były jakieś marudzenia, ale do przeżycia. Wszystko się zmieniło, jak raz poczuła ode mnie alkohol (miałam już 18 lat). Kiedy wypiłam dosłownie jedno-dwa piwa, podczas długiej drogi zdążyłam wytrzeźwieć, wracałam do domu i miałam wielkie awantury. Że zeszłam na złą drogę, ten chłopak mnie niszczy. Nieraz słyszałam, że jestem naćpana, gdy zaczynałam płakać, mimo że nigdy nic nie wzięłam. Mama wyzywała mnie również od dziwek. Ten związek szybko się rozleciał, czego teraz nie żałuję, ale i tak przykro mi, że tak wszystko utrudniali.
Dopiero później zrozumiałam co jest powodem tych kłótni. Alkohol. Kiedyś nie zwracałam na to uwagi, wydawało mi się normalne, że rodzice piją wieczorami. I widzicie, to nie było tak, że my byliśmy dzień w dzień skłóceni. W ciągu dnia było normalnie, nawet mogłam uważać mamę za 'przyjaciółkę'. Zaczęłam rozumieć, że problem pojawia się po alkoholu. Wtedy z miłej osoby, moja mama przemieniała się w agresywnego człowieka, którego się bałam i boję do dziś. Później pojawił się kolejny problem. Moja babcia zachorowała na otępienie z ciałami Lewyego. Dziadek zmarł wcześniej na raka. Wprowadziła się do nas, jeździ na wózku, żyje w swoim świecie. Trzeba jej pomagać we wszystkim, a nawet nie pomagać - robić wszystko za nią. To naprawdę jest ciężkie, szczególnie, gdy wypluwa jedzenie i trzeba nad nią godzinę siedzieć, żeby zjadła...
Jeśli chodzi o studia - miałam ogromne kłopoty z nawiązywaniem kontaktu z ludźmi. Z początkowo dość śmiałej osoby, stałam się zakompleksiona, bojąca się po prostu świata. Dodatkowo nęka mnie drażliwość jelit. W sytuacjach stresowych czyli np podczas wykładów i ćwiczeń problem się nasilał. Mój brzuch bez przerwy hałasuje, a mi było po prostu wstyd. Urosło to do takiego stopnia, że przestałam chodzić na zajęcia. Zmieniłam po roku kierunek - tu na szczęście nie było żadnych pretensji, bo napisałam dodatkową maturę i dostałam się na ''lepsze'' studia. I poznałam przyjaciół. Tak, pierwszy raz udało mi się nawiązać super relacje z ludźmi. Może to też było spowodowane tym, że oni też nie mieli łatwo. Czasem się śmiejemy, że połączyły nas nieszczęścia i każdy w naszej grupce ma jakąś ''depresję''. Oni też pierwszy raz mi powiedzieli, jak bardzo widać mój stres podczas rozmów z nieznajomymi. Podobno drżą mi strasznie ręce, a ja faktycznie zauważam jak zlewam się cała potem i plącze mi się język. Nie wiem, czy problemy rodzinne miały na to jakiś wpływ, nie chcę wszystkiego zwalać na rodziców.
Awantury w domu trochę przycichły. Rodzice byli zadowoleni, że studiuję na dobrym według nich kierunku, a ja miałam trochę spokoju w domu. Wyjścia ze znajomymi nie stanowiły problemu, czasem coś tam mruczą pod nosem, gdy poczują alkohol. Zdarzały się akcje, że mama chciała mnie wyrzucić z domu, ale szczerze powiem, że przyzwyczaiłam się trochę do tego. Jestem również w związku i do tego się nie przyczepiają.
Dwa miesiące temu mama przestała pić na równy miesiąc po wizycie u lekarza. Miała złe wyniki, więc lekarka ''zabroniła'' jej pić. I wiecie co? Pierwszy raz poczułam, że ja naprawdę mam kochającą mamę. Chodziłyśmy na kawę, na zakupy, bardzo dużo rozmawiałyśmy. Nie bałam się zejść z nią pogadać wieczorami. Byłam tak bardzo, bardzo szczęśliwa przez ten miesiąc.
