Hej, może uznacie mnie za okropne dziecko, ale muszę się tutaj wygadać, bo ręce opadają mi z bezradności, chce mi się płakać i nie wiem co robić.
Półtora roku temu zmarła moja mama. Byłam do niej bardzo przywiązana, wychowywała mnie przez połowę mojego życia sama, ponieważ tato ponad 10 lat pracował za granicą. Byłam z nią tak zżyta, że potrafiłam chodzić za nią i kilka razy dziennie powtarzać jak bardzo ją kocham. Przed śmiercią mówiła, że bardzo nas wszystkich kocha, ale to ja ją najbardziej ze wszystkich rozumiem. Byłyśmy takimi bratnimi duszami. Śmierć mamy znosiłam różnie, miałam fazy w których nie czułam nic, a był czas, w którym co chwilę chciało mi się płakać, podłamała mi się psychika, ale przez cały czas udawałam, że wszystko jest w porządku, żeby nie smucić taty, który go przeżywał to gorzej. Przez rok było ok, ale później zaczął nawet chodzić do psychiatry i brać jakieś leki uspokajające bo zaczynał mieć stany depresyjne, chodził codziennie na cmentarz z dziesiątkami zniczy i ogólnie było z nim słabo. Wiosną postanowiłam znowu wysłać go za granicę, bo zostało mu kilka miesięcy, by mógł się starać o zagraniczną emeryturę i przekonałam go, że jeśli nie pojedzie teraz, to będzie przekładał to w nieskończoność, aż w końcu nigdzie nie pojedzie, a byłoby szkoda, żeby sam sobie zepsuł szansę na "lepszą starość". Nie była to łatwa decyzja, ale rozsądek podpowiadał mi, że tak będzie lepiej, bo sama w końcu nauczę się samodzielności, a taty nie będę do siebie tak przyzwyczajać, żeby nie było mu ciężko się ze mną rozdzielić kiedy wyjadę za rok na studia do innego miasta. Poza tym wiem, że mama na pewno by się ze mną zgodziła, a to ona rządziła w domu. Minęło 5 miesięcy i jest coraz gorzej. Tato wydzwania do mnie 4-5 razy dziennie, ciągle pyta o to samo, co jakiś czas pisze mi, że mu smutno. Jeśli nie odbiorę telefonu, bo np. biorę prysznic, to potrafi w ciągu 20 minut zadzwonić 14 razy (liczyłam). Nawet jeśli uprzedzam go, że nie będę mogła odebrać z jakiegoś powodu. Początkowo nie dzwonił tak często, bo nie brał ze sobą do pracy telefonu, jednak odkąd zaczął, dzwoni lub pisze do mnie na każdej przerwie, czyli w godzinach 6, 9, 12, 14, 17, a później jeszcze 19, 21. Teraz spytał (w ciągu pół godziny) trzy razy, jak idzie mi nauka do sesji...
Jeśli chodzi o mnie, to nie jest tak, że ja jestem wyrodnym dzieckiem. Zawsze byłam dla rodziców dobra, grzeczna, ludzie uważają mnie za dobrze wychowaną i porządną. Mamę i tatę zawsze bardzo kochałam i kocham, ale po śmierci mamy trochę się w sobie zamknęłam. Kiedy jestem teraz sama w domu bez przerwy spędzam czas sama, nie chodzę do dziadków, czy prababci, która mieszka w bloku obok, bo wolę być sama, a poza tym natłok obowiązków, praktyk i nauki sprawia, że sama w domu zaczynam czuć się jak gość. Nawet z chłopakiem nie rozmawiam tak często jak z tatą, raptem jedna rozmowa dziennie przez jakieś 15 min, a i to ostatnimi czasy nie zawsze, przez to ile mamy na głowie. Koleżanka powiedziała mi ostatnio, że ona z mamą rozmawia raz w tygodniu... Przez tatę dopada mnie taka frustracja, że zaczęłam już żalić się babciom. Jedna z nich (mama mojej mamy) przyznała mi rację i powiedziała, że tato do nich też często dzwoni i za każdym razem wypytuje o to czy dziadkowie byli na cmentarzu. Babcia stwierdziła, że tato przesadza, rozumie, że nie może pogodzić się ze śmiercią mamy, ale nawet babcia jako matka nie chodzi