Moje Drogie, muszę się komuś wygadać, bo chyba oszaleje. Zacznę od samego początku naszej historii.
M. poznałam, jak miała lat 15, byliśmy ze sobą 3 lata i rozstaliśmy się przed moją pełnoletnością. Oczywiście był on moim pierwszym i ja dla niego też. Nasz związek był trudny, bo on był bardzo uparty i ja nie jestem łatwa w obyciu. Rozstaliśmy się w gniewie i złości, bo on był zazdrosny. Nie odzywał się, po kilku dniach wrócił i przepraszał, ale ja już nie dałam nam szansy.
A teraz historia właściwa.
Wróciliśmy do siebie po 7 latach - ani ja ani on nie umieliśmy ułożyć sobie życia bez siebie. Tęskniłam za nim zawsze i kochałam go zawsze, on zresztą mówił tak samo. Rzucił dla mnie pracę za granicą i przeprowadził się do mojego miasta. Żyło nam się dobrze - raz lepiej, raz gorzej. Wiadomo, jak jest w związku. Oświadczył mi się po niecałych dwóch miesiącach, oczywiście przyjęłam. Zaczęliśmy się starać o dziecko. Dobre pół roku minęło zanim zaszłam w ciążę. Pamiętam, jak się cieszył na myśl, że zostanie ojcem.
Teraz jestem na początku 4 miesiąca. W niedziele się wyprowadził ode mnie bez słowa. Akurat zmieniliśmy mieszkanie na większe, żeby mieć miejsce dla malucha. Przenosiliśmy rzeczy. Tak się zdarzyło, że zanim się do siebie wróciliśmy mieliśmy innych partnerów. Jeden z moich byłych był dla mnie ważny - bo był we wszytskich trudnych momentach mojego życia, że utrzymywałam z nim przyjacielskie relacje. Ale on nadal mnie kochał. Napisał kilka listów przed swoim wyjazdem i wrzucił mi do samochodu. Ja ich nawet nie przeczytałam. Zapomniałam o nich. One leżały swoje w tym aucie, po czym mój narzeczony wziął go do naprawy i zabrał wszytskie rzeczy - w tym płyty ze schowka z tymi listami. One sobie odleżały w jednym mieszkaniu i podczas przeprowadzki, jak rozpakowywałam walizki zostawiłam je (były razem z płytami) na szafce w pokoju gościnnym.
Gdy wstałam w niedzielę na zajęcia (robię podyplomówkę) zrobiłam małą awanturę, że nie pomaga mi w domu. I wyszłam. Dzień wcześniej było dobrze, cały czas było dobrze. Cieszyliśmy się z nowego mieszkania i dziecka. Gdy wróciłam z zajęć okazało się, że zabrał wszytskie swoje rzeczy i się wyprowadził. Skasował wszytskie konta, wyłączył telefon.
Jego rodzina zgłosiła sprawę na policję. To sam poszedł powiedzieć, że nie jest zaginiony. Nie utrzymuje kontaktu z nikim. Ze swoimi rodzicami, przyjaciółmi. Kiedy prosiłam go mailowo, żeby wyjaśnił, żeby mi powiedział, co z nim i czy wróci, czy ma zamiar kontaktować się z dzieckiem. To do mnie napisał dwa maile - że u niego ok, że nie mam się martwić o pieniądze.
Poszłam nawet do wróżki, która powiedziała mi, że wróci. Że jest moim przeznaczeniem... Ale czy mogę wierzyć w coś takiego? Nie odpisuje mi na wiadomości. Nie wątpię w jego miłość, bo wiem, że kocha i mnie i dziecko... Tylko nie wiem, już co mam robić. Proszę go, aby napisał mi wprost, że już nie wróci, żebym mogła sobie spokojnie układać życie, bez nadzieji na to, że pojawi się w nim znowu.
Nie wiem, jak mógł się tak zachować. Nikt się tego nie spodziewał. Nic tego nie zapowiadało. Owszem ciąża nie przebiega prawidłowo, mamy duże problemy ze zdrowiem, on też zmienił prace ostatnio... Wiele rzeczy się tutaj na siebie nałożyło..
Ale zostawił mnie rok po naszym powrocie. Bez słowa wyjaśnienia. Nie wiem,co zamierza, nie wiem już co mam myśleć...
Jedyne, co wiem, to to, że bardzo go kocham i tęsknie za nim strasznie....
Wiem, że nikt z czytających go nie zna...Ale czy mogę liczyć, że się opamięta?