Niedługo skończę 25 lat i naszły mnie wczoraj pewne refleksje. Już abstrahując od tego, że niewiele w swoim życiu osiągnęłam i lęk wiele rzeczy zniweczył, to zauważyłam tez, że powtarzam podobny schemat w relacjach. Moi rodzice, z którymi wciąż mieszkam - mama wiecznie krzycząca, wyzywająca, agresywna (chodzi o drobnostki, sprawa jest dosyć druzgocąca, każdy psycholog który słyszał co się dzieje stwierdzał że to toksyczna matka), zwalająca winę na innych za własne życiowe wybory i to, że zarabia mało pieniędzy (notabene udaje, że szuka lepszej pracy - aktualnie pracuje tylko na pół etatu, ale oszukuje wszystkich dookoła, że szuka i nie może znaleźć - jak pracę ma znaleźć ktoś, kto ogląda ogłoszenia i nie ma nawet elektronicznego CV, nie dzwoni po pracodawcach....chciałam jej pomóc, ale ona każdego odbiera jako wroga) ojciec bardzo bierny, uciekający od wszystkiego, puszczający uwagi mamy mimo uszu. Mój chłopak na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie kogoś bardzo spokojnego, wręcz flegmatycznego, we mnie teoretycznie zakochany, można na niego liczyć, ale wewnątrz relacji - na swój sposób opresyjny. Uraża się bardzo łatwo - nie mogę poruszyć trudniejszego dla nas tematu (w zwyczajny sposób) - jak mu nie odpowiada orzmowa na ten temat, to zarzuca mi, że chcę się kłócić, i faktycznie do tej kłótni w końcu dochodzi, bo denerwuje mnie jego podejście. To nie tak, że w ogóle nie rozmawiamy na trudne tematy, ale często jest z tym problem. Mam wrażenie, że on panicznie boi się o koniec związku, co wielokrotnie komunikował, więc te uniki to chęć utrzymania statusu quo... On w rozmowach trudniejszych staje się również nieprzyjemny dla mnie, powiedziałam mu, że jesteś innym człowiekiem i możesz pewne rzeczy mówić w inny sposób (nie, nie wyzwa mnie, ale jest protekcjonalny etc), obiecał że tak będzie, przyszło następne i jest to samo. Zauważyłam, że w kłótniach często też zwala winę na mnie. Przytoczę w skrócie sytuację - ja przebąkiwałam coś o wyjeździe do cieplejszego kraju, coś szukaliśmy już w tym temacie, ale ja stwierdziłam, że mam wątpliwości co do wyjazdu teraz (mam ważne rzeczy i muszę się do nich przygotować), ale on potem wziął urlop bez konsultacji ze mną (nie mówił mi na bieżąco, ja miałam podjąc ostateczną decyzję czy wyjeżdżamy czy nie, dzień przed on mówi że ten urlop już ma...) i miał do mnie pretensje, że to przecież ja poruszyłam temat wyjazd i to nie jego wina. Potem się przestał odzywać, uważam, że za karę, choć on oczywiście udaje takiego niezorientowanego w psychologicznych kwestiach, ale ja czuję, że on sprytnie mną manipuluje. Oczywiście zachowałam się zgodnie z tym co czułam, czyli wakacji odmówiłam. Potem mówił, że się tak na to nastawił etc. Wiecie... my i tak 2 tygodnie później byśmy jechali na inne wakacje.
To jest jeden przykład, może wcale nie najszczęśliwszy, ale sytuacji, gdzie on się nie liczy z tym, czego ja chcę i ma wyjść na jego, było wiele. Jak to określił kolega, któremu powiedziałam kiedyś o jednej sytuacji - on ma wrażliwość tępego młota.
otabene ja ostatnio mocno się staram w naszym związku, a on jakby nie jest z niczego zadowolony. Cokolwiek nie zrobię, to i tak jakby za mało. Jestem bardziej czuła, więcej się spotykamy tak jak chciał, a on ciągle chodzi z tą swoją skwaszoną miną . On jest sztywny, traktuje śmiertelnie poważnie wszystko. Lżesjze i optymistyczne podejście jest u niego chyba nierealne.
Abstrahując od tego, mój chłopak się nie rozwija. On nie robi - tak w zasadzie - nic. 2 lata temu poszedł po studiach do pracy, siedzi w niej i w zasadzie stoi w miejscu, bo to taka praca dla większości "przejściowa", nie da się w niej rozwinąć (co jest dość istotne w tym zawodzie) Miał z niej odejść już pół roku temu, ale tego nie zrobił. Poza tym czeka na spotkania ze mną, wypisuje do mnie codziennie przez większość dnia. Zarzucił uprawianie sportu, przytył jeszcze więcej. Kiedyś mi jego wyglad nie przeszkadzał, a teraz patrzę na to z rosnącą dezaprobatą. Denerwuje mnie nawet to, że w kółko jego auto jest brudne, a jakoś większość ludzi potrafi utrzymać czyste auto. I takie detale. Ale myślę, że one byłyby niczym, gdyby inne rzeczy "działały". Bo uwierzcie mi, ja serio nie jestem drobiazgową osobą. Jestem na ogół naprawdę tolerancyjna i bronię ludzi, bo wiem, że w każdym coś można odnaleźć. Ja w swoim facecie próbowałam, motywowałam go do zdrowego jedzenia - wysyłałam nawet zdjęcia własnych posiłków,tłumaczyłam, do sportu (sama teraz tez chodzę na kurs), do innych rzeczy, kupiłam mu książki które mogły go zaciekawić (leżą odnogiem, nie lubi czytać). Naprawdę mi zależało! Ja serio mam dobre intencje, i chcę być w partnerskim związku, gfzie jedna strona troszczy się o drugą.
Ale ten hurra optymizm, który próbowałam z siebie wydobyć (dawna, dawna ja), już gdzieś zniknął. Próby spełzły na niczym.
I najgorsze, że ja byłam w wielkim marazmie parę lat temu, nerwica, stany depresyjne, niewychodzenie z domu po miesiąc. I mam wrażenie, że zatoczyłam koło i wróciłam do punktu wyjścia. Że znalazłam sobie faceta, który nie inspiruje mnie do niczego, nie motywuje. Który mi nie powie wierzę w Ciebie, nie kopnie w tyłek, zabierze gdzieś spontanicznie. Mój mnie nie krytykuje, ale jest taki.. bierny. Piszę licencjat w wakacje, a może gdyby mi powiedział, że widzi, że znowu coś odkładam, zmotywował, byłoby inaczej? Nie uważam, że ktoś ma za mnie żyć, oj nie. Ja byłam u terapeutów, niestety terapie były nietrafione, planuję kolejną. Ale mam wrażenie, że jeszcze bardziej przesiąkam tym nicnierobieniem, marazmem. Z domu, przy chłopaku. Już czasem mam wrażenie, że chciałabym być z kimś super utalentowanym, wstydzić się przy nim, ale mieć ten bodziec, żeby chcieć być dla kogoś bardziej inspirującą osobą. Tutaj ręce opadają, z każdej strony negatywizmy.