bez przerwy na cmentarz, bo uważa, że to i tak już w niczym nie pomoże. Nie wiem czy to przez to, że mama przygotowała mnie na swoje odejście, czy po prostu mój charakter sprawił, że umiem sobie z tą tragedią poradzić i żyć dalej, ale nie mam pojęcia co mam zrobić z tatą, żeby w końcu się ogarnął. Boję się pomyśleć co może się z nim dziać w kolejnych miesiącach. Tłumaczyłam mu, że jesteśmy w takiej samej sytuacji i rozumiem go, ale musi żyć dalej i mimo tego, że spotkała nas tragedia, to powinien widzieć też jakieś pozytywy- że ludzie spotykają też tragedie, które często nawet trwają wiele lat, że są ludzie niepełnosprawni, którzy całe życie leżą jak roślinki i trzeba się nimi opiekować 24/7, i mimo wszystko powinien być wdzięczny Bogu za to, że on jeszcze może żyć, że ma rodzinę, dziecko, że jest zdrowy i może pracować. Że jeśli kiedyś będzie miał szansę, będzie chciał, to może mieć drugą żonę, a ja drugiej mamy już mieć nie będę, ale to do niego nie dociera. On nie umie się sobą zająć, znaleźć sobie zainteresowania, nie lubi czytać książek, nie ma konkretnych zainteresowań, zawsze był podporządkowany mamie, to do niej należało ostatnie słowo. Bardzo chciałabym żeby znalazł sobie kogoś, bo jeśli to tak ma wyglądać, to ja nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Nie chcę się z nim kłócić, bo wiem, że jest mu ciężko, ale bardzo zaczyna mnie męczyć jego zachowanie. Czy to ja przesadzam i jestem niewdzięcznym dzieckiem, czy jednak mam trochę racji? Macie jakiś pomysł co mogłabym zrobić? Proszę, pomóżcie, będę wdzięczna za każdy komentarz...
2 2018-06-16 22:29:30 Ostatnio edytowany przez I_see_beyond 7176 (2018-06-16 22:35:00)
Koniczynko , z pewnością nie jesteś wyrodnym dzieckiem. Masz prawo czuć się sfrustrowana zachowaniem taty. W Waszej relacji zupełnie odwróciły się role - Ty stoisz teraz w roli rodzica, tato dziecka.
O ile jestem w stanie zrozumieć, że tato nie może się odnaleźć po śmierci mamy, że u niektórych żałoba może trwać długo, że jest samotny, że jesteś jego dzieckiem, itd. o tyle opisane tu jego zachowanie z czasem może stać się przytłaczające.
Ja bym konsekwentnie prosiła o maksymalnie jeden telefon dziennie. Może da się ustalić konkretną porę (popołudnie lub wieczór). Poprosiłabym też kogoś, np. babcię, żeby z tatą na ten temat porozmawiała. Zwrócenie uwagi przez osobę trzecią może dać tacie do myślenia, że swoim zachowaniem Cię po prostu osacza.
Tato jest dorosły i sam odpowiada za swoje życie. Nie zorganizujesz go za niego.
Nowa kobieta dla ojca nic nie rozwiąże, on ją zamęczy wspomnieniami i swoimi problemami. Może to jest już jakaś choroba psychiczna? Zazwyczaj, ciężka praca pomaga, ale to trwa kilka lat w takiej sytuacji.
Ale przecież przez 10 lat pracował za granicą i też nie miał non stop kontaktu z dziećmi i żoną. Jaki wtedy był? też mamę zamęczał telefonami?
5 2018-06-17 14:00:50 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2018-06-17 17:09:55)
Wpełniłaś tacie pustkę po stracie żony, albo inaczej; on chce, abyś ją wypełniła. Ogromnie przedłuża się u niego okres żałoby, własciwie przechodzi ona w coś, w rodzaju dewocji. Niewykluczone, że są tego jakieś subiektywnie odczuwane przez niego przyczyny, np. tato ma jakieś poczucie winy wobec swojej zmarłej żony, albo czuje że nie zrobił dla niej wszystkiego co mógł, gdy go potrzebowała. To częste po śmierci kogoś bliskiego, u osób wrażliwych i uczuciowych.
