Taki aktualny post, traf chciał że szukałem tego w g00glach i przypomniałem sobie o tym forum po latach
Czy wybieram samotność ? Właśnie coraz częściej się nad tym zastanawiam. Czy to z mojej winy ? Coraz częściej zaczynam wierzyć że tak.
Do spraw miłosnych zawsze miałem bardzo poważne podejście. Każda nowo poznana dziewczyna miała zostać albo tylko koleżanką albo żoną (seks bez zobowiązań nigdy mi nie odpowiadał, w skrócie można to opisać, że u mnie bez uczucia nie da rady ;P). Sprawy nie polepsza to że jak na faceta jestem raczej niski (168cm), jako nastolatek byłem najpierw za chudy, potem za gruby i przez to nieatrakcyjny, w dodatku jestem nieśmiały czyli już w ogóle katastrofa. Po pierwszym poważnym zawodzie miłosnym (platoniczna miłość, ot zadurzyłem się w starszej dziewczynie która kompletnie mnie ignorowała), zdecydowałem się wziąć za siebie. Znalazłem dobrą pracę, ale co ważniejsze zdecydowałem się popracować nad wyglądem. Siłownia, kulturystyka, trójbój siłowy, to mnie naprawdę wciągnęło. Na efekty nie trzeba było długo czekać, w końcu zwróciły na mnie uwagę naprawdę atrakcyjne dziewczyny. Jednak jako że jestem nieśmiały udawało mi się umawiać tylko za pośrednictwem portali internetowych. Może to wina tego że urodziłem się 13, nie wiem, faktem jest że z każdą tak poznaną kobietą było coś nie tak. Jedna była przed psychiatrykiem (ucieczki z domu, raz nawet szukała jej policja, nie spałem przez nią po nocach i zachodziłem do Opieki Społecznej), druga po psychiatryku (w trakcie leczenia, jeszcze na prochach, napady lękowe i inne różne odbicia), trzecia alkoholiczka (no niby nic, co złego w tym że lubiła dobrze wypić... szkoda tylko że ja jako sportowiec jestem abstynentem). Takie przejścia sprawiły chyba że podświadomie stronię od kobiet, jakbym bał się kolejnej "wtopy". Łapie się na tym że nawet gdy mi się jakaś panna podoba, np. w pracy i jakimś cudem do niej zagadam przełamując tą wewnętrzną nieśmiałość, dalej nie chcę ciągnąć tej znajomości.
Jest jeszcze jedna, poważniejsza nawet sprawa. Przez te wszystkie lata tak bardzo chciałem "stać się atrakcyjny", że już nie wyobrażam sobie życia z "normalną" kobietą. Mieszkam sam w dwóch pokojach które przypominają bardziej sale treningowe niż pomieszczenia użytku domowego ;P Prowadzę aktywny tryb życia, cały rok (nawet zimą) jeżdżę na rowerze i choć bardzo lubię dobrą książkę i kino, to nie dałbym rady siedzieć cały dzień przed TV chrupiąc chipsy. Mimo wszystko chciałoby dzielić z kimś zainteresowania, motywować podczas treningów, jeździć na przejażdżki rowerowe w nieznane. Trening siłowy miał być ucieczką przed brakiem współżycia, by się rozładować... jednak jak doskonale wiedzą sportowcy, podczas ciężkich ćwiczeń poziom testosteronu jeszcze się powiększa, więc mamy reakcję łańcuchową ;P Dlatego też właśnie piszę do was teraz o 2 w nocy, jestem w trakcie takiego treningu ;P Baa, potrafię się budzić w środku nocy i po ciemku, z zamkniętymi oczami machać hantlami ;P Stać się atrakcyjny dałem w nawias gdyż jak doskonale zdaję sobie sprawę wygląd nie świadczy o atrakcyjności. Ale na pewno teraz czuję się o wiele pewniej niż gdy byłem nastolatkiem, baa, już nawet prawie w ogóle się nie jąkam, a przynajmniej jako tako nad tym panuję. Dlaczego na początku pytam sam siebie: "Czy to z mojej winy mam być samotny" ? Bo pewnie gdybym był bardziej "normalny", palił papierosy, pił piwo, chodził na dyskoteki już dawno bym kogoś poznał. Ale zmieniając się w tego kim jestem obecnie po prostu nie wyobrażam sobie życia z dziewczyną którą bawią takie rzeczy.
Owszem, będąc samotny mam czas dla siebie, dla swoich zainteresowań, poza tymi sportowymi są jeszcze typowe dla facetów związane z komputerami, stereo, muzyką, ale gdy widzę zakochane pary przechadzające się po parku, posty znajomych na fejsie o wspólnych przeżyciach, zaręczynach, ślubach, czuję takie charakterystyczne ukłucie (zazdrości ?) w serduszku 
Margz napisał/a:Duze znaczenie ma w tej samotnosci czy ktos ma znajomych czy nie. Ja np. jestem samotny w 100%. Nie mam ani dziewczyny, ani znajomych z ktorymi moznaby po prosto gdzies wyjsc i pogadac. Cale dnie spedzam sam ze soba, brak pomyslu na zmiane zycia. Nawet sie juz przyzwyczailem do tej samotnosci. Mam 36 lat i nie widze perspektyw na zmiane.Nie bede szuakl ani znajomych ani kogos do zwiazku na sile wiedzac, ze sie do tego nie nadaje. Podrozuje sam, bo po co kogos prosic na wspolny wyjazd.Czasami rodzice zadzwonia zapytac co slychac i ciagle taka sama odpowiedz. Kontakt tylko z ludzmi z pracy, bo taki byc musi przez obowiazki.
Prawie jakbym opisał siebie, choć może te machanie żelazem o 2 w nocy to jakiś pomysł na zmianę jest. Często myślę czy nie zrobić kursu na instruktora, wtedy na pewno poznałbym jakieś wolne panny z podobną zajwką... tylko kurcze ta cholerna nieśmiałość ;(