Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 33 ]

Temat: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

No to teraz ja mam powazny problem, tym razem z mezem numer 2. Cos we mnie niedawno peklo, gdzies sie wypalilo. Jestem porzadnie zmeczona tym zwiazkiem. Owszem, idziemy do poradni malzenskiej, czyli marriage counselling tutaj, ale sama nie wiem, czy to ocali ten zwiazek. Idziemy do poradni, bo chcemy miec czyste sumienie, ze zrobilismy wszystko, co sie da, by to cos ratowac ( co to jest miedzy nami obecnie, to nie wiem), pozac siebie lepiej, zobaