No to teraz ja mam powazny problem, tym razem z mezem numer 2. Cos we mnie niedawno peklo, gdzies sie wypalilo. Jestem porzadnie zmeczona tym zwiazkiem. Owszem, idziemy do poradni malzenskiej, czyli marriage counselling tutaj, ale sama nie wiem, czy to ocali ten zwiazek. Idziemy do poradni, bo chcemy miec czyste sumienie, ze zrobilismy wszystko, co sie da, by to cos ratowac ( co to jest miedzy nami obecnie, to nie wiem), pozac siebie lepiej, zobaczyc, gdzie robimy bledy I dowiedziec sie, jak uniknac popelniania tych samych bledow. Ale ja zaczynam byc rozdarta. Zasial we mnie swoim zachowaniem mnostwo watpliwosci, a wczoraj po pijaku tez przyznal ze ja ma.
Ale do rzeczy. Po pierwsze, wystepuja miedzy nami roznice kulturowe. One zawsze byly, ale mialam nadzieje, ze gdy sie lepiej poznamy, to sie bardziej dotrzemy. Nic z tego. Najwiekszym problemem w tym zwiazku sa pieniadze I alkohol.
Zacznijmy od pieniedzy. Moj obecny maz jest ksiegowym I przenosi ksiegowy stosunek do malzenstwa. Objawia sie to tym, ze na przyklad ostatnio mi powiedzial, ze on liczyl na to, ze kobiea bedzie sie bardziej dokladac. W wolnym tlumaczeniu: nie dosc, ze pplace swoja polowe rachunkow biezacych, to powinnam dawac mu kase co tydzien na rozpieprzenie, tak najlepiej cokolwiek mi zostanie po oplaceniu tych rachunkow.
Jesli mam jakiekolwiek oszczednosci, to on tylko zaraz znajduje jakis powod albo ekstra rachunek, bym sie oszczednosci pozbyla. Przestalam mowic w ogole, ze mam jakiekolwiek oszczednosci, przestalam mowic, ile dokladnie zarabiam na godzine( zawsze podaje zanizona stawke), bo inaczej szuka powodow, by rozpieprzyc to, co mam.
Jak sporo forumowiczow wie, mam corke w Polsce. Czyli oprocz oplacania rachunkow biezacych musze oszczedzac na wyloty do Polski, wydatki w Polsce, dziecka I swoje. Do konca stycznia musze zaoszczedzic przynajmniej 1000 euro. Z zaoszczedzeniem nie bede miec problemu, bo zlapalam dobra prace, ale denerwuje mnie sam fakt, ze musze ukrywac odszczednosci I udawac, ze jestem wiecznie splukana. Z jednej strony wiedzial, ze mam corke w Polsce, z drugiej strony najlepiej by bylo, gdybym nie musiala odkladac na te wyjazdy, niech pieniadze mi z nieba spadna ( przeciez on tego wyjazdu fundowac nie bedzie).
Owszem, czasem idzie po rozum do glowy I ma gest, ale co daje jedna reka, to druga odbiera. Do dzis nie moze przezyc, ze kupil mi auto ( w poprzednim padl silnik I koszt naprawy auta przewyzszyl koszt naprawy grata). Kupil mi wiec lepsze auto, podziekowalam mu ladnie, ale do dzis go czasem po pijaku boli, ze musial mi kupic auto. Glowna spiewka mojego meza: on juz tyle we mnie zainwestowal, a dalej nie widzi, bym mu zwrocila cokolwiek. On twierdzi, ze ja mu wisze pieniadze, bo przez 8 miesiecy nie mialam pracy I musial mnie utrzymywac ( mimo ze mialam wlasny zasilek na wlasne wydatki). Ja mu na to, ze absolutnie mu nic nie wisze, bo jest moim mezem, a nie bankiem. Niewazne, ze mam prace I place swoja polowe rachunkow- najwazniejsze jest wyrzucanie mi przeszlosci, a szczegolnie tych 8 miesiecy. Tylko ze zapomnial I udaje, ze nie pamieta, ze sam kazal mi rachunkow nie placic. Sprzedalismy akurat dom w miescie I powiedzial, ze moge troche odetchnac do stycznia, bo sa pieniadze ze sprzedazy domu. A gdy mu przypominam, ze sam mi to mowila, to sie wypiera.