Niestety, wróciła do nałogu. Już pierwszego dnia, gdy się napiła, zostałam zwyzywana bez żadnego powodu. To jakoś strasznie mną wstrząsnęło. Już byłam w 100% pewna, że awantury są powodem tylko i wyłącznie alkoholu. I tak jest do dziś... jestem wyzywana, a dzisiaj w nocy usłyszałam wiele przykrych słów. Tak mocnych, że muszę się właśnie tym z kimś podzielić - wybór padł na to forum.
Kocham moją mamę. Jest wiele przyczyn przez co taka jest. W te ''trzeźwe momenty'' wiele mi opowiedziała. Jako dziecko była molestowana (co zignorowali jej rodzice, bo był to członek rodziny...), została również trochę ''zlana'' przez tego samego człowieka, później jej mama i babcia robiły jakieś dziwne intrygi, by odganiać od niej chłopaków, z którymi się spotykała, gdy ułożyła sobie życie została zdradzona, a teraz opiekuje się chorą babcią, która jej tyle złego w życiu wyrządziła... Ja jej strasznie współczuję, próbuję rozmawiać, wspierać psychicznie, ale wiecie jak ciężko być wiecznie miłym, gdy słyszy się takie obelgi? Rano mówi, że mnie kocha i dziękuje za to, że jestem, wieczorem wyzywa od szmat...
Nie wiem, nie mam pojęcia co robić. Przez jakiś czas myślałam, że czas się wyprowadzić, uwolnić, ale nie potrafię zostawić jej samej. Muszę jej pomagać. Babci nie można nawet na 10minut zostawić samej. Jeśli chodzi o nią, opiekuje się nią bez zarzutów. Zasypia w sumie już koło 17 przez leki i kładziemy ją spać. Nigdy babci nie zaniedbała, ma idealną opiekę. No a po tej 17 zaczyna się to moje małe piekło.
Dzisiaj już naprawdę myślę o tej wyprowadzce, ale to pewnie tylko chwilowe. Nie wyobrażam sobie jej tu zostawić. Czasem boje się, że beze mnie popełni samobójstwo, nie raz o tym nawet mówiła. Że żyje tylko dla mnie i jestem jej jedynym szczęściem w życiu. Z drugiej strony... jestem dorosła, a boję się wieczorem zejść do kuchni po kanapkę. Powinnam już się przyzwyczaić do awantur, ale nie umiem.
Zauważyłam też, że strasznie chce mnie od siebie uzależnić. Finansowo. Głupia sprawa - zakup telefonu. Ja mówiłam, że już nie chcę mieć telefonu na abonament, bo drożej wychodzi, miałam odłożone pieniądze i... nie zgodziła się. Powiedziała, że bierze jakiś tam duet i dopłaciła sama za telefon dla mnie. I co później słyszę? To mój telefon, oddaj mi go - kilka razy chciała mi zabrać podczas kłótni. Dorobiłam sama na komputer - coś Ty córcia, wydaj na jakieś inne przyjemności, ja Ci kupię. Później awantura ''kupiłam Ci komputer i mam 10min czekać aż mi zrobisz kawę?''. Wiem jestem głupia i zbyt uległa. Zaczęłam sama kupować sporo rzeczy po kryjomu, by mieć coś swojego. Nie chcę być tak od niej zależna. Kiedyś bardzo z tego korzystałam, że chce mi wszystko kupować, teraz przejrzałam na oczy.
Pewnie zasugerujecie szczerą rozmowę - powiem tak, kilka razy próbowałam, ale nie mówiłam niczego wprost. Takie próby kończyły się wmawianiem mi choroby psychicznej i że to wszystko sobie uroiłam - to chyba jakaś reakcja obronna na słyszenie prawdy? Nie wyobrażam sobie, co byłoby, gdybym powiedziała ''mamo, jesteś alkoholiczką, potrzebujesz pomocy. Chyba bym została wyproszona za drzwi bez niczego.