Pisałaś, że ojciec po śmierci mamy leczył się jakiś czas i brał leki przepisane przez psychiatrę. Czy jest w kontakcie z lekarzem do teraz, czy zaprzestał leczenia po wyjeździe za granicę? Może dobrze byłoby namówić go do kontynuowania leczenia. Leczenie psychiatryczne to nie grypa, z której się wychodzi po kilku dniach i można odstawić wszystkie leki. Czasem trzeba je brać przez kilka miesięcy lub lat, aby zadziałały, czy w ogóle odczuć skutki leczenia. Na krótko leki przynoszą doraźną ulgę, ale o leczeniu w takim wypadku nie ma mowy.
Co do zamęczania cię telefonami.. Spróbuj może zakomunikować ojcu, że masz teraz bardzo dużo nauki i zwyczajnie wyciszasz telefon, żeby ci nikt nie przeszkadzał, że jego dzwonienie cię rozprasza i dekoncentruje. Spróbuj przeforsować jakoś swoje racje, np. że jesli tato tak bardzo się martwi o ciebie, to będziesz wysyłała mu sms- codziennie rano i wieczorem, a telefon odbierzesz tylko raz dziennie od niego, o ustalonej wcześniej przez was porze i bądź konsekwentna, nawet jeśli będzie dzwonił sto razy. Tylko konsekwencja i twoja spokojna, ale nieprzejednana postawa może odnieść jakiś skutek.
Bardzo ci współczuję i życzę wszystkiego dobrego. Trzymaj się i realizuj swoje plany, zwłaszcza te związane z nauką. Powodzenia.
Ale przecież przez 10 lat pracował za granicą i też nie miał non stop kontaktu z dziećmi i żoną. Jaki wtedy był? też mamę zamęczał telefonami?
Wtedy również dużo dzwonił, mama też czasami zwracała mu uwagę, że troszkę za często, zwłaszcza, że sama była zapracowana...
Dziękuję za odpowiedzi rozmawiałam wczoraj z tatą, bo puściły mi już nerwy. Na początku miałam ochotę na niego nakrzyczeć, ale jak zobaczyłam jak wygląda to zrozumiałam, że to będzie duży błąd. Podczas rozmowy wyszło, że to wszystko wynika z tego, że tato bardzo nie chce być za granicą, ma do siebie wyrzuty, że kiedy mama chorowała też chwilami nie było go w domu (mama kazała mu dalej pracować póki czuła się dobrze, pomimo tego, że dwa razy sam rzucił pracę i wrócił nic nam o tym nie mówiąc, bo chciał być ciągle przy mamie), a teraz kiedy ma tylko mnie znowu musi znosić rozłąkę. Mówił, że bardzo tęskni mu się za domem, że tam czuje się źle, to nie jest jego miejsce i ma go dosyć. Że pomimo tego, że ciągle pracuje i czasami bierze nadgodziny, to ta samotność sprawia, że sam chcąc nie chcąc zaczyna myśleć o wszystkim co go spotkało i to go dobija. Jest mu na tyle źle, że byłby w stanie to wszystko rzucić i od razu wrócić do domu. Wiem, że mu ciężko i nie mam pojęcia, czy dobrze zrobiłam, ale staram się go jednak jakoś przekonywać do tego, że to kwestia kilku miesięcy i będzie mógł wrócić do domu i już nigdy nigdzie nie wyjeżdżać. Zostało mu tak niewiele i może teraz by tak tego nie odczuł, ale na starość nie wiadomo co może się dziać i jeśli potrzebne by mu były pieniądze, a nikt mu ich nie da tak po prostu. I że to byłby duży błąd, gdyby na własne życzenie sam tak sobie zrobił. Wiem, że to samo powiedziałaby mama, ona była bardzo rozsądną kobietą i ważne dla niej było, żeby zapewnić rodzinie taki stan, w którym gdyby coś się stało, żebyśmy nie zostali na lodzie. To między innymi dzięki niej i temu jak motywowała tatę do pracy było nas stać na przedłużenie życia mamy o kilka miesięcy. Powiedziałam to też tacie, że dzięki niemu mama miała taką szansę i jego praca poza domem nie poszła na marne. Poprosiłam go, aby jednak zmotywował się do tego, by przetrwać jeszcze te kilka miesięcy, a na razie niech odlicza ostatnie dni przed powrotem do domu na urlop. Umówiliśmy się, że pojedziemy razem do kuzyna taty, u którego nigdy nie mieliśmy okazji być, spędzimy trochę czasu razem, później pojedzie znowu na kilka miesięcy i w tym czasie będzie odliczał do świąt, a po świętach to już będzie naprawdę kwestia kilku tygodni i będzie mógł wrócić do domu na stałe. Obiecał mi, że od dzisiaj dzwoni tylko raz po pracy. Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu, bo i tak prawdę mówiąc trochę w to nie wierzę. Nie chcę robić sobie z taty wroga i się z nim kłócić, poza tym szkoda mi go bardzo. Najwyżej będę musiała przemęczyć się ten rok, mam nadzieję, że jak wróci do domu, to ulegnie to zmianie....
