Witam,
chciałabym zasięgnąć opinii na temat relacji z rodzicami, całą rodziną. Raczej na ich brak. Chodzi mi o to, że nie wiem w kim tkwi wina i problem, nie wiem jak się mam już bronić, bo emocjonalnie już prawie jestem wrakiem. Zawsze staram się widzieć światełko w tunelu, żeby mieć jakiś punkt zaczepiania i sens w życiu wszystkiego co robię, ale jest ciężko widzieć sens gdy jest się we wszystkim samym.
Zacznę od początku relacja, z ojcem i z matką od zawsze była nijaka, od kiedy pamiętam. Matka, zawsze wyżywała się psychicznie i fizycznie. Biła mnie, nie był to zwykły klaps w dupę, nie nie.... Miała przygotowany kabel z prążkami, zawsze jak coś nie poszło tak to mnie nim biła, nie wspomnę o połamanych trzonkach od miotły na mojej skórze, biciu klepkami, wszystkim czym się da, grunt by miało efekt. Raz pobiła mnie aż dostałam krwotoku z nosa przy czym była z siebie bardzo dumna. Pochodzę z małej miejscowości, chwaliła się tym na prawo i lewo dzięki czemu dzieciaki się ze mnie wiecznie naśmiewały. Padały różne słowa, np. że wolałaby mnie zabić i iść siedzieć do pierdla niż się dorabiać z takim bachorem, wstyd jej, że mnie urodziła, wstyd jej jak wyglądam, że jestem kurwą, w wieku 12 potrafiła mi powiedzieć, że tylko chuje mi w głowie. Dawać kary fizyczne za to, że nie miałam na świadectwie 5 z polskiego tylko 4, że mam rozpuszczone włosy zamiast koka, że nie zrobiłam jej kawy. (problemy na tym poziomie). Ojciec, co drugie słowo to kurwa, innego słownika nie zna. Molestował mnie seksualnie do 13 roku życia, mogę stwierdzić z perspektywy czasu, że mogło dość i do gwałtu, ale byłam wtedy za głupia i zastraszona żeby z tym cokolwiek zrobić. Nie szczędził miłych słów jak matka, wkurwiam go całe życie, mam spierdalać i wypierdalać z domu.
Wyprowadziłam się jak tylko skończyłam 18l., i mogłam iść do normalnej pracy i się utrzymać.
Teraz mam 24l., i nie wiem jak żyć dosłownie, kontakt mam nadal, matka ingeruje na tyle ile może sobie pozwolić, najlepiej to by mnie pobiła/zabiła. Jak się nie pochamuje to widać czasami jak wyrwie się z miejsca jakby chciała mnie uderzyć, ale już wie, że się obronie. Mój problem to, że do nowo poznanych osób przywiązuje się emocjonalnie, zaufałabym każdemu, w obcych ludziach szukam rodziny której nigdy nie miałam.... Próbowałam pracować nad tym, ale nie potrafię. Nie potrafię być z mężczyzną, spojrzeć w oczy i powiedzieć tego co tu piszę i innych rzeczy które się działy, mam wrażenie, że nie jestem godna miłości i, że jestem gorsza. Wcześniej byłam w kilku związkach, ale gdy nakreśliłam choć zarys sytuacji facet to wykorzystywał, naśmiewał się ze mnie, szydził, zachowywał się jak zwykła świnia... Teraz już nie próbuję się nawet spotykać czy umawiać na randki, mam wrażenie, że faceci potrzebują kobiet, bez przeszłości, problemów tak żeby wygodnie z nimi się żyło. Odpuściłam. Nie chcę też żebyście myśleli, że prowadzę równie patologiczne życie, po prostu przerasta mnie to. Próbuje wyjść na ludzi mam w miarę dobrą pracę, kończę studia, ale nie potrafię w niczym znaleźć sensu, wiem że robie to dla siebie, ale zarazem się czuje jakbym siebie oszukiwała i robiła to tylko po to by coś udowodnić matce, że może coś jestem warta …
Proszę o pomoc, bo nie wiem jak sobie poradzić, zwyczajnie w świecie
X