Czuję się wiecznie jak bezbronne dziecko. A przecież jestem dorosła. Dodam, że próbowałam różnych reakcji na jej kłótnie. Nic nie działa. Naprawdę nie wiem co mam robić, nie jestem w stanie zasnąć, bo boję się porannej rozmowy, gdyż dzisiaj trochę jej wygarnęłam... Chyba nigdy jeszcze tyle nie powiedziałam. Ale w przeciwieństwie do niej, ja mówię samą prawdę.
Mam też trochę rzeczy do zarzucenia samej sobie, bo przecież nie jestem jakimś pokrzywdzonym ideałem. Przez ten okres buntu pod koniec liceum faktycznie nie zachowywałam się dobrze. Bywałam chamska, trochę rozwydrzona. Trwało to krótko, ale teraz nie wyobrażam sobie tak zachowywać. I cóż, faktycznie jestem trochę leniwa. Tylko nie wiem czy to lenistwo nie jest spowodowane tym, że kiedy próbowałam być idealna i tak byłam wyzywana. Przez to wszystkiego mi się odechciało.
Moje dni wyglądają teraz tak: nie śpię po nocach, zazwyczaj po kłótniach. W ciągu dnia jestem zamulona, najchętniej bym nigdzie nie wychodziła. Przed sesją zrezygnowałam z pracy i mam zamiar do niej wrócić we wrześniu. Chciałam w lipcu znaleźć coś nowego, ale... lipiec minął mi jak kilka dni. Dzień w dzień wstaje, pomagam z babcią, siedzę zamulona w pokoju, już nawet nie wychodzę na rower. Ze znajomymi ograniczyłam kontakt, niby piszemy, ale ja nawet nie mam ochoty się trochę podmalować i dojechać do nich. Czytam książki, oglądam seriale i tylko czekam na weekend aż przyjedzie mój partner. Nocuje u mnie w weekendy i tylko przez te dwa dni czuję, że żyję. Czasem dochodzi do tego, że przez godzinę patrzę w ścianę i o niczym nie myślę. Wyłączam się. Bardzo schudłam, mam już niedowagę.
Nie wspominałam też zbytnio o tacie. Cóż. Tata pracuje, wraca do domu i pije. Średnio go interesuje życie rodzinne. Bierze wódkę i kładzie się do łóżka. Zresztą od niedawna mam wrażenie, że ma kogoś, ale nawet nie chcę o tym myśleć. Mogłabym zrobić ''śledztwo'', ale nie potrafię. Bo jeśli tak jest, ja naprawdę się o tym przekonam, to musiałabym powiedzieć mamie. Jakoś odpycham od siebie tę myśl. Mam dość dramatów w tej rodzinie.
Też był dodatkowy problem. Brat mojej mamy jest już naprawdę poważnym alkoholikiem. Bo jak moja mama mimo wszystko spełnia wszystkie swoje obowiązki, to on stracił wszystko. I kto go utrzymywał przez ostatnie miesiące? Tak, moja mama. I nieraz ją nabrał, że potrzebuje pieniędzy na mieszkanie i już nigdy nie będzie pił. Był w wielu ośrodkach (również zafundowanych przez mamę), nic nie pomogło. Cóż, pieniądze na kilka miesięcy wynajmowania mieszkania znikały w 1-2 tygodnie i były kolejne telefony, że nie ma za co żyć. Aż go w końcu wywalili z tego mieszkania i musiałyśmy mu znaleźć nowe. Kwestia czasu aż go wyrzucą z kolejnego.
Zapewne wszystko napisane jest mocno chaotycznie, ale nie mam siły tego sprawdzać, a muszę to z siebie wyrzucić. Nie wiem nawet czego oczekuję... Mam wrażenie, że nic nie jest w stanie mi pomóc w tej chwili. Każde rozwiązanie będzie złe. Jedyne co wydaje mi się rozsądne, to wizyta u psychologa. Niestety, mojej mamy na to nie namówię, nawet bałabym się zacząć temat. Ale może chociaż ja otrzymam jakąś pomoc.