Kiedy mu powiedzialam, ze maz glownie powinien zarabiac na rodzine, to mnie wysmial I stwierdzil, ze zyje w 18 wieku I mam sie natychmiast tego stosunku do pieniedzy pozbyc. Sam jednak nie chce sie pozbyc ksiegowego stosunku do malzenstwa. Ostatnio mialam problemy z praca, zanim dostalam obecna prace I gdy jedna prace stracilam w piatek wieczorem, to posrednio dal mi odczuc, ze juz ma beznadziejny nastroj na weekend I wiedzialam, ze z seksu beda nici. Nie przynosze dochodu, to mnie kijem nie ruszy. Poczulam sie jak szmata. A za tydzien karma zrobila swoje I sam stracil prace, po czym dwa nastepne miesiace wydawal o szczednosci. Ja mialam dorywcze prace przynajmniej, placilam swoja polowe racunkow, a jego polowa rachunkow malo mnie obchodzila, bo mi samej wtedy ledwo starczalo.
A juz do szewskiej pasji doprowadza mnie jego pytanie: Kto za to zaplaci? I teraz drastyczny przyklad z ostatniego miesiaca. Jego ojciec przyszedl do nas do domu ogladac mecz. Moja kochana tesciowa umarla w lipcu na raka, wiec stary zgred (czyli moj tesc) zostal sam. Mieszkamy w osobnych domach obok siebie przez pole ( jest male pole miedzy naszymi domami). Poniewaz potrafie sobie wyobrazic, ze nie jest mu do smiechu po smierci zony, wiec nie mialam nic przeciwko, by czasem przyszedl do nas. Problem polega na tym, ze stary pryk traktuje nasz dom jak wlasny, co mi sie nie podoba. Kopnal ostatnio w stolik drewniany u nas w salonie I stolik jest rozwalony. Rusza sie jedna noga I trzeba ja wkladac z powrotem, by stolik stal na czterech nogach. Gdy zazartowalam , pol zartem, pol serio, pytajac meza, kiedy jego ojciec odkupi nam sotlik, to maz sprostowal: kiedy jemu odkupi stolik, bo to on kupil sotlik, a nie ja. A jesli mi cos przeszkadza, to ja mam kupic stolik. No to powiedzialam, ze tesc nie moze traktowac naszego domu jak wlasny I rozwalac, co mu sie podoba. Bo jesli ja u kogos bym cos rozwalila, to bym musiala to odkupic. I oczywiscie zrobila sie awantura. Potem sie maz uspokoil, ale stolik jest dalej rozwalony, nikt go nie naprawia ani nie kupuje nowego. Martwy punkt. Tak jak cale moje malzenstwo obecnie. Przed chwila w koncu maz oswiadczyl, ze sprobujemy kupic maly stolik jutro, gdy pojdziemy do kina w centrum handlowym. Tesc jutro przychodzi do nas wziac przysznic, bo ma problem z ciepla woda, wiec powiedzialam mezowi, ze moze sobie zabrac ten stolik, ktory sam rozwalil I zuzyc na podpalke do kominka. Z jakiej racji ja mam miec rozwalone buble w domu?
Nie lubie mojego tescia. Rodzina mojego meza przypomina mi grono gruboskornych nosorozcow I moj maz o tym wie. Jedynie tesciowa byla cudowna mila, ciepla kobieta, a gdy jej braklo, zostaly trzy nosorozce, traktujace sie nawzajem jak smieci. Ta cala rodzina ma tendencje do przemocy emocjonalnej,z czego moj maz jest jeszcze najlagodniejszym przypadkiem. Moj tesc w zeszlym roku chcial sadzic krzaki na MOIM podworku. Uswiadomilam mu jasno I dobitnie, ze poki moje nazwisko jest na kredycie hipotecznym, to ja decyduje, co sadze na wlasnej ziemi. Tesciowa wtedy jeszcze zyla I tez uswiadomila mezowi wowczas, ze to ja mialam racje, a nie on. Maz oczywiscie byl niezadowolony, ze smialam zwrocic uwage jego ojcu. A ja na to, ze jesli tesc chce miec spokoj, to obowiazuje zasada: moja ziemia, moje reguly. I musieli sie obydwaj zamknac. Szanuje tescia na zasadzie: “dzien dobry, co slychac”, ale wewnetrznie uwazam go za okrutnego czlowieka. No coz, tym razem stary zgred zostaje na swieta Bozego Narodzenia sam, z bratem mojego meza, ktory tez nie jest zadowolony, ze zostanie sam z ojcem.
Odkad znam mojego meza, spedzalam swieta Bozego Narodzenia z jego rodzina, a do Polski lecialam na ferie zimowe do dziecka, z uwagi na kosmiczne ceny lotow na swieta. Teraz tesciowej juz nie ma, wiec po 8 latach spedzania swiat z rodzina meza zabukowalam apartament hotelowy w gorach Kerry I wyjezdzam z mezem ipsem na swieta- od soboty 23 grudnia do wtorku 26 grudnia. Maz tez powital ten pomysl z radoscia. Mnie tylko denerwuje w tym zwiazku, ze to ja zawsze bukuje wszystkie wyjazdy, wakacje Itp., bo on nie mysli o tym do ostatniej chwili czasami. W sieprniu dopiero tego roku, po osmiu latach bycia razem maz musial wygooglowac hotel na trzydniowy wyjazd I znalezc taki, jaki mu sie podoba, I na jaki jest sklonny wydac kase, zamiast narzekac, ze zabukowalam za drogi hotel. Akurat w pracy dali mi trzy dni przerwy ekstra z powodu zamiany zmiany, bo nie mieli ludzi. A ze nie bylam dawno z mezem nigdzie, wiec postanowilismy gdzies jechac. Tylko ze gdy ja zabukowalam hotel, to mu blo za drgo. Wkurzylam sie, rzeklam, ze skoro tak, to sam siadaj I szukaj takiego, jaki Ci sie podoba,, bo ja juz jestem zmeczona bukowaniem wszystkiego. No I znalazl, pojechalismy I bylo w miare fajnie.
Ja jestem porzadnie zmeczona planowaniem wszystkiego w tym zwiazku. Dla mnie najlepiej by bylo, gdyby mi ktos po rozmowie na temat wakacji w paru krajach, do ktorych chcielibysmy pojechac, powiedzial: Hej, zarezerwowalem wycieczke dla nas tu I tu, wplacilem depozyt, reszte mozemy zaplacic w ratach na pol ( w koncu sa takie mozliwosci w biurach podrozy). A gdy sie cos psuje w domu, to nie ma czekania na zone, az zona wroci z pracy, wezwie kogos I jeszcze to zaplaci sama, tylko niech mi ktos powie; kochanie, nie martw sie, zajme sie tym. Brakuje mi tego, zeby ktos ze mnie zdjal pewne ciezary.
No I teraz jedziemy na swieta do Kerry, bo to mezowi pasuje, a ja tez chce sie z tej wsi wyniesc na swieta. No I niby fajnie, I jeszcze mamy taki hotel, gdzie mozemy jechac z pieskiem, wiec powinnam skakac z radosci. A ja po prostu chce odpoczac psychicznie I miec wymowke, by nie siedziec z tesciem I bratem meza przy jednym stole, bo ostatnio mnie obaj mocno zdenerwowali. No owszem, w koncu wyjezdzam gdzies na swieta, tylko znowu ja musialam to planowac, bo mi bardziej na tym zalezy.
Maz troche zlagodnial przez ostatnie dwa tygodnie I troche sie poprawil, ale dluga droga przed nim.
I jeszcze my dear hubby ma ogromny problem z alkoholem. Mowi sie, ze alkohol nie rozwiazuje problemow, ale mleko tez nie. Dobrze, ale po mleku nikt nie staje sie agresywny. A po alkoholu czesto moj maz zmienia sie jak w tej historii o Dr Jekyll I Mr Hyde. Wyzywa mnie, obraza mnie, urzadza mi awantury bez powodu, wyrzuca mi ciagle, ile to on na mnie wydal... ja naprawde juz jestem zmeczona. Ja juz naprawde wole nie rozmawiac z nim za duzo, gdy on cos popija przy mnie przed telewizorem w weekend, bo to nie mam sensu.
Od trzech lat slysze, ze to juz koniec, od momentu przeprowadzi na wies w poblize jego rodziny. Przeprowadzislismy sie, bo tesciowa zachorowala na raka, wiec maz wzial urlop zdrowotny, by sie nia opiekowac ( panstwo irlandzkie placi za opieke nad rodzicami ). Maz myslal, ze latwo sie przestawie, jak pstryczek do swiatla w scianie, na mentalnosc malego miasteczka. No I klocilismy sie ostro pare miesiecy. Ja wychowana jestem cale zycie w miescie. Przyzwyczailam sie do tej wsi, ale tesknie za miastem. Teraz tesciowa umarla, wiec wystawilismy dom na sprzedaz, by wrocic z powrotem do miasta.
Maz sie na tym urlopie zdrowotnym rozpil. Taka jest brutalna prawda. Nawet jego brat zauwazyl, ze maz ma problem z alkoholem. Miarka sie przebrala dwa tygodnie temu, gdy uslyszalam po raz kolejny, ze to koniec, on do mnie nie czuje zadnego pociagu, on mnie kocha, ale nie lubi. Po czym zostalam zwyzywana I mialam dosc. No I wtedy ustalilismy, ze idziemy do poradni malzenskiej I wtedy zobaczymy, czy jestesmy do siebie dopasowani, czy sie lepiej rozstac. Wczoraj po alkoholu uslyszalam, gdy probowalam rozmawiac na temat swiat, ze cokolwiek sie wylewa z moich ust, to gowno, a ja jestem wielkim szambem. I jak ja mam sie niby czuc?
Potem sie niby wzajemnie poprzepraszalismy, dzisiaj jest spokojniej, on mi mowi, ze mimo wszystko mnie kocha, ale ja sie drapie w glowe. Ja mu wczoraj wyrzucilam, ze zasial we mnie dwa tygodnie temu ogromne watpliwosci I na razie jest to wszystko na zasadzie; zobaczymy, jak to bedzie. A jesli poradnia nie pomoze, to kazde bierze swoja polowe pieniedzy po sprzedazy domu, tak jak zaproponowal mi dwa tygodnie wczesniej, I potem robimy arrivederci. Good luck and goodbye.
Jednak ja powiedzialam przy jego bracie jasno jedna rzecz: najlatwiej jest uciekac, najtrudniej naprawic. Ja juz raz ucieklam, biorac rozwod z pierwszym mezem- ja tu bylam strona porzucajaca. Teraz- powiedzialam I mezowi I szwagrowi – to nie ja bede pierwsza osoba, ktora zdecyduje o rozstaniu.
Wczoraj jeszcze jedna rzecz zagrala mezowi na nerwach, gdy probowalam z nim rozmawiac. Ja uzylam slow: “Jesli nam sie uda przeprowadzic razem do miasta”.... A maz na to: Jak to “jesli”? Nie jesli, tylko “Kiedy”. A ja mu na to, ze jego wlasne zachowanie na tyle wywolalo we mnie dystans, ze dla mnie to jest : “jesli”. No I od razu sie zaperzyl. Najpierw mnie obraza dwa tygodnie temu po alkoholu w niedziele, w poniedzialek rano slysze: “Jestesmy na tyle mlodzi, by zaczac od nowa” (bardzo pocieszajace, prawda), potem sie dziwi, ze ja mowie “jesli” .
Z jednej strony nie bardzo mam ochote na drugi rozwod. Tez wolalabym naprawic to, co mam. Maz troche wiecej w domu pomaga od dwoch tygodni, nie ma odkladania rzeczy na pozniej, tylko jesli mowie: wyrzuc smieci, to w ciagu 10 minut sa wyrzucone. Ograniczyl picie- ma teraz prace na pelny etat, pije tylko piatek-sobota I jedna butelka whisky starcza mu na caly weekend (poprzednio czasem jedna butelka na dzien byla mu malo).
Ale dalej mimo wszystko obraza mnie, gdy mu przyjdzie na to ochota. Co z tego, ze on mnie przeprasza pozniej, potem rano, gdy potem to wszystko we mnie siedzi? Ja juz nieraz dawalam mu szanse z kazdym dniem, bo on potrafi miec dobre serce, ale zaczyna mnie to obrazanie mnie meczyc.
Nasze pozycie seksualne nie istnieje obecnie w ogole. Od wyprowadzki na wies to ja inicjowalam 99 procent zblizen. Myslelismy o dziecku, wiec inicjowalam to, by miec dziecko. Teraz na razie temat dziecka zszedl na bok, bo to nie mam wiekszego sensu chwilowo, poki jest, jak jest. A zwazywszy na to, ze uslyszalam, ze go nie pociagam, to teraz tylko dajemy sobie buzi na dzien dobry I dobranoc, czasami okazjonalnie gdzies tam w kuchni przy okazji, ale poza tym ja nie robie nic, by pokazac, ze chce czegos wiecej. Zmeczylam sie byciem strona aktywna seksualnie w tym zwiazku. On chce tak raz na trzy tygodnie, gdy mu sie w ogole przypomni, po czym jest rutyna, nuda I krotko, bo przeciez jest to raz na dlugi czas, wiec ja za duzo z tego nie mam,. Pare minut I koniec. Gra wstepna- pare mminut I farmer chce pokryc klacz. Pozmieniamy troche pozycje, ale seks jest tylko w lozku w sypialni, komplementow nie slysze zadnych I jedynie slysze “ I love you” od niego, gdy je sama wczesniej powiem. A mowi sie, ze to niby zawsze babe glowa boli.....
W dodatku maz jest czarnowidzem. Te trzy ostatnie lata na wsi porzadnie nam daly finansowo w kosc. Ja dlugo mialam dorywcze prace, prawie poltora roku. Potem mialam stala prace, ktora w koncu po roku zostawilam z powodu dlugich dojazdow na rzecz pracy tu na wsi. Potem to nie wypalilo, znowu prace dorywcze przez miesiac, az w koncu zalapalam normalna robote, w ktorej siedze od dwoch tygodni, poniedzialk piatek, I mam szanse sie odkuc finansowo. Maz najpierw byl na urlopie na opieke nad rodzicami dwa lata. Urlop sie skonczyl, wiec zalapal kontrakt na 3 miesiace. Potem to sie skonczylo, wiec nastapil zasilek dla bezrobotnych przez pare miesiecy, w koncu zlapal na chwile robote, ktora zmuszala go do siedzenia w aucie kazdego dnia 3 godziny I nie mialam z niego zadnego pozytku. Przyjezdzal zmeczony jazda do domu, siedzial przy drugim telewizorze sam w drugim salonie zmierzly, posiedzial tak dwie godziny I szedl spac. I tak caly tydzien, a w weekendy tez mu sie nic nie chcialo robic- ani w domu, ani w lozku. Mial zastapic jakas babke, ktora odchodzila z danej firmy. Potem nagle babka zmienila zdanie I musieli go zwolnic. Nigdy w zyciu nie cieszylam sie bardziej, gdy stracil ta robote. On potem tez sam przyznal, ze nie mial zadnego zycia przy tej robocie. Potem poltora miesiaca bezrobocia, kontrakty tygodniowe, po czym zalapal obecna robote, kontrakt na 3 miesiace, wiec bedzie siedzial w obecnej robocie do przynajmniej luteog I troche sie tez odkuje. Moj maz wczesniej nigdy nie byl jakims optymista, raczej realista, ale obecnie, a szczegolnie po smierci matki, wszystko jest w czarnych barwach dla niego, ten dom jest przeklety, mamusi nie ma I zycie jest do bani. A gdy mu mowie, ze powinien byc wdzieczny Bogu za najmniejsze dobrodziejstwa, to slysze, ze Bog jest kutasem, bo zabral mu matke.
A to,ze zona jest pod reka, to niewazne. I jeszcze uslyszalam niedawno, ze go nie wspieram : “You're not supportive”. No I trafil mnie ciezki szlag wewnetrznie. Gdy mu zmarla matka w ten czwartkowy lipcowy poranek, to poszedl do domu ojca plakac (normalne w koncu), a ja po pierwszych lzach zabralam sie za sprzatanie domu, zakupy (wiedzialam,, ze bedziemy mieli gosci I bylo prawdopodobne, ze rodzina jego przyleci z Anglii), gotowanie, wyprowadzilam psinke, poscielilam lozka I postaralam sie, ze gdy rodzina przyjechala, to moglam zaproponowac, by u nas spali, bo nie bardzo wiedzieli, co maja ze soba zrobic. I oferte chetnie przyjeli (bardzo mnie jego rodzina lubi) I byli uradowani cieplym przyjeciem. I ja tu jestem “ non-supportive”? Jak sie to ladnie mowi po polsku?
Trzy dni plakal, ile chcial z rodzina, ledwo meza widzialam, zajeta ogarnianiem w miedzyczasie normalnego zycia, starajac sie, by kuzynostwo dobrze sie u nas czulo I dopiero meza wzielam za reke na trzeci dzien zaloby po mszy w kosciele, bo ciagle gdzies znikal. No qrna, o co tu chodzi?
Dwa tygodnie temu, gdy poprosilam jego brata, by do nas przyszedl, bo juz nie dawalam rady, wygarnelam mezeowi, ze jego negatywizm I czarnowidztwo jest mi jak kula u nogi ( “ balls and a chain” I ze jest to cholernie meczace. Brat mu powiedzial rowniez, ze zaczyna po nim widac depresje. Moj maz oczywiscie stwierdzil, ze nie ma depresji, ale obydwoje z jego bratem zaprotestowalismy. No I troche zluzowal. Ale prawda jest taka, ze on chyba ma depresje, a ja juz zaczyam byc tym zmeczona.
Ja jestem pozytywna osoba, wdzieczna za najmniejsze drobiazgi I potrzebuje, by ktos wzmacnial moja pozytywna energie. A tu jedno wielkie g.....- wzmocnienia brak, byly jedynie wyziewy czarnowidztwa. Tak naprawde moja pozytywna energie laduje psinka – ja jej daje tyle milosci, ile moge, a ona mnie lize po twarzy, macha ogonem I lasi sie do mnie, ile wlezie. I tak na dobra sprawe przytulam znacznie wiecej psine niz meza, caluje ja wiecej niz meza I spedzam z nia wiecej czasu niz zmezem, bo ona mnie nie obraza I nie urzadza awantur o byle co. A maz tylko patrzy, jak przytulam psine, ale palcem nie kiwnie, by jego przytulac wiecej. No to teraz po jego ostatnich uwagach, jaka to ja jestem malo pociagajaca I jakim to ja jestem szambem to ja rowniez sie nie kwapie, by doszlo do czegos wiecej niz zwykle buziaki. A, zapomnialam o jednym – wedlug mojego meza I kazdego innego toksyka w jakimkolwiek innym toksycznym zwiazku to zawsze baba jest winna wszystkiemu.
Moje kolezanki stwierdzily, ze najlepiej mezowi mojemu by bylo, gdyby nic nie robil, siedzial sobie z flaszka, ogladal sport I zeby mu nikt z przeproszeniem, “dupy nie trul”. No ale gdy sie chcialo latwego zycia, to trzeba bylo kawalerem zostac, a nie sobie kobiete brac. Trzeba bylo sobie spiewac: “Whisky, moja zono” do lustra, a nie sie zenic.
Jesli mam byc zupelnie szczera, to mam ogromny metlik w glowie. Z jednej strony kazda pozytywna zmiana mnie u niego cieszy. Moze I bylabym w stanie zakochac sie w mezu na nowo. Tydzien temu mialam ochote rano wsliznac mu sie do lozka. Ale potem nagle przypomnialam sobie, jak malo pociagajaca jestem wedlug niego I zamisst wsliznac u sie do lozka poszlam sbie zrobic herbate do kuchni, by mi przeszlo.
Jakos mnostwo facetow przed nim nie narzekalo ani na moja atrakcyjnosc ani na moj poped seksualny. Po rozwodzie z pierwszym mezem, ktory byl jednoczesnie moim pierwszym facetem przeszlam przez dosc liczna galerie facetow, by zobaczyc, co mozna odkryc I co mi odpowiada, a co nie. Wiem doskonale, ze seks moze byc bardziej spontaniczny, weselszy, fajniejszy I mniej rutynowy. I czasem mysle o tym, ze mi czegos brak. Dopoki maz nie wybuchnal dwa tygodnie temu po alkoholu, zaczynajac od placzu za matka, a konczac na obrazaniu mnie, potrafilam sobie powiedziec, ze poniewaz ogolnei jest w miare dobrym czlowiekiem, to mi az tyle seksu nie trzeba. Ale kogo ja oszukuje? Jestem mloda kobieta po czterdziestce, w kwiecie wieku I nie usmiecha mi sie seks raz na trzy tygodnie na piec minut. Maz wie, ze Polacy sa bardziej otwarci w tych sprawach niz jego wlasna nacja, ale mimo paru prob z mojej strony urozmaicenia pozycia zawsze sie konczy na nudzie piecio-dziesiecio- minutowej. Po ostatnich jego tekstach zgodzilismy sie jedynie, ze nasze pozycie seksualne to jedno wielkie gowno. Mi sie juz nawet rozmawiac z nim na ten temat nie chce. A dla niego takie tematy sa trudne. Moze mu psycholog cos uswiadomi. Ale nawet jesli mu cos uswiadomi, to nie wiadmo, co on z tym zrobi.
Moje przyjaciolki, gdy uslyszaly wszystko to, co pisze I jeszcze wiecej, to stwierdzily, ze mam odejsc. Jest tylko jedno ale: zadna z nich nie jest mezatka. Dlatego tez pytam sie doswiadczonych mezatek: jak sie przezwycieza takie kryzysy, bo tu naprawde jest powazny kryzys. Meza znam osiem lat, jestesmy po slubie piec lat. Odejsc jest najlatwiej, a z drugiej strony tkwi we mnie ta romantyczka marzaca o jakims szczesliwym zakonczeniu I zestarzeniu sie z kims.
Niby udaje, ze wszystko jest okay, wybaczamy sobie, itp., a w glebi ducha tkwia we mnie zadry, nad ktorymi mi ciezko przejsc do porzadku dziennego. Ja jestem z tych lubiacych sie kleic I tulic I gdy widze usmiech meza, to czasem sie usscisniemy I tyle. Moze I bym sie nawet przytulila wiecej, ale gdzies tam czuje sie zraniona I siegam wtedy po psine – wtedy rozpieszczam ja pieszczotami niemilosiernie, zaglaskujac na smierc prawie, a psina jest w siodmym niebie I pokornie jeszcze wystawia mi wiecej brzuszka do glaskania.
A mezowi brzuch urosl od alkoholu. Gdy zwracalam mu wczesniej na to uwage to albo bylam ignorowana albo uwazal, ze sie czepiam. Ja gotuje, wiec gdyby nie te procenty zbedne, to nie ma sily, zeby przytyl. Nie dlatego, ze mu zaluje, ale dlatego, ze gotuje tak, by zjesc smacznie, najesc sie I zachowac szczupla sylwetke. Dopiero po tej rozmowie z bratem zaczal ograniczac procenty. Ale gdy mowilam, by wzial psine na spacer, to schudna obydwoje, to juz mu sie nie chcialo. No to albo rybki albo akwarium.
I zwrocilismy mezowi uwage ze szwagrem, ze gdy tylko maz ma jakis problem wiekszy, to sie wokol niego pojawia butelka.... No I cos chyba gdzies trafilo na razie, bo wylal w ten dzien cala butelke burbona do zlewu, po czym faktycznie ograniczyl sie z piciem. No ale jak to mowia, jedna jaskolka wiosny nie czyni, wiec na razie go obserwuje.
Tu tez mam problem: nie rozumiem mojego meza w ogole. Myslalam, ze im bardziej go poznam , tym bardziej zrozumiem. Jest dokladnie na odwrot. Nie wiem za bardzo, czego on dokladnie chce, czego oczekuje ode mnie jako partnerki, a wszelkie proby dyskusji na ten temat sa zbywane. No coz, moze psycholog go zmusi do okreslenia sie. Poki niby jest milo, ma byc milo I mam tego nie psuc zbednymi dyskusjami, bo wtedy niby daze do awantury I to jest moja wina, ze psuje nastroj. Rzygac mi sie od tego chce. Owszem, ja lubie, gdy jest miedzy nami milo, ale obecnie ciezko mi sie wyzbyc tego dystansu, ktory we mnie powstal. Mam po prostu cieszyc sie, ze jest w dobrym humorze, a potem co? Czekac na nastepny wybuch, nastepne wyzwiska?
No I drodzy forumowicze z dlugim stazem malzenskim- mieliscie podobne kryzysy? Korzystaliscie z pomocy psychologa? Jak sobie radziliscie, bo mi jest ciezko z tymi wszystkimi emocjami.