Esthere napisał/a:Twój opis domu rodzinnego jest mi bardzo bliski, praktycznie to samo.
W pewnym momencie życia zobaczyłam, że mój mąż pod wieloma względami przypomina mojego ojca. Brak ambicji. Ciągle trzeba go było motywować. Listwy przypodlogowe lezaly chyba rok zanim je przykrecil. Do tego brak rozwoju zawodowego i osobistego, jakiegokolwiek. To ja byłam tą silną. Założyłam firmę, podnosiła kwalifikacje, dbalam o dom.
Czulam się jednak tym znuzona. Trafiłam na terapię. Bo było już bardzo kryzysowo. I tam doznalam olsnienia. Robiłam to co matka. Tak sami wybrałam partnera i tak samo co traktowalam. To małżeństwo trwało 13 lat a związek chyba ze 20. I jak ktoś słusznie napisał, ludzie nie dobierają się przypadkiem. To jest odwzorowanie wyniesione z domu, ale też sposób na zaspokojenie pewnych potrzeb. Bo, szczerze, gdyby było aż tak źle, związek dawno by się już rozpadł. Tym, co trzyma takie pary jest mechanizm tzw KOLUZJI. Polega on na tym, że pod pozornym plaszczem walki ze sobą czy pozornego męczenia się we dwoje, ludzie trwają że sobą, bo taki układ zaspokaja ich potrzeby, często nieuswiadomione. Np. Matka potrzebuje czuc sie silna, to jej kompensuje poczucie wartości ( jako bardziej zaradna czuje się lepsza od słabego meza, realizuje też potrzebę dominacji i kontroli ), ojciec zaś czuje się generalnie gorszy, słabszy, wybiera więc sobie kobietę, która zagwarantuje mu możliwość utwierdzenia się w takich odczuciach ( bo ona będzie wiecznie na niego narzekać, porownywac z innymi, bardziej zaradnymi mężczyznami, okazywac swoją dezaprobate). Oboje jednak potrzebują siebie do tego aby czuć się w określony sposób. Twoja matka nie umie funkcjonować przy silnym mężczyźnie a Twój ojciec nie potrafilby żyć przy słabej kobiecie. Oboje tak wybrali.
Przyjrzalam się temu na terapii, niestety powielanie wzorca mojej matki rozwalilo mi małżeństwo, byłam zbyt silna, to pograzylo mojego męża, który i tak nie miał zbyt wysokiego poczucia wartości.
Postepwalam tak bo również go nie miałam, potrzebowałam osoby słabszej i niekompentnej przy sobie aby móc czuć się lepsza.
Lekarstwem jest praca nad sobą. Kiedy zmieniasz się wewnętrznie, zaczynasz przyciągać inne osoby.
Bardzo dużo pracy wlozylam w to by wyjść z roli Zosi Samosi, która epatuje takim poczuciem, że nikogo nie potrzebuje, świetnie sobie radzi i wie lepiej. Bardzo trudno było mi przyjmować pomoc od kogoś. A mężczyzna tego potrzebuje. Czuć się potrzebnym.
Np świetnie sobie radze z rozpalaniem kominka w swoim domu ale gdy przyjeżdża mój Partner, calkowicie się wycofuję z tego, on się tym zajmuje i jest dumny, że mu to dobrze wychodzi. Pozwalam mu włożyć walizki do bagażnika, naprawiać mi drobne usterki w aucie czy w domu. Dziękuję za pomoc. Chwalę za inicjatywy. Nie wyrywam się przed szereg. Nie rządzę nim. Nie pouczam. A próbowałam psychologizowac i go naprawiac i coś tam mu wytykać. Przestałam. Nasza relacja jest coraz lepsza. Gdybym nadal powielala wzorzec matki, już dawno by się to skończyło. Na szczęście mój Partner mi nie pozwala mu matkować. Żywię do niego szacunek i respekt. Nie ma mowy o takich numerach jakie robiłam z ex mężem.
Zmiana mojego zachowania przyniosła też efekty w relacji z ojcem. Kiedy ja go zaczęłam traktować z szacunkiem, pokazujac że jestem też niekiedy słaba, że potrzebuje pomocy i doceniam jego wsparcie, on bez przypominania zaczął robić wszystko aby mi pomagać. A całe życie był taki jak Twój ojciec. Kanapa, gazeta, odwlekanie wszystkiego, frustracja matki i moja.
Prawda jest w mojej rodzinie taka, że matka sama go " wykastrowała ", nie czuł się potrzebny i robił wszystko aby się w tych uczuciach utwierdzić ( np wycofując z wszelkich aktywności). Miał też epizody depresji.