Chociaż w sumie nie wiem co mam myśleć, bo przypomina mi się, jak przed wyjazdem tato też już narzekał, że mu smutno, bo brakuje mu mamy, że w pracy za ciężko i co chwilę brał urlopy, bo rzekomo źle się czuł, podobno nawet w pracy mu mówili żeby wziął kilka dni wolnego, bo tak źle wygląda, w końcu z tej pracy zrezygnował, bo niby nie dawał rady i dopiero po tym wszystkim udało mi się go namówić na wyjazd... wtedy chwilami myślałam, że on po prostu się pieści i nie chce mu się pracować, ale no nie wiem... trochę czuję się tym wszystkim zmęczona, bo to ja ciągle przejmuję się tym co się dzieje z tatą, zamiast mieć zmartwienia jedynie typu "aby zdać sesję", a on w sumie nie ma żadnych powodów do tego, żeby martwić się o mnie, bo jestem samodzielna, sama sobie radzę, psychicznie też się trzymam, chociaż niełatwo było mi dojść do obecnego stanu...
Pisałaś, że ojciec po śmierci mamy leczył się jakiś czas i brał leki przepisane przez psychiatrę. Czy jest w kontakcie z lekarzem do teraz, czy zaprzestał leczenia po wyjeździe za granicę? Może dobrze byłoby namówić go do kontynuowania leczenia. Leczenie psychiatryczne to nie grypa, z której się wychodzi po kilku dniach i można odstawić wszystkie leki. Czasem trzeba je brać przez kilka miesięcy lub lat, aby zadziałały, czy w ogóle odczuć skutki leczenia. Na krótko leki przynoszą doraźną ulgę, ale o leczeniu w takim wypadku nie ma mowy.
Dokładnie, może doraźnie do uzyskania tego wymaganego okresu pracy wystarczy powrót do leczenia farmakologicznego, byle regularnie , bo depresja Twojemu Tacie na pewno nie przeszła, a raczej się pogłębiła. A chory człowiek rzadko jest w stanie samodzielnie się zdyscyplinować i dbać o siebie. Zaś po powrocie do kraju najlepiej byloby zapewnić mu opiekę kompleksową przez Poradnię Zdrowia Psychicznego.
Szkoda, że Twoja mama zmuszała ojca do tej pracy za granicą. I że on był w tej sprawie za mało stanowczy. Ten przymus plus rozłąka z rodziną, a teraz jeszcze śmierć żony na pewno wpłynęły źle na niego. Przecież on musiał to znosić tylko dla tej nadziei na dostatnią starość z kochana żoną. Skoro uciekał stamtąd, rezygnował to jaki był sens ? Życie poza krajem nie jest dla wszystkich, a jeśli już tak bardzo zależy komuś na polepszeniu finansów to warto rozważyć wyjazd całej rodziny. Wiem bo próbowałam. Nawet spora pensja nie zastąpi tęskniącemu codzienności z rodziną. Teraz to już musztarda po obiedzie, ale dobrze byłoby zadbać o jego psychikę. Czy on nie ma żadnego rodzeństwa? Matce wiadomo z racji wieku, a Tobie z natłoku zajęć trudno, ale może jakiś brat/siostra/bliski kuzyn mogliby mu pomóc przetrwać do czasu powrotu i zająć się nim później w domu?