Jak w temacie.Jak się do siebie odzywacie podczas kłótni?
Ogólnie rzecz biorąc między mną,a partnerem jest dobrze,mamy wspólne pasje,podobne poczucie humoru,często jest śmiesznie,ale on ma trudny,dominujący charakter. I ostatnio przeważają kłótnie i ich poziom zaczął mnie bardzo niepokoić.
Staram się nie używać wulgaryzmów żeby zachować jakiś poziom rozmowy nawet podczas kłócenia się.
Sama jednak usłyszałam ostatnio,że jestem nieźle *****rdolona.Nie pomaga mi za dużo w domu,twierdzi,że jak wybudujemy swój to wtedy będzie się poczuwał,bo to nie jego...Pomaga wtedy,kiedy on uważa,że potrzebna jest pomoc.Załatwialiśmy kiedyś razem jakiś temat,nie wyrabiałam się,bo miałam dużo na głowie i usłyszałam,że mam wszystko zostawić,bo i tak na pewno to ****rdolę.Zdarzyło się,że wytknął mi wadę (w jego mniemaniu) przy koledze,co zabolało najbardziej,bo uważam,że takie rzeczy powinny być zachowane dla dwojga ludzi...Próbowałam mu mówić wiele razy,że ma się zastanowić nad swoim zachowaniem(np.to,że jak on coś potrzebuje to musi być od razu,jak ja-nie ma czasu,może poczekać,w sumie to kwestionuje czy to faktycznie dla mnie dobre czy nie,czy warto to robić),ale nie słuchał,więc pisałam długie SMS-y,bo musiałam to z siebie wyrzucić.Reakcja była taka,że mam przestać pisać te durne SMS-y.Wspiera mnie w tym,co on uważa za dobre dla mnie i jest ok w jego mniemaniu.Jak się źle odezwał i powiedziałam,że wymagam szacunku,bo ja mu go okazuję,to stwierdził,że trzeba sobie na niego zasłużyć(szok!).Często tłumaczy to tym,że mówi tak pod wpływem emocji.Generalnie jest między nami dobrze,jesteśmy ze sobą długo,stąd szereg wspomnień,dobrych chwil,rodziny sie znają...ale to jak ostatnio wygląda nasza wymiana zdań bardzo mnie boli,nie mogę sobie z tym poradzić,są momenty,że widać,że się pilnuje,ale nie zawsze i przez to boję się,że takie zachowania będą nawracać albo się pogłębiać,a mamy już powoli planować wspólną przyszłość i mam wątpliwości.
Jak to jest u Was???
Kamiczka,
Młodziutka jesteś ... Powiem z własnego doświadczenia - "Skąd ja to znam ...???". Też już przed ślubem były symptomy ... Uparłam się, mimo ostrzeżeń, że dam radę i będę szczęśliwa. Chciałam wszystkim udowodnić, że wiem lepiej co jest dla mnie dobre. Długo męczyłam się w małżeństwie (oczywiście nie było cały czas źle). Jednak te dobre chwile z czasem były coraz rzadziej ... Wytrzymywałam, wmawiając sobie i wierząc w to, że jeszcze będzie dobrze ... Niestety, nie było.
Teraz żałuję, że zmarnowałam moje najlepsze młode lata.
Kamiczka,
Młodziutka jesteś ... Powiem z własnego doświadczenia - "Skąd ja to znam ...???". Też już przed ślubem były symptomy ... Uparłam się, mimo ostrzeżeń, że dam radę i będę szczęśliwa. Chciałam wszystkim udowodnić, że wiem lepiej co jest dla mnie dobre. Długo męczyłam się w małżeństwie (oczywiście nie było cały czas źle). Jednak te dobre chwile z czasem były coraz rzadziej ... Wytrzymywałam, wmawiając sobie i wierząc w to, że jeszcze będzie dobrze ... Niestety, nie było.
Teraz żałuję, że zmarnowałam moje najlepsze młode lata.
Mam te same odczucia,że "wiem lepiej co dla mnie dobre" po to aby pokazać wszystkim, że jest dobrze,choć w głębi duszy jest mi źle.Tym bardziej,że faktycznie nie jest źle cały czas.Ale jest to na tyle częste,że brak mi sił...Jeśli mogę zapytać,jesteś nadal ze swoim mężem?Podobne symptomy były?
Kamiczka,
Młodziutka jesteś ... Powiem z własnego doświadczenia - "Skąd ja to znam ...???". Też już przed ślubem były symptomy ... Uparłam się, mimo ostrzeżeń, że dam radę i będę szczęśliwa. Chciałam wszystkim udowodnić, że wiem lepiej co jest dla mnie dobre. Długo męczyłam się w małżeństwie (oczywiście nie było cały czas źle). Jednak te dobre chwile z czasem były coraz rzadziej ... Wytrzymywałam, wmawiając sobie i wierząc w to, że jeszcze będzie dobrze ... Niestety, nie było.
Teraz żałuję, że zmarnowałam moje najlepsze młode lata.
To ile ma Pani lat ze juz jest za pozno?
Chłopak Cię nie szanuję, do momentu aż o tym zapomni i jest fajnie.
Tak to dla mnie wygląda.
Chłopak Cię nie szanuję, do momentu aż o tym zapomni i jest fajnie.
Tak to dla mnie wygląda.
Myślisz,że jest w stanie się zmienić taka osoba czy nie?
Takie zachowania wykazuje od roku,jesteśmy ze sobą prawie 6lat.
Może zadaję głupie pytania,jak jakaś niedoświadczona,ale to mój pierwszy partner.
Nie wyobrażam sobie, żeby mąż do mnie powiedział "wypier@#$#" choćby w kłótni. To by był koniec związku.
Za takie teksty już bym dawno kolesia rzuciła. Emocje emocjami ale trzeba umieć nad nimi panować. A jak będą dzieci i go zdenerwują to co, też je zwyzywa i poniży? Jeżeli on nie rozumie, że szacunek należy się każdemu no to nie ma co dłużej tego ciągnąć. Zaczyna się o wyzywania kończy na rękoczynach. Taka prawda. Nie należy się pakować w związek z osobami które nie potrafią panować nad swoimi emocjami i przejawiają agresję czy to w słowach czy czynach. Nie którym wyzywanie wydaje się normalne, szczególnie podczas kłótni dlatego, że tak było u nich w domu. Ale to nie jest normalne. To jest patologia. Moi rodzice nigdy się nie wyzywali i nie wyobrażam sobie aby mój partner mógł wyzywać mnie bo już by nie był moim partnerem.
Możesz próbować to zmienić, ale raczej nie warto i na niewiele się to zdarza. Ewentualnie może przez chwilę być dobrze, a po x czasu wszystkie wróci do "normy".
Poza tym on powiedział Ci wprost, że- jego zdaniem- powinnaś sobie na szacunek zasłużyć. A jak powinnaś zasłużyć? Robić to, co on chce? Raczej średnio, bo nigdy nie będziesz miała pewności, że zrobisz coś dokładnie tak, jak on sobie tego życzył.
My sie nie kłócimy, przez 5,5 roku nie pokłóciliśmy się ani razu o sprawy związkowe, co najwyżej były sprzeczki o poglądy na różne tematy politycznoinne. Nigdy podczas tych "kłótni" się nie wyzywaliśmy.
Jak się tak mówi do partnera to jest to brak szacunku i żadne emocje nie mają na to wpływu
Za takie teksty już bym dawno kolesia rzuciła. Emocje emocjami ale trzeba umieć nad nimi panować. A jak będą dzieci i go zdenerwują to co, też je zwyzywa i poniży? Jeżeli on nie rozumie, że szacunek należy się każdemu no to nie ma co dłużej tego ciągnąć. Zaczyna się o wyzywania kończy na rękoczynach. Taka prawda. Nie należy się pakować w związek z osobami które nie potrafią panować nad swoimi emocjami i przejawiają agresję czy to w słowach czy czynach. Nie którym wyzywanie wydaje się normalne, szczególnie podczas kłótni dlatego, że tak było u nich w domu. Ale to nie jest normalne. To jest patologia. Moi rodzice nigdy się nie wyzywali i nie wyobrażam sobie aby mój partner mógł wyzywać mnie bo już by nie był moim partnerem.
Właśnie najdziwniejsze jest to,że u niego rodzice bardzo rzadko się kłócą i kłócili. Więc z domu tego nie wyniósł.
Oni też widzą,że ich syn ma trudny charakter.Bywały sytuacje,że sami byli zdziwieni przy mnie jego zachowaniem.
To mi też dało dużo do myślenia.
kamiczka91 twój partner to klasyczny przykład manipulującego przemocowca. To, co on ci serwuje nazywa się przemoc werbalna i emocjonalna. Dobrze przeczuwasz, że to nie jest normalne, bo nie jest. Zwykle nie mylimy się w naszych przeczuciach co do braku szacunku z czyjejś strony, niestety w romantycznym lub innym emocjonalnym związku (np. z rodzicem lub rodzeństwem) nakłada się na to wiele innych filtrów, które ten obraz zaburzają. No i oczywiście sam sprawca przemocy nie ułatwia nam zadania, żeby zobaczyć sprawy takimi jakie są. Twój partner cię poniża i dyskredytuje, odbiera ci po kawałeczku poczucie godności i sprawczości. Na szacunek zasługuje każdy, nawet nasz największy wróg. To tak na marginesie..
Co do "wspierania" to wspieranie na zasadzie pająka wspierającego muchę zaplątaną w jego własną sieć. Niestety pod wpływem uczuć to partnera wyciągasz każdą, najdrobniejszą pozytywną lub neutralną cechę i zachowanie i urastają one w twoich oczach do rangi cudu. Z czasem coraz mniej on musi robić, żeby to w twoich oczach wyglądało jako pozytyw. Na koniec zła wiadomość: przemoc werbalna najczęściej kończy się przemocą fizyczną.
Z własnego podwórka powiem tylko, że byłam w małżeństwie z dokładnie takim samym typem: zaczęło się od kłótni, często o sprzątanie itp., o politykę, z czasem o wszystko. Usłyszałam "zamknij się" po raz pierwszy i zrobiłam awanturę o brak szacunku, a on stwierdził, że to nie jest dla niego nic obraźliwego. Też pytałam siebie, jego i innych, czy to normalne tyle się kłócić. I tak małymi kroczkami doszło do przemocy fizycznej. Tacy ludzie się nie zmieniają, chyba, że po gruntownej terapii.
Jesteś odważna i silna, brawo za napisanie na forum o pomoc! Uciekaj od tego typa jak najdalej i nie oglądaj się za siebie, bo zasługujesz na dobro.
Obawiam się, że jeśli już dziś puszczają mu hamulce, a Ty nie zareagujesz w wystarczająco stanowczy sposób, to z czasem będzie posuwał się coraz dalej. Kiedyś niestety może zupełnie przestać panować nad sobą. Jednym z filarów zdrowego związku jest wzajemny szacunek, którego próżno szukać, jeśli ktoś, nawet pod wpływem emocji, bo te nie są żadnym usprawiedliwieniem, zwraca się do drugiej osoby w taki sposób, w jaki zwraca się do Ciebie partner. Ameliorate słusznie zauważyła, że są to zachowania przemocowe, one nie mają prawa mieć miejsca.
Pytasz jak to jest u nas. Owszem, kiedyś zdarzały się mocniejsze (chyba tak to mogę określić) wymiany zdań, ale nigdy nie posuwaliśmy się do wulgaryzmów czy wzajemnego ubliżania sobie. Z czasem w ogóle przestaliśmy się kłócić, a nauczyliśmy na bieżąco komunikować problemy i o nich rozmawiać, dzięki czemu emocje nie kumulują się.
Nieważne jaka jest kłótnia i o co - ja rzadko podnoszę głos a wulgaryzmy to już w ogóle odpadają i nie życzyłbym też sobie, żeby kobieta do mnie kierowała wulgarne słowa. Jednak umiem nadać mojemu głosowi bardzo stanowczy ton a wzrok podobno też jest straszny :-P
Jak w temacie.Jak się do siebie odzywacie podczas kłótni?
Ogólnie rzecz biorąc między mną,a partnerem jest dobrze,mamy wspólne pasje,podobne poczucie humoru,często jest śmiesznie,ale on ma trudny,dominujący charakter. I ostatnio przeważają kłótnie i ich poziom zaczął mnie bardzo niepokoić.
Staram się nie używać wulgaryzmów żeby zachować jakiś poziom rozmowy nawet podczas kłócenia się.
Sama jednak usłyszałam ostatnio,że jestem nieźle *****rdolona.Nie pomaga mi za dużo w domu,twierdzi,że jak wybudujemy swój to wtedy będzie się poczuwał,bo to nie jego...Pomaga wtedy,kiedy on uważa,że potrzebna jest pomoc.Załatwialiśmy kiedyś razem jakiś temat,nie wyrabiałam się,bo miałam dużo na głowie i usłyszałam,że mam wszystko zostawić,bo i tak na pewno to ****rdolę.Zdarzyło się,że wytknął mi wadę (w jego mniemaniu) przy koledze,co zabolało najbardziej,bo uważam,że takie rzeczy powinny być zachowane dla dwojga ludzi...Próbowałam mu mówić wiele razy,że ma się zastanowić nad swoim zachowaniem(np.to,że jak on coś potrzebuje to musi być od razu,jak ja-nie ma czasu,może poczekać,w sumie to kwestionuje czy to faktycznie dla mnie dobre czy nie,czy warto to robić),ale nie słuchał,więc pisałam długie SMS-y,bo musiałam to z siebie wyrzucić.Reakcja była taka,że mam przestać pisać te durne SMS-y.Wspiera mnie w tym,co on uważa za dobre dla mnie i jest ok w jego mniemaniu.Jak się źle odezwał i powiedziałam,że wymagam szacunku,bo ja mu go okazuję,to stwierdził,że trzeba sobie na niego zasłużyć(szok!).Często tłumaczy to tym,że mówi tak pod wpływem emocji.Generalnie jest między nami dobrze,jesteśmy ze sobą długo,stąd szereg wspomnień,dobrych chwil,rodziny sie znają...ale to jak ostatnio wygląda nasza wymiana zdań bardzo mnie boli,nie mogę sobie z tym poradzić,są momenty,że widać,że się pilnuje,ale nie zawsze i przez to boję się,że takie zachowania będą nawracać albo się pogłębiać,a mamy już powoli planować wspólną przyszłość i mam wątpliwości.
Jak to jest u Was???
Po pierwsze to wulgaryzmy nie są żadnym wyznacznikiem tego, czy kłótnia jest ostra czy nie, poważna czy nie. Zależy od ludzi. wulgaryzmy zniosę, ale jeśli nie są kierowane do mnie w prawdziwej złości. Jak się przekomarzam, albo komuś zabraknie riposty to padnie czasem "spadaj" Ale szczerze mówiąc, jeśli usłyszę od kogoś, że bredzę - powiedziane w złości i "szczerze", to mi wszystko jedno czy usłyszę słowo wulgarne czy nie. Ważny jest przekaz pod spodem.
I tu w ogóle nie chodzi o to, jak się do siebie odzywacie. NOPE. Tu chodzi o to, co jest pod spodem. A co jest tam? Zobaczmy.
- nie bierze pod uwagę twojego zdania, chyba że akurat mu pasuje, ale jego jest ważniejsze
- deprecjonuje twoje zdolności
- nie wykazuje się żadnym zrozumieniem
- ośmiesza (poniża?) przy koledze
- nie słucha
- bagatelizuje twoje potrzeby i emocje, a twój sposób na rozmowę również ignoruje i wyśmiewa, pokazując, że mu nie zależy na dialogu (w skrócie - nie masz nic do powiedzenia),
- mówi ci wprost, że nie zasłużyłaś na szacunek.
- no i jeszcze wulgarnie się do Ciebie zwraca, kiedy sobie tego nie życzysz
Zobacz do czego cię zmusił tym zachowaniem: przestajesz wierzyć w siebie, jego emocje są ważniejsze, pilnujesz się, dbasz o to, co i jak mówisz (podczas gdy on nie musi, bo mu darowałaś - nierówne zasady), BOISZ SIĘ.
Zobacz, że to jest to, co TY napisałaś. Nie ma tu mojej interpretacji. Sama to widzisz.
Autorka skupia się całkowicie nie na tym co powinna. Oczywiście partner nie powinien jej wyzywać ani odzywać się do niej w ten sposób. Ale to i tak mały pikuś w porównaniu z tym z czego to wynika. Otóż partner autorki ma nią wywalone, on ma swoje życie, swoje zajęcia. Ona ma się podporządkować i robić co jej każe, a poza tym ma mu nie zawracać dupy. A to, że jej się nie podoba to go to nie obchodzi, ma zakaz pisania sms-ów ze swoimi odczuciami bo paniczowi się nie chce czytać i odpowiadać.
Nie wiem jak autorka może twierdzić, że "ogólnie jest dobrze, ale poziom kłótni jest niepokojący". To nie poziom jest niepokojący tylko podłoże tych kłótni.
Zobacz do czego cię zmusił tym zachowaniem: przestajesz wierzyć w siebie, jego emocje są ważniejsze, pilnujesz się, dbasz o to, co i jak mówisz (podczas gdy on nie musi, bo mu darowałaś - nierówne zasady), BOISZ SIĘ.
Mam szczerą nadzieję, że Autorka zauważy tę zależność. Niestety tzw. słowna agresja zwykle zaczyna się na tyle niewinnie, że łatwo przeoczyć i zbagatelizować pierwsze niepokojące sygnały. Potem zaczynamy się budzić, czując, że coś jest nie tak (to prawdopodobnie właśnie ma miejsce u Kamiczki), ale nadal nie znajdując tego przyczyny. I o ile przemoc fizyczna jest łatwa do jej zidentyfikowania, to agresja słowna jest o tyle niebezpieczna, że kiedy nie przejawia się bezpośrednio, to często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że stajemy się, lub już jesteśmy, jej ofiarami.
Tak nigdy nie powinna wyglądać relacja kochających się osób. Wygląda na to, że teraz on pokazuje swoją prawdziwą twarz i jeśli nie postawisz mocnych granic, to będzie jeszcze gorzej.
Można się kłócić, to nic złego, ale szacunek jest bardzo ważny.
Macie ustalone zasady związku? Czy zasady kłótni?
Jeśli nie, to zrób to jak najszybciej.
Po pierwsze to wulgaryzmy nie są żadnym wyznacznikiem tego, czy kłótnia jest ostra czy nie, poważna czy nie. Zależy od ludzi. wulgaryzmy zniosę, ale jeśli nie są kierowane do mnie w prawdziwej złości. Jak się przekomarzam, albo komuś zabraknie riposty to padnie czasem "spadaj"
Ale szczerze mówiąc, jeśli usłyszę od kogoś, że bredzę - powiedziane w złości i "szczerze", to mi wszystko jedno czy usłyszę słowo wulgarne czy nie. Ważny jest przekaz pod spodem.
I tu w ogóle nie chodzi o to, jak się do siebie odzywacie. NOPE. Tu chodzi o to, co jest pod spodem. A co jest tam? Zobaczmy.
- nie bierze pod uwagę twojego zdania, chyba że akurat mu pasuje, ale jego jest ważniejsze
- deprecjonuje twoje zdolności
- nie wykazuje się żadnym zrozumieniem
- ośmiesza (poniża?) przy koledze
- nie słucha
- bagatelizuje twoje potrzeby i emocje, a twój sposób na rozmowę również ignoruje i wyśmiewa, pokazując, że mu nie zależy na dialogu (w skrócie - nie masz nic do powiedzenia),
- mówi ci wprost, że nie zasłużyłaś na szacunek.
- no i jeszcze wulgarnie się do Ciebie zwraca, kiedy sobie tego nie życzyszZobacz do czego cię zmusił tym zachowaniem: przestajesz wierzyć w siebie, jego emocje są ważniejsze, pilnujesz się, dbasz o to, co i jak mówisz (podczas gdy on nie musi, bo mu darowałaś - nierówne zasady), BOISZ SIĘ.
Zobacz, że to jest to, co TY napisałaś. Nie ma tu mojej interpretacji. Sama to widzisz.
Najgorsze w tym wszystkim jest to,że ja teraz zaczęłam otwierać oczy,zauważać to,a on właśnie teraz częściej okazuje mi uczucia,jak się ostatnio zdenerwował to szybko się powstrzymał i przeprosił,mówi o ślubie,o dzieciach. Nie wiem co robić,bo z jednej strony odbieram to jako reakcję na moje oddalenie się,brak zainteresowania - wyczuł,że coś jest nie tak i mówi mi o tym,co zawsze chciałam usłyszeć,a na co on nie miał czasu żeby porozmawiać.Z drugiej strony boję się,że jak teraz odejdę to może okazać się,że on faktycznie zaczął się zmieniać.Częściej mówi mi,że mnie kocha,cały czas na tapecie jest temat naszej wspólnej przyszłości.Mam totalny mętlik w głowie.Z ponad 5 lat półtora było owiane częstymi kłótniami w podanym przeze mnie stylu... Od początku roku jest inaczej...Ale to mało w stosunku do tego czasu...
Tak nigdy nie powinna wyglądać relacja kochających się osób. Wygląda na to, że teraz on pokazuje swoją prawdziwą twarz i jeśli nie postawisz mocnych granic, to będzie jeszcze gorzej.
Można się kłócić, to nic złego, ale szacunek jest bardzo ważny.
Macie ustalone zasady związku? Czy zasady kłótni?
Jeśli nie, to zrób to jak najszybciej.
Nie, nigdy takich zasad nie ustalaliśmy, bo...się nie kłóciliśmy. Przez pierwsze 3,5 roku byliśmy parą na medal. Szczyciłam się wręcz tym, że wszyscy mówią o częstych sprzeczkach, a my w tym czasie mieliśmy raptem jedną,że niby tak dobrze trafiłam... Przez to, że tego nie było każde pierwsze symptomy kłótni przypisywałam temu,że rozpoczął wówczas pracę po studiach i bardzo szybko u dwóch pierwszych pracodawców awansował.W drugim był na stanowisku kierowniczym.Pochłonęła go praca i bardzo dużo czasu jej poświęcał i się stresował.Tym to tłumaczyłam...
21 2018-01-27 22:17:28 Ostatnio edytowany przez Leśny_owoc (2018-01-27 22:17:41)
Kamiczka91 ten temat nie ma sensu, bo ty robisz dosłownie wszystko, aby Go usprawiedliwić. Naprawdę żadna sytuacja oraz stres nie są powodami do powstania takiego słownego rynsztoku. Masz jakieś granice? Usprawiedliwiając Jego wysoki pokazujesz, że wszystko jest ok. Po co?
Serio przez 3,5 roku było idealnie? nie było żadnych symptomów braku szacunku? (nie mówię tylko o wyzywaniu) Wierzyć mi się nie chce, że się tak świetnietyle lat kamuflował.
On się teraz "zmienia" żebyś nie odeszła a jak znowu stracisz czujność, będziesz myśleć że już jest ok to okaże się że wcale się nie zmienił. I taka będzie ta huśtawka. Tylko że z czasem okresy kiedy jest normalnie będą coraz krótsze.
@kamiczka91 to co piszesz to klasyka gatunku. To, że on "od początku roku" czyli raptem 3 tygodnie zachowuje się inaczej, nie znaczy, że zmieniły się jego myśli na Twój temat. Nie musisz podejmować decyzji teraz. Obserwuj. Sprawdź, czy to nie jest tak, że on po prostu chce uśpić twoją czujność, żeby potem, kiedy Ty już wybaczysz, zapomnisz, kiedy naiwnie uwierzysz, że on się zmienił, kiedy na przykład zgodzisz się na ślub, nie zacznie sobie znów na więcej pozwalać. Nie mówię, że tak musi być, ale bardzo często się tak dzieje. To schemat przemocowca - kiedy nabroi, staje się najukochańszym człowiekiem na świecie, zachowuje się najlepiej, idealnie, uważa na to co mówi, robi miłe rzeczy. Do czasu, aż druga osoba uwierzy w zmianę, kiedy zacznie uważać, że jest już okej, że dawne sprawy idą w niepamięć, czysta karta. Wtedy zaczyna się od nowa, mała rzecz, jakieś złe słowo, rozpaczliwe przepraszanie, że to ostatni raz itp., że emocje, że się stara - i tak raz za razem. Tylko właśnie pamięć tych dobrych dni nie pozwala zobaczyć tych zły w całym świetle. Człowiek robi coraz gorsze rzeczy, ale osoba będąca z przemocowcem ma silne przekonanie, że da się zmienić człowieka miłością, że wystarczy chęć zmiany, mnóstwo szlachetnych idei. W chwili kiedy ktoś przegina, wtedy zaczyna się stawiać opór, stawia się ultimatum, i nagle następuje poprawa, miodowy miesiąc.
Być może to jest to co tu się dzieje. Może nie. Ważne, żebyś wiedziała, że 3 tygodnie dobrego zachowania o NICZYM nie świadczy. Gadaj dużo o tym, jak ty się z tym czujesz, czego nie lubisz, jakie słowa Cię ranią, co jest niedopuszczalne NAWET w emocjach (masz prawo, masz prawo wymagać!), a co zamiast tego chciałabyś słyszeć. Jeśli nie macie wypracowanych granic w kłótni, bo wcześniej się nie kłóciliście, no to czas zrobić to teraz. Nie jest za późno.
@kamiczka91 to co piszesz to klasyka gatunku. To, że on "od początku roku" czyli raptem 3 tygodnie zachowuje się inaczej, nie znaczy, że zmieniły się jego myśli na Twój temat. Nie musisz podejmować decyzji teraz. Obserwuj. Sprawdź, czy to nie jest tak, że on po prostu chce uśpić twoją czujność, żeby potem, kiedy Ty już wybaczysz, zapomnisz, kiedy naiwnie uwierzysz, że on się zmienił, kiedy na przykład zgodzisz się na ślub, nie zacznie sobie znów na więcej pozwalać. Nie mówię, że tak musi być, ale bardzo często się tak dzieje. To schemat przemocowca - kiedy nabroi, staje się najukochańszym człowiekiem na świecie, zachowuje się najlepiej, idealnie, uważa na to co mówi, robi miłe rzeczy. Do czasu, aż druga osoba uwierzy w zmianę, kiedy zacznie uważać, że jest już okej, że dawne sprawy idą w niepamięć, czysta karta. Wtedy zaczyna się od nowa, mała rzecz, jakieś złe słowo, rozpaczliwe przepraszanie, że to ostatni raz itp., że emocje, że się stara - i tak raz za razem. Tylko właśnie pamięć tych dobrych dni nie pozwala zobaczyć tych zły w całym świetle. Człowiek robi coraz gorsze rzeczy, ale osoba będąca z przemocowcem ma silne przekonanie, że da się zmienić człowieka miłością, że wystarczy chęć zmiany, mnóstwo szlachetnych idei. W chwili kiedy ktoś przegina, wtedy zaczyna się stawiać opór, stawia się ultimatum, i nagle następuje poprawa, miodowy miesiąc.
Być może to jest to co tu się dzieje. Może nie. Ważne, żebyś wiedziała, że 3 tygodnie dobrego zachowania o NICZYM nie świadczy. Gadaj dużo o tym, jak ty się z tym czujesz, czego nie lubisz, jakie słowa Cię ranią, co jest niedopuszczalne NAWET w emocjach (masz prawo, masz prawo wymagać!), a co zamiast tego chciałabyś słyszeć. Jeśli nie macie wypracowanych granic w kłótni, bo wcześniej się nie kłóciliście, no to czas zrobić to teraz. Nie jest za późno.
Wiem o tym,przeczytałam już właśnie setki artykułów i wpisów na forum na podobne tematy i sytuacje i niestety,kiepsko to wygląda...Strach pomyśleć,że ukochaną osobą kierowałyby takie pobudki i chęć manipulacji Będę obserwowała co będzie się działo w najbliższym czasie.Dziękuję Wam wszystkim za odzew.
Ok, bo mi zamknęli, a myślałam, że temat jest inny, zatem dodaję tutaj:
__________________________________________________________
Cześć kobietki,
ja już sama nie wiem co mam robić… To mój pierwszy partner, pewnie dlatego tak mi ciężko. Zastanawiam się czy to ja wymyślam, czy może z nim coś nie tak, ale chyba wszystko wskazuje na to drugie… Pisałam wcześniej o kłótniach w związku – możecie przeczytać w moim innym temacie jak one wyglądały. Wyglądały, bo wyglądają już lepiej. Tak jakby się pilnuje od miesiąca. Natomiast do tego wszystkiego dochodzą inne problemy. Postaram się jak najkrócej. Pierwsze trzy lata były w porządku, zero kłótni. Nigdy nie był uczuciowy,ale nie przeszkadzało mi to,bo wszystko dookoła było super. Poszedł do pracy, wysokie stanowiska, kierownicze...Zrobił się dominujący. Zaczął wracać do swojej przeszłości, której nigdy szczególnie nie wspominał, że jak spotykał się z dziewczynami to zawsze była to „elitka”. Opowiadał, opowiadał, a kiedy ja mówiłam o swojej często słyszałam „po co mi to mówisz?” „jak ciekawe życie Ty mogłaś mieć?”. Faktycznie,związaliśmy się zaraz po mojej maturze, a ja całe życie gimnazjalne i licealne poświęciłam swojej pasji, chłopaka miałam, ale w gimnazjum – więc nawet tego nie liczę. Kiedyś po pijanemu po rodzinnej imprezie, kiedy nie chciałam zawieźć go na jakąś imprezę, bo był w słabym stanie i i nie chciałam zrobić wstydu i jemu i sobie usłyszałam,że jestem żałosna i żałuje,że ze mną jest. Teraz, gdy do tego wracam każe mi nie wspominać takich rzeczy,bo to nic nie znaczyło,był pijany i mnie kocha i takie rzeczy mówił pod wpływem emocji. (Czy Waszym mężczyznom zdarzyło się coś podobnego powiedzieć i odpuściłyście?)
Nie jestem typem silnej babki, kiedyś bardzo dobitnie mówił mi,że jestem cienka i tchórzliwa i nie mam swojego zdania… Wiele razy płakałam przez niego. Czasem jak zdarzyło mi się przy nim (choć bardzo się powstrzymywałam) to usłyszałam, że nie mam się mazać. Dodam,że razem pracujemy i to niestety też wpływa na naszą relację. On twierdzi,że to oddziela,ale ja nie potrafię,ilekroć słyszę,że nie nadaję się do tej roboty.I może założymy coś swojego,coś co będzie nasze, wspólne...Po co mam się męczyć w czymś, co mi nie wychodzi, choć! póki co powinnam tam być, bo dobrze zarabiam.Mam mętlik w głowie,bo:
* jest wierzący, często chodzimy razem do kościoła
* był przy mnie gdy opiekowałam się chorą osobą w rodzinie
* mamy wspaniałe wspomnienia związane z podróżami i cały czas planuje kolejne
* nigdy mnie nie zdradził i wiem,że z nikim nie pisze
* ma wspaniałą rodzinę, choć wiem,że to może mało istotne…
* docenia bardzo innych, ale TYLKO lepszych od siebie…
* jednocześnie pomagając biednym…
Natomiast…:
* kłócił się kiedyś w sposób opisany w innym temacie
* nie przepada za moją rodziną, choć ja naprawdę wiele rodzicom zawdzięczam, a moje relacje z nimi ucierpiały…
* często wykazuje narcystyczne objawy, niby ma do tego podstawy, bo jakoś dziwnie wychodzi,że czego się nie chwyci to okazuje się,że ma do tego talent...natomiast lubi często o tym mówić…
* nigdy nie był na spotkaniu z moimi starymi znajomymi,bo nie chciał. Teraz kiedy chce – ja nie mam ochoty go brać…
* zauważa swoje wady, podkreślając je nawet, ale czuję, że to po to,aby potem znowu czekać na komplementy…
* często nawracał,że tak potrafił kiedyś obchodzić się z kobietami i inni mogą się od niego uczyć (dlatego boję się,że te cechy nabiorą innego wymiaru jak będzie starszy)
* przez ostatni ROK, a może ponad za każdym razem jak chciałam porozmawiać nie miał czasu, a jak przeszkadzało mi,że wiecznie nie ma dla mnie czasu to „lamentuję”...
Bardzo mocno się wycofałam w ostatnim miesiącu – jak nigdy wcześniej. Skończyłam z SMS-ami na dobranoc, nie dzwonię pierwsza, nie interesuję się. W moim przypadku to na pewno jest uderzające, bo zawsze byłam wylewna, a każdy problem opisywałam w dłuuugich SMS-ach, a kiedy się denerwował wszystko szybko chciałam załagodzić. Teraz mam to wszystko gdzieś… Nawet zauważyłam,że nie przejmuję się tym, czy to przetrwa czy nie… Smuci mnie, gdy przypomnę sobie nasze plany o ślubie, kiedy pomyślę, jak on jako mężczyzna przeżywałby rozstanie, ale z drugiej strony – on nawet nie wie ile ja przepłakałam po wszystkich raniących słowach.
Mam wrażenie,że już podjęłam decyzję na jakimś poziomie. Ale nie potrafię tego wprowadzić w czyn. Boję się, że nie dam sobie rady z myślą,że przecież to miał być ten jedyny, że to najprawdziwsza miłość.
Mamy wspólne zobowiązania w pracy na luty – wspólne wyjazdy, szkolenia. Nie wiem jak to obejść,a czuję,że się duszę…
Tak bardzo boję się tej rozmowy, jak to zrobić...Nigdy się nie rozstawałam… sad
A może jest tu cień nadziei i warto poczekać aż uczucie we mnie znowu się pojawi tak wielkie jak kiedyś? Czy jeśli podjęłam w jakiś sposób decyzję to pies pogrzebany…? Bo nigdy czegoś takiego nie czułam, przez całe 6 lat nigdy nie byłam do tego stopnia obojętna...
Teraz jak widzi, że coś nie tak, to naprawdę się stara, ale ja już sama nie wiem...
Nigdy nie byłam też tak niczego niepewna.
Dodam,że jesteśmy zaręczeni ponad rok.
Sorry za chaos...
Autorko, co z tego, że uczucie wróci, skoro pan nadal nie będzie Cię szanował, bo- jego zdaniem- na szacunek powinnaś sobie zasłużyć (nie wiem, który raz to już piszę ).
I nie wszystko da się wytłumaczyć ,,ciężkim charakterem" (bardzo powszechny, popularny i nadużywany zwrot).
Chodziłam z mężem 6 lat. W tym czasie nigdy się nie pokłóciliśmy. Oczywiście była wymiana zdań, nie we wszystkim się zgadzaliśmy, ale NIGDY nie było krzyku i wyzwisk. Nie założyłabym rodziny z kimś kto się w ten sposób do mnie odzywa. Pierwsza kłótnia wynikła moze po 2-3 latach po ślubie. Rrzucona była może jedna k***a, lecz nie wymierzona w konkretna osobę lecz użyta jako przerywnik . Cała sztuka to umieć się pokłócić kulturalnie. Życie to kompromis... nieustanny. Przy czym obie strony muszą się tego kompromisu nauczyć. Z jego wad jakie wymieniłaś to widzę, że ciężko będzie. Facet twierdzi, ze to pod wpływem emocji, to nie jest żadne wytłumaczenie. Jest myślący, rozsądny(?) to niech nad emocjami panuje. Jeśli nie umie się opanować, to niech się idzie leczyć, bo za 10 lat będzie Cie tłukł pod wpływem emocji
, zważywszy, że wady się zawsze pogłębiają, nigdy nie zostaną uleczone miłością (ja przed ślubem naiwnie myślałam, ze tak będzie
).
Zadam moze głupie pytanie: po co chcesz za niego wyjść?
Dla mnie to wygląda na to, że ty już pogodziłaś się emocjonalnie z rozstaniem, mimo, że ono faktycznie nie nastąpiło i przezywasz dysonans poznawczy. Moim zdaniem twój partner skutecznie zabił w tobie uczucie przez traktowanie cię jak podczłowieka i teraz zbiera żniwo. Ja bym nie wierzyła w jego chwilową poprawę i na twoim miejscu przeanalizowała twoje "plusy" i "minusy" raz jeszcze. Dla mnie, z zewnątrz, te "plusy" wcale nie olśniewają, a minusy przerażają. Co do tego, że nie możesz podjąć tej ostatecznej decyzji, bardzo dobrze to rozumiem, sama byłam w identycznej sytuacji z moim ex-mężem. Bo "przecież tyle zainwestowałam w ten związek, bo się kochamy..." itd. Moja najlepsza przyjaciółka porównała to do owocu, który spada dopiero gdy jest dojrzały, a zanim dojrzeje, jest już pełny i czerwony, ale to jeszcze nie czas. U mnie momentem przejrzenia było gdy były mnie uderzył. Poczekaj spokojnie aż ta decyzja i w tobie dojrzeje, mam nadzieję, że nie eskaluje to do kłótni i przemocy, bo taka reakcja często u przemocowych mężczyzn się pojawia. Na moje oko związek jest martwy a ty przechodzisz żałobę, nad planami, nad nadziejami, nad wspomnieniami i twoją wizją związku. Poza tym gratulacje, zrobiłaś naprawdę świetną robotę przeskanowania go ze wszystkich stron i wiesz, że z tego nic nie będzie. I nie powinno, bo nikt nie powinien być traktowany jak ty przez twojego partnera. Jesteś madrą kobietą, dasz radę
I nie wszystko da się wytłumaczyć ,,ciężkim charakterem" (bardzo powszechny, popularny i nadużywany zwrot).
Poza tym co to znaczy 'ciężki charakter'? Jak się taki ma, to należy nad sobą pracować, a nie szukać usprawiedliwienia dla zachowań, które zdecydowanie nie powinny mieć miejsca. Nawet dzieciom, które nad sobą nie panują, a racji niedojrzałości mają jeszcze do tego prawo, tłumaczy się mechanizmy takich zachowań, oczywiście na miarę ich wieku, tutaj natomiast mamy do czynienia z dorosłym człowiekiem, który etap wychowywania dawno ma za sobą.
Chodziłam z mężem 6 lat. W tym czasie nigdy się nie pokłóciliśmy. Oczywiście była wymiana zdań, nie we wszystkim się zgadzaliśmy, ale NIGDY nie było krzyku i wyzwisk. Nie założyłabym rodziny z kimś kto się w ten sposób do mnie odzywa. Pierwsza kłótnia wynikła moze po 2-3 latach po ślubie. Rrzucona była może jedna k***a, lecz nie wymierzona w konkretna osobę lecz użyta jako przerywnik
. Cała sztuka to umieć się pokłócić kulturalnie. Życie to kompromis... nieustanny. Przy czym obie strony muszą się tego kompromisu nauczyć. Z jego wad jakie wymieniłaś to widzę, że ciężko będzie. Facet twierdzi, ze to pod wpływem emocji, to nie jest żadne wytłumaczenie. Jest myślący, rozsądny(?) to niech nad emocjami panuje. Jeśli nie umie się opanować, to niech się idzie leczyć, bo za 10 lat będzie Cie tłukł pod wpływem emocji
, zważywszy, że wady się zawsze pogłębiają, nigdy nie zostaną uleczone miłością (ja przed ślubem naiwnie myślałam, ze tak będzie
).
Zadam moze głupie pytanie: po co chcesz za niego wyjść?
Gdy się zaręczaliśmy, bardzo sporadycznie zdarzały się takie sytuacje, tłumaczyłam to nową pracą (dodatkowo-ze mną)...
W tym momencie ciężko mi odpowiedzieć na Twoje pytanie, przychodzą mi do głowy dziwne powody: bo długo ze sobą jesteśmy, bo boję się, że nikogo nie pokocham i będę wracać do tych dobrych chwil i kiedyś będę sobie wyrzucać, że źle zrobiłam widząc np.jego szczęście z inną, bo razem pracujemy i mamy dużo "rozgrzebanych" tematów, trzeba będzie to "sprzątać" jak przy rozwodzie i załatwiać... I to,że jest świetnym organizatorem podróży (ok,dziwne) i...bywa dobrze wiem, sama sobie odpowiadam.
Pytanie tylko jak to teraz zrobić? Przeraża mnie myśl tej rozmowy, kiedy on teraz się stara, a ja muszę znaleźć moment żeby mu o tym powiedzieć...
Dla mnie to wygląda na to, że ty już pogodziłaś się emocjonalnie z rozstaniem, mimo, że ono faktycznie nie nastąpiło i przezywasz dysonans poznawczy. Moim zdaniem twój partner skutecznie zabił w tobie uczucie przez traktowanie cię jak podczłowieka i teraz zbiera żniwo. Ja bym nie wierzyła w jego chwilową poprawę i na twoim miejscu przeanalizowała twoje "plusy" i "minusy" raz jeszcze. Dla mnie, z zewnątrz, te "plusy" wcale nie olśniewają, a minusy przerażają. Co do tego, że nie możesz podjąć tej ostatecznej decyzji, bardzo dobrze to rozumiem, sama byłam w identycznej sytuacji z moim ex-mężem. Bo "przecież tyle zainwestowałam w ten związek, bo się kochamy..." itd. Moja najlepsza przyjaciółka porównała to do owocu, który spada dopiero gdy jest dojrzały, a zanim dojrzeje, jest już pełny i czerwony, ale to jeszcze nie czas. U mnie momentem przejrzenia było gdy były mnie uderzył. Poczekaj spokojnie aż ta decyzja i w tobie dojrzeje, mam nadzieję, że nie eskaluje to do kłótni i przemocy, bo taka reakcja często u przemocowych mężczyzn się pojawia. Na moje oko związek jest martwy a ty przechodzisz żałobę, nad planami, nad nadziejami, nad wspomnieniami i twoją wizją związku. Poza tym gratulacje, zrobiłaś naprawdę świetną robotę przeskanowania go ze wszystkich stron i wiesz, że z tego nic nie będzie. I nie powinno, bo nikt nie powinien być traktowany jak ty przez twojego partnera. Jesteś madrą kobietą, dasz radę
Z tym owocem to 100% prawdy. Ameliorate, bardzo Ci dziękuję!
Strach sie bac. Twoj facet Cie nie szanuje i stosuje emocjonalna i werbalna przemoc na mega poziomie.
Jestem z moim narzeczonym prawie 7 lat i chyba moge policzyc piec klotni jakie mielismy w tym czasie. Bylo wkurzanie sie, byly emocje, ale nigdy od niego nie uslyszalam, ze jestem po****lona, ani nawet innego wulgaryzmu. Nigdy tez nie upokorzyl mnie w towarzystwie, ani prywatnie. Ot, mielismy problem, powydzieralismy swoje argumenty i praktycznie nastepnego dnia sie godzilismy. W ciagu calego zwiazku byl tylko jeden cichy tydzien i to o naprawde powazna sprawe.
Nie wychodz za niego za maz.
W tym momencie ciężko mi odpowiedzieć na Twoje pytanie, przychodzą mi do głowy dziwne powody: bo długo ze sobą jesteśmy, bo boję się, że nikogo nie pokocham i będę wracać do tych dobrych chwil i kiedyś będę sobie wyrzucać, że źle zrobiłam widząc np.jego szczęście z inną, bo razem pracujemy i mamy dużo "rozgrzebanych" tematów, trzeba będzie to "sprzątać" jak przy rozwodzie i załatwiać... I to,że jest świetnym organizatorem podróży (ok,dziwne) i...bywa dobrze
wiem, sama sobie odpowiadam.
Pytanie tylko jak to teraz zrobić? Przeraża mnie myśl tej rozmowy, kiedy on teraz się stara, a ja muszę znaleźć moment żeby mu o tym powiedzieć...
Spodziewałam się odpowiedzi w stylu: bo go kocham, bo jestem w stanie sobie wyobrazić siebie z nim starość.
Chajtać się z przyzwyczajenia, albo z powodu niskiego poczucia wartości (świadczy o tym zakreślony fragment) to głupi pomysł. W ten sposób na 100% będziesz się za jakiś czas rozwodzić. Sprawy można załatwić, prace zmienić.... to marne uzasadnienie chęci zamążpójścia .
Sama musisz wiedzieć jak to zrobić, bo znasz go... my nie. Może trzeba zastanowić się czy kochasz go na tyle, aby chcieć z nim spędzić spokojną starość, czy masz poczucie bezpieczeństwa u jego boku. To wg mnie najważniejsze czynniki jakie powinny przemawiać za ożenkiem pary.
Może trzeba zastanowić się czy kochasz go na tyle, aby chcieć z nim spędzić spokojną starość, czy masz poczucie bezpieczeństwa u jego boku.
Mało tego, trzeba tu jeszcze odpowiedzieć na pytanie czy Autorka w ogóle ma szansę, aby spędzić u jego boku spokojną starość.
Dla mnie sam fakt pojawienia się jakichkolwiek wątpliwości już przemawia za tym, aby za mąż nie wychodzić. Przynajmniej do czasu, kiedy wątpliwości miną.
kamiczka91 napisał/a:W tym momencie ciężko mi odpowiedzieć na Twoje pytanie, przychodzą mi do głowy dziwne powody: bo długo ze sobą jesteśmy, bo boję się, że nikogo nie pokocham i będę wracać do tych dobrych chwil i kiedyś będę sobie wyrzucać, że źle zrobiłam widząc np.jego szczęście z inną, bo razem pracujemy i mamy dużo "rozgrzebanych" tematów, trzeba będzie to "sprzątać" jak przy rozwodzie i załatwiać... I to,że jest świetnym organizatorem podróży (ok,dziwne) i...bywa dobrze
wiem, sama sobie odpowiadam.
Pytanie tylko jak to teraz zrobić? Przeraża mnie myśl tej rozmowy, kiedy on teraz się stara, a ja muszę znaleźć moment żeby mu o tym powiedzieć...Spodziewałam się odpowiedzi w stylu: bo go kocham, bo jestem w stanie sobie wyobrazić siebie z nim starość.
Chajtać się z przyzwyczajenia, albo z powodu niskiego poczucia wartości (świadczy o tym zakreślony fragment) to głupi pomysł. W ten sposób na 100% będziesz się za jakiś czas rozwodzić. Sprawy można załatwić, prace zmienić.... to marne uzasadnienie chęci zamążpójścia.
Sama musisz wiedzieć jak to zrobić, bo znasz go... my nie. Może trzeba zastanowić się czy kochasz go na tyle, aby chcieć z nim spędzić spokojną starość, czy masz poczucie bezpieczeństwa u jego boku. To wg mnie najważniejsze czynniki jakie powinny przemawiać za ożenkiem pary.
Tak, kocham go. Ale widzę, że ta miłość jest już inna. Nie taka partnerska, radosna. Czuję, że zrobiłabym wszystko, gdyby chorował, gdyby potrzebował jakiegokolwiek wsparcia, byłabym przy nim. Ale przy tym wszystkim zaginęło te płomienne pożądanie, które niegdyś było(znowu zastanawiam się czy to nie przejściowe). Naprawdę, nigdy nie usłyszał ode mnie, że "głowa mnie boli". Teraz nie mam w ogóle ochoty na zbliżenia Nie zwierzam mu się, bo zbyt często miał inne zajęcia i "nie było czasu". Nie dzielę się z nim moimi troskami czy radościami, bo zniszczył we mnie te chęci ciągłym spychaniem na dalszy plan...
Widzę nasze dłonie splecione razem biorąc pod uwagę jakieś nasze wspólne wizje sprzed jakiegoś czasu... Że miłość jest jedna, że rodzice dali nam taki przykład, że dużo razem przeszliśmy i trzymamy się razem... Ale ostatni rok bardzo zamazuje mi ten obraz.
tajemnicza75 napisał/a:Może trzeba zastanowić się czy kochasz go na tyle, aby chcieć z nim spędzić spokojną starość, czy masz poczucie bezpieczeństwa u jego boku.
Mało tego, trzeba tu jeszcze odpowiedzieć na pytanie czy Autorka w ogóle ma szansę, aby spędzić u jego boku spokojną starość.
Dla mnie sam fakt pojawienia się jakichkolwiek wątpliwości już przemawia za tym, aby za mąż nie wychodzić. Przynajmniej do czasu, kiedy wątpliwości miną.
Wątpliwości pojawiają się też na tle przyszłości. Usłyszałam, że wolałby żeby dzieci za dużo czasu z moimi rodzicami nie spędzały, bo zostaną rozpieszczone (u mnie nigdy pieniążków nie brakowało, ale nie jestem "rozpuszczona"). Dodatkowo często słyszę w kierunku ojca nieprzyjemne uwagi, które na początku jakoś przebolewałam, ale teraz bardzo mnie ranią. Twierdzi,że mówi to tylko mi, bo musi się wygadać, a nie będzie rozmawiał w ten sposób z nikim innym(mój ojciec jest szefem i popełnia wiele błędów...) Generalnie ma rację, ale bardzo przeszkadza mi w jakie słowa to ubiera.Potem na jakiś czas się poprawia i za jakiś czas znowu...Ogólnie z moją rodziną ma teraz kiepski kontakt,a miał lepszy...To też mnie boli, bo czuję, że mogą wystąpić problemy w przypadku wspólnych świąt, wyjazdów, spotkań... Może się też poprawić, sam to mówi. Ale nie daje mi żadnej pewności, twierdzi,że nie wie co będzie, że o tym się nie myśli.
Wiem,że wszystko przemawia za jednym... Że życie nie składa się z tych wszystkich dobrych chwil i podróży na których zawsze jest super, a w większości z tego szarego życia, gdzie trzeba żyć wspólnie, razem, wspierając się... Wiem.
Muszę się teraz po prostu zebrać w sobie jak to zrobić i kiedy... Może terapia szokowa na niego zadziała, bo tego na pewno się nie spodziewa po mnie... Dziękuję dziewczyny.
Witajcie,
tydzień temu odbyliśmy poważną rozmowę w której wyjaśniłam wszystko, co leży mi na sercu, jak bardzo czuję się skrzywdzona po minionym roku i że zbudowało to we mnie ogromny mur, który sprawia, że przestaje mi zależeć i nie chcę podejmować żadnych decyzji dot. ślubu czy wspólnego mieszkania. Że ta piękna wizja jest teraz bardzo blada.