Nie wiem jak jest u Ciebie. Nie musisz jednak powielać schematu. Dobrze, że go zauważasz. To pierwszy krok do zmiany. Bardzo pomocna jest terapia. Może spróbuj.
cześć, dzięki wielkie za ten post.
jestem zaskoczona, że w tym wątku ludzie chcieli mi pomóc a nie komentować ironicznie - co niestety wcześniej się zdarzało.
ale wracając do Twojego posta.
wlasnie dużo osób mówi mi,abym otworzyła się na 'branie, ofiarowanie pomocy'.
do tej pory wychodziłam na taką Zosię Samosię i to wiedzą nawet teraz nowopoznani koledzy.
od urodzenia wpajano mi szczególnie przez Mamę, że ludzie sa nieżyczliwi, prędzej czy później Cię wykorzystają. Lepiej wszystko robić samemu niż prosić o pomoc. tak samo jeśli chodzi o np pokazywanie swoich artystycznych zapędów, pokazywanie swoich prac, wystawy.
moi rodzice to artyści.
moja ma wielki talent nigdy jednak nie była zadowolona z niego w 100 %. imała się wielu rzeczy na studiach i po studiach- od tkaniny po malarstwo i rzeźbę. keidy wszyscy zachwycali się pracami, ona uważała, że są beznadziejne.
nie wiem skąd to przekonanie. moja mama jest perfekcjonistką w pracy.
to samo wymogła ode mnie i od rodzeństwa. zawsze byłyśmy z plastyki, sztuki najlepsze a ona uważała, że nam czegoś brakuje. zawsze miałyśmy się same dokształcać. zawsze wszystko same.
nie wiem dlaczego ale mam wrażenie, że trochę źle mnie wychowali. jednak jestem dorosła i sama kieruję swoim życiem.
wiem obecnie świadomie czego chcę i do tego dążę.
problem w tym, że ja strasznie się zamykam kiedy ktoś oferuje mi pomoc. wtedy myslę o tym, ze ta osoba chce mnie 'wykastrować'. że nie wierzy w moją siłę.
a przecież nawet Matthew Hussey ( ten spec od relacji damsko męskich z Wlk. Bryt) uważa, że silna kobieta to ta co poprosi o pomoc, a najsłabsza to ta co wszystko robi sama...
dlaczego? Bo boi się że ktoś jej coś zabierze, że ona nie zdoła odeprzeć konkurencji albo presji.
ale z 2 strony dlaczego ja mam się narażąć napresję czy konkurencję...
tutaj jest walsnie to koło, z którego moi rodzice nie wyszli. tkwią w nim. nie mają znajomych, mają stabilny dom, w którym rządzi mama i teraz tak myslę, babcia - Mama Taty.
Wszystko stabilnie, zawsze walka z pieniędzmi. zawsze wszystko robili dobrze.
mama zawsze na posterunku, tata przy telewizji.
moje związki tak samo opierały się zawsze na tym, że musiałam 'pokazać, że jestem silna'.
nie wiem dlaczego bycie milym, sympatycznym, lojalnym, fajnym w oczach moich znajomych bylo odbierane jako oznaka słabosci, miękkości, naiwnosci.
tak jakby chcieli mnie przed czymś uchronic, albo nie pokazać innego swiata.
w liceum mialam związek z chlpakiem mlodszym o rok- ok 6 miesięczny. bylismy równi 'silowo'. mentalnie.
pozniej zadurzyłam się w innym starszym koledze z liceum który lubił mnie ale chyba nie tak jak ja jego. jednak on uważał, że praca jest najwazniejsza. kiedy jakas dziewczyna pracowala ciezej ode mnie on potrafił mi ublizać, że jestem slaba itp.
po takich rozterkach zawsze musiałam odejsc z towarzystw ( roznych) i pokazac, udowodnic jemu ,ze się myli. ze ja tez potrafie wszystko sama zrobic.
nie prosilam nikogo o pomoc. stawalam się klonem Mamy
i od tamej pory wlasnie wpadam na pracoholików, na facetów ktorzy uwielbiają pracę, ladne dziewczyny, ale nie chcą sie wiazać. muszę się sama dwoic i troic aby im zaimponować.
a pozniej okazuje się ze ich'wykastrowywuje' kiedy oni kladą na mnie 'lachę', kiedy uwazają, ze jestem slaba. wtedy automatycznie musze im udowodnic, ze się mylą...
i to kołosię zamyka. moje punkty w CV rosną, konferencje wyjazdy, i ten sam schemat facetów- pracoholik, lubiący ladne dziewczyny , ale ostry, cięty na bledy- kiedy sie pomylę - potrafi tak gleboko wejsc mi na psychikę, ze ja się załamuję, wycofuję z twaorzystwa, i znowu chce pokazać, ze jestem cos warta i umiem coś robić.
i znowu jestem robotem.
a pozniej kiedy jednak pokazuję, oni wracają uwazając, ze jestem zbyt męska- a sami jednak posiadają dziewczyny imprezowe a nie np pracoholiczki...
i tu mam problem.