Jestem z nim juz 4 lata. Na początku jak u każdego było bardzo super. Mówił codziennie ze kocha,tęskni i takie tam. Ale od jakiegoś czasu wgl mnie olewa. Jestem w 3 klasie technikum mam trochę problemy z nauka ale wychodzę na prostą. On się strasznie mnie czepia,wydziera się na mnie przy wszystkich (już nawet przy moich rodzicach, wyzywa mnie że ja nie zasługuje na nic, jestem smieciem itp.. Rozumiem za mógł się wkurzyc za oceny w szkole czy cos. Ale to jak on mnie traktuje jest okropne.. Mówi bardzo dużo rzeczy związanych ze sprawami lozkowymi, np. Że znajdzie sobie inna dziewczyne jak nie zdam nie dla miłości tylko żeby mieć kogo r* chać.. To jest na prawdę dla mnie ciezkie. Może i jestem leniwa co do nauki Ale na pewno nie zasluguje na takie traktowanie .. Parę razy już ze sobą zrywalismy, alw Ja go strasznie kocham i zawsze walczyłam o masz związek .. Robiłam dla niego co chial żeby tylko się nie klocic. Ale widocznie za mało skoro dalej mnie traktuje jak posmiewisko.. Ja juz czasami nie wytrzymuje. Mam dość takiego traktowania .. Kocham to strasznie mocno i chce z nim być już do konca. Ale nie chce być tak traktowana .. To jest ciezkie bo już nie wiem co mam o tym myslec i nie mam się nawet komu wygadac. Dlatego spisze tutaj .
Może trollem jesteś, ale zaryzykuję, wszak w zasadzie stworzenie komentarza to żadne ryzyko.
Zadaj sobie najważniejsze pytanie na świecie - dlaczego chcesz z nim być "do końca"? Cóż to za ślepe gonienie za diabli wie czym? Co Cię czeka przy tym "byciu do końca"? Dziesiątki lat czekania na uwagę, na coś pozytywnego? Czy warto czekać bez sukcesu dziesiątki lat na coś, co zdrowy związek daje na starcie? Czekanie na to, aż "on zrozumie i się zmieni"? Niczego nie zrozumie i nic się nie zmieni. Najwyżej on w końcu pójdzie do innej (o ile nie zrobił tego dotąd, wszak szacunku nie ma do Ciebie żadnego), a Ty mu wybaczysz i będziesz się go trzymać, wzgardzona, zdeptana, niechciana, wygodna dla niego.
Uczucia takie są, nastolatków zwłaszcza, choć same nastolatki od wieków nie wierzą starszym od siebie, sądząc, iż rzeczywiście czują mocniej i prawdziwiej od innych. Uczucia bez dozy doświadczenia i rozsądku mogą sprowadzić na manowce, przeistoczyć się w złe, niszczące i desperackie przywiązanie - jak u Ciebie.
Ludzie oczywiście się niekiedy kłócą, również w związkach i nawet w tych dobrych. Ale kłótnia to emocjonalna różnica zdań, a nie wyżywanie się na kimś i równanie go z poziomem gleby. Niechby sobie człowiek w powietrze bluzgał, bo jest wściekły - może to wprowadza złą atmosferę, ale nie rani bezpośrednio. A Twój - pożal się borze zielony - chłopak chce Cię ranić. Chce Cię niszczyć. Nie kocha Cię i "dobrym zachowaniem" nie sprawisz, że Cię pokocha.
Masz prawo gorzej sobie radzić ze szkołą, a w przyszłości z pracą czy ogarnianiem domu. Jesteśmy ludźmi, miewamy gorsze czasy. I nikt nie ma prawa nazwać Cię za to śmieciem. Dodatkowo stres bez wątpienia Ci w nauce nie pomaga.
Przed Tobą długa i szczera rozmowa z samą sobą, byś zrozumiała, że z takiego układu należy uciekać. I wierz mi na słowo - dziś wydaje Ci się, że to straszne, niemożliwe. Jak zaś się uwolnisz, to wkrótce sama będziesz się w głowę stukać, że mogłaś tak żyć.
Dlaczego jeszcze z nim nie zerwałaś?
I nie, nie mów, że tak bardzo się kochacie.
On Cię nie szanuje. Chcesz mieć takiego męża w przyszłości?
Jesteś jeszcze Dzieckiem i dziwi mnie zachowanie Twoich rodziców którzy na to patrza.Po wyzwiskach mój ojciec wziął by delikwenta za fraki i wywalił na zbity pysk z domu.To samo zrobiłabym z córki chłopakiem bo nie pozwoliłabym tak traktować mojego dziecka.