Narzeczony rozmawiał ze mną spokojnie, pierwszy raz uronił przy mnie łzy mówiąc, że nie wyobraża sobie życia z inną kobietą i przeprasza, jeśli tamte zachowania sprawiły mi przykrość, bo on na pewno nie myślał tak jak mówił (na takie słowa biorę poprawkę, zbyt często powielał złe zachowania...) Zapytałam go wprost, czy nie ma problemu z okazywaniem własnych słabości i czy nie "leczy" tego właśnie na mnie. Przyznał,że ogólnie ma problem z przegrywaniem itp. i że dobrze by było gdybyśmy razem popracowali nad tym, żeby praca i nerwy z nią związane nie oddziaływały tak na nas. Żebym ja też mu powtarzała częściej,że są ważniejsze rzeczy w życiu, rozmawiała na bieżąco jeśli coś się dzieje (teraz już będzie rozmawiał) i że będziemy nad tym pracować... Generalnie od tamtego czasu faktycznie bardzo się pilnuje, dzwoni, jest zainteresowany, szuka różnych opcji wspólnego spędzenia czasu twierdząc, że to może rutyna etc. Ja jednak jestem nadal przeczulona na tym jego punkcie "JA". Sam pyta, czy widzę, że udaje mu się być spokojnym, opanowanym. I co mi dało dziwnie do myślenia "już nie chodzi o Ciebie, ale ja się z tym lepiej czuję. jak będę w innej pracy to sobie lepiej poradzę ze stresem itp." Wszędzie dostrzegam nadal zainteresowanie nim, a nie mną (a może to ja jestem egoistką??skoro on chce sie zmieniać a ja nadal to zauważam??).
No i najważniejsze...On jest ciągle niezdecydowany, tyle by chciał w życiu robić/zobaczyć tyle jest możliwości,że potrzeba jakiegoś bodźca, który po prostu go nakieruje, może trzeba pomóc losowi, a nie tkwić w zawieszeniu i najlepsze teraz byłoby...dziecko. Jeśli pojawiłoby się dziecko to jak mówi, całą uwagę skupiłby na nas i zrobiłby wszystko żeby nam było dobrze. Wie, że wówczas praca przestanie mieć takie znaczenie, bo będziemy MY. Nawet mówi,że moglibyśmy mieszkać na początku u mnie choć tak zapierał się rękami i nogami, że nie chce tu nigdy mieszkać. Oczywiście ja w tym momencie nie jestem gotowa na dziecko, i tak w rozmowie stwierdziliśmy,że gdybyśmy mieli się starać to najpierw muszę zrobić badania itp, a dopiero za równy miesiąc mam wizytę u lekarza...Zapisałam się, bo i tak już czas na kontrolę, ale jeśli o nas chodzi to jestem w szoku, jak on się teraz zachowuje, natomiast ten rok wyssał ze mnie tyle energii i tak zniszczył zaufanie i dobre samopoczucie przy nim, że jestem strasznie podejrzliwa i mam strach, że jak już dziecko się pojawi, będą problemy zdrowotne albo coś, no cokolwiek to wszystko wróci do normy...Albo że jeśli już teraz wykazywał takie zachowanie to to może po latach wrócić. Ale nie musi...
Co o tym myślicie? O takim stanie rzeczy teraz?
Przyznał,że ogólnie ma problem z przegrywaniem itp. i że dobrze by było gdybyśmy razem popracowali nad tym, żeby praca i nerwy z nią związane nie oddziaływały tak na nas. Żebym ja też mu powtarzała częściej,że są ważniejsze rzeczy w życiu, rozmawiała na bieżąco jeśli coś się dzieje (teraz już będzie rozmawiał) i że będziemy nad tym pracować... Ja jednak jestem nadal przeczulona na tym jego punkcie "JA". I co mi dało dziwnie do myślenia "już nie chodzi o Ciebie, ale ja się z tym lepiej czuję. jak będę w innej pracy to sobie lepiej poradzę ze stresem itp." Wszędzie dostrzegam nadal zainteresowanie nim, a nie mną.
No i najważniejsze...On jest ciągle niezdecydowany, tyle by chciał w życiu robić/zobaczyć tyle jest możliwości,że potrzeba jakiegoś bodźca, który po prostu go nakieruje, może trzeba pomóc losowi, a nie tkwić w zawieszeniu i najlepsze teraz byłoby...dziecko. Jeśli pojawiłoby się dziecko to jak mówi, całą uwagę skupiłby na nas i zrobiłby wszystko żeby nam było dobrze. Wie, że wówczas praca przestanie mieć takie znaczenie, bo będziemy MY. Nawet mówi,że moglibyśmy mieszkać na początku u mnie choć tak zapierał się rękami i nogami, że nie chce tu nigdy mieszkać. (...)ale jeśli o nas chodzi to jestem w szoku, jak on się teraz zachowuje, natomiast ten rok wyssał ze mnie tyle energii i tak zniszczył zaufanie i dobre samopoczucie przy nim, że jestem strasznie podejrzliwa i mam strach, że jak już dziecko się pojawi, będą problemy zdrowotne albo coś, no cokolwiek to wszystko wróci do normy...Albo że jeśli już teraz wykazywał takie zachowanie to to może po latach wrócić. Ale nie musi...
Co o tym myślicie? O takim stanie rzeczy teraz?
Przyznał, że ma problem, ale to WY macie popracować?
Ty masz mu powtarzać, a on sam tego nie wie? Nie jesteś przeczulona, tez to wyczułam .
A co w tych zacytowanych słowach dało Ci do myślenia? Ja mam pewną teorie, ale wolę nic nie narzucać .
Z tym dzieckiem to sobie nieźle wykombinował. Usidli Cię, uwiąże, nie będziesz miała takich możliwości odejść, nie będziesz chciała dziecka ojca pozbawiać . Musze przyznać, że sprytne zagranie. Podobny trik stosują niektóre kobiety. Zachodzą nagle w ciąże po latach bezdzietnego związku, z nadzieją, ze facet nie zostawi matki z dzieckiem
.
Praca przestanie mieć znaczenie, zamiast dopiero tego znaczenia nabrać? W końcu trzeba będzie ciężej pracować na utrzymanie rodziny... hmmm.
W innej pracy stres może być większy, bez pracy też będzie stres, dziecko zachoruje-stres, on zachoruje to też stres.... stres jest wszędzie, tego się nie uniknie. Z tym po prostu trzeba nauczyć sobie radzić. Weź mu to uświadom .
Przyznał, że ma problem, ale to WY macie popracować?
Ty masz mu powtarzać, a on sam tego nie wie? Nie jesteś przeczulona, tez to wyczułam.
A co w tych zacytowanych słowach dało Ci do myślenia? Ja mam pewną teorie, ale wolę nic nie narzucać.
.
Obawiam się, że albo jest to jakiś rodzaj narcyzmu (bo wszystkich cech nie widzę, ale dużo) albo masa kompleksów...
Niestety, moja babcia związała się z psychofagiem. Ale on utrudnia życie już teraz całej rodzinie.
Dlatego staram się wyczuć, rozmawiam z mamą jak to było w dzieciństwie...
kamiczka91 napisał/a:Przyznał,że ogólnie ma problem z przegrywaniem itp. i że dobrze by było gdybyśmy razem popracowali nad tym, żeby praca i nerwy z nią związane nie oddziaływały tak na nas. Żebym ja też mu powtarzała częściej,że są ważniejsze rzeczy w życiu, rozmawiała na bieżąco jeśli coś się dzieje (teraz już będzie rozmawiał) i że będziemy nad tym pracować... Ja jednak jestem nadal przeczulona na tym jego punkcie "JA". I co mi dało dziwnie do myślenia "już nie chodzi o Ciebie, ale ja się z tym lepiej czuję. jak będę w innej pracy to sobie lepiej poradzę ze stresem itp." Wszędzie dostrzegam nadal zainteresowanie nim, a nie mną.
No i najważniejsze...On jest ciągle niezdecydowany, tyle by chciał w życiu robić/zobaczyć tyle jest możliwości,że potrzeba jakiegoś bodźca, który po prostu go nakieruje, może trzeba pomóc losowi, a nie tkwić w zawieszeniu i najlepsze teraz byłoby...dziecko. Jeśli pojawiłoby się dziecko to jak mówi, całą uwagę skupiłby na nas i zrobiłby wszystko żeby nam było dobrze. Wie, że wówczas praca przestanie mieć takie znaczenie, bo będziemy MY. Nawet mówi,że moglibyśmy mieszkać na początku u mnie choć tak zapierał się rękami i nogami, że nie chce tu nigdy mieszkać. (...)ale jeśli o nas chodzi to jestem w szoku, jak on się teraz zachowuje, natomiast ten rok wyssał ze mnie tyle energii i tak zniszczył zaufanie i dobre samopoczucie przy nim, że jestem strasznie podejrzliwa i mam strach, że jak już dziecko się pojawi, będą problemy zdrowotne albo coś, no cokolwiek to wszystko wróci do normy...Albo że jeśli już teraz wykazywał takie zachowanie to to może po latach wrócić. Ale nie musi...
Co o tym myślicie? O takim stanie rzeczy teraz?Przyznał, że ma problem, ale to WY macie popracować?
Ty masz mu powtarzać, a on sam tego nie wie? Nie jesteś przeczulona, tez to wyczułam.
A co w tych zacytowanych słowach dało Ci do myślenia? Ja mam pewną teorie, ale wolę nic nie narzucać.
Z tym dzieckiem to sobie nieźle wykombinował. Usidli Cię, uwiąże, nie będziesz miała takich możliwości odejść, nie będziesz chciała dziecka ojca pozbawiać. Musze przyznać, że sprytne zagranie. Podobny trik stosują niektóre kobiety. Zachodzą nagle w ciąże po latach bezdzietnego związku, z nadzieją, ze facet nie zostawi matki z dzieckiem
.
Praca przestanie mieć znaczenie, zamiast dopiero tego znaczenia nabrać? W końcu trzeba będzie ciężej pracować na utrzymanie rodziny... hmmm.
W innej pracy stres może być większy, bez pracy też będzie stres, dziecko zachoruje-stres, on zachoruje to też stres.... stres jest wszędzie, tego się nie uniknie. Z tym po prostu trzeba nauczyć sobie radzić. Weź mu to uświadom.
z ust mi to wyjęłas, tajemnicza
podpisuje się pod tym wszystkimi kończynami
poza tym pachnie mi to moim eks psycholem
jakbym jego słyszała
(...) ale jeśli o nas chodzi to jestem w szoku, jak on się teraz zachowuje, natomiast ten rok wyssał ze mnie tyle energii i tak zniszczył zaufanie i dobre samopoczucie przy nim, że jestem strasznie podejrzliwa i mam strach, że jak już dziecko się pojawi, będą problemy zdrowotne albo coś, no cokolwiek to wszystko wróci do normy...Albo że jeśli już teraz wykazywał takie zachowanie to to może po latach wrócić. Ale nie musi...
Co o tym myślicie? O takim stanie rzeczy teraz?
Moja teoria jest taka, że on się teraz pilnuje, bo chwilowo działa terapia szokowa, ale to wcale nie znaczy, że w dłuższej perspektywie się nie złamie i historia nie zatoczy koła. Mało tego, on nie ma się pilnować, on ma się naprawdę zmienić i ta zmiana ma być trwała. To, czego na pewno nie powinnaś, to na ten moment podejmować żadnych poważnych decyzji, a już tym bardziej planować dziecka.
Resztę napisała Tajemnicza, a mi, jeśli pozwoli , pozostaje się pod tym podpisać.
Też podpisuję się pod obydwoma wypowiedziami, brzi jak mój ex przemocowiec, co też (słowo w słowo) zarzekał się jak to on rozumie że nie jest idealny i obiecywał że nad tym "popracujemy". Tylko, że u mnie udało mu się mi wmówić, że problem jest też ze mną. Aha, a łez to tyle wylał, że wannę by napełnić, pochlipywał nawet na sali sądowej przy rozwodzie..
Nie chcę cię martwić, ale ja bym zwijała manatki, nie ufasz mu słusznie i to, plus twoje wypalenie i zanik uczucia wskazuje dobitnie, że związek umarł.
43 2018-03-20 18:17:50 Ostatnio edytowany przez kamiczka91 (2018-03-20 18:19:43)
Cześć dziewczyny,
będę opisywać co się dzieje, może kiedyś ten wątek komuś pomoże... W ciągu tego miesiąca odbyliśmy oczywiście kilka kłótni i chyba 5 poważnych rozmów, ostatnia doprowadziła mojego Narzeczonego do stanu, który znowu powstrzymał mnie od tej ostatecznej decyzji... Wiem, że trwa to długo, ale muszę dać sobie tyle czasu ile potrzebuję, to chyba kwestia indywidualna.
Powiedziałam, że każda najmniejsza rzecz wyprowadza mnie teraz z równowagi i nie mogę wymazać z pamięci tak wielu raniących mnie sytuacji. Powiedział, że pracuje już od jakiegoś czasu nad sobą, pytałam go o podłoże wszystkiego co mi mówił np. po pijanemu, że jestem żałosna...Nie wie, może tylko przeprosić... Reszta to stres, problemy z emocjami (o terapeucie nie chce słyszeć). To wszystko takie jest dziwne, dopóki osoba sama nie doświadczy prawdziwego toksycznego związku, nie jest chyba w stanie sobie tego wyobrazić jak ciężko z tego wyjść ... Zwłaszcza jak się jest powiązanym jeszcze czymś innym np. pracą. Powiedziałam mu, "a co jeśli jest już za za późno?". Zaczął płakać i zapytał, czy ja go jeszcze kocham. Powiedziałam, że tak, ale ta miłość jest inna. Że zawsze mu pomogę, może na mnie liczyć pomimo tych słownych krzywd, ale ta partnerska więź gdzieś zanikła... Że nie chcę myśleć ani o ślubie, ani o dziecku. Że teraz ja muszę dowiedzieć się czego chcę od życia, na co mogę drugiemu człowiekowi wobec mnie pozwolić, a na co nie... Że czuję się wyssana z pewności siebie, poczucia własnej wartości i nie czuję się przy nim dobrze jako kobieta ...
Powiedział, że to najgorsza sytuacja jaka go spotkała, że miłość jego życia tak się czuje przez niego... Że zrobi wszystko żeby odbudować moje zaufanie. Cały czas teraz się stara, jest inny, spokojny, nie nalega na poważne sprawy...
Ale to zaufanie. Ja się boję... Boję się, że to wróci.
Do tych, które wyplątywały się z toksycznego związku - ile trwał tzw. "miesiąc miodowy" ?
A może jest ktoś, kto powie, że mężczyzna faktycznie się zmienił?
* Dodatkowo, odezwał się przyjaciel z liceum, akurat teraz odżył kontakt po kilku latach... Który niegdyś wyznał mi miłość... Zawsze miałam z nim wspólny język, fantastycznie nam się rozmawiało i rozmawia ... To samo poczucie humoru ...
Nie chcę jednak za dużo z nim pisać, bo cały czas chcę zachować swoje zasady, nie wdawałam się przez cały czas związku w jakieś intensywne rozmowy z płcią przeciwną i flirty, a tu widzę, że teraz blisko do niego ... I też trochę mi to zamąciło w głowie...
Wiem z boku, ktoś pomyśli co za głupia baba, nie umie go po prostu zostawić i dać sobie szansę na szczęście...
Gdzieś w głębi wierzę, że mi się uda je znaleźć, tylko jeszcze potrzebuję czasu.
Napisałam do Ciebie maila w tej sprawie.
Dziewczyno, tu nie ma miejsca na zastanawianie się. Sytuacja jest bardzo prosta, tak jak koleżanki napisały powyżej - klasyczny typ przemocowca, skrzywionego "samca alfa", który "musi" się wyżyć...
Ten krótki opis wystarczy, żeby się odwrócić od niego i odjechać w siną dal. Ja byłam w kilku związkach, wiem że ludzie są różni. Spotykałam się i z flegmatykiem i z ekstrawertykiem, który machał rękami przy każdej rozmowie. Kłótni przeżyliśmy wiele, ale w żadnej, żaden z nich nie rzucił do mnie tekstem, które Ty przytaczasz...
Przemyśl to dobrze - co taki związek zaoferuje Ci za rok, pięć, dziesięć lat? Jak go dziecko zdenerwuje, to zacznie nim rzucać na łóżko, albo nie daj Boże o ścianę? Wiem, przeginam z tymi opisami, ale tylko po to, aby Ci uświadomić, że to już jest duży problem.
Człowiek, który już teraz nie ma do ciebie szacunku, nie będzie go miał i później. Im dłużej będziecie razem, tym gorzej będzie się działo...
Masz czas poznać kogoś wartościowego, kto będzie się do ciebie odnosił tak, jak na to zasługujesz, a nie zgrywał "samca alfa". Szkoda Twojego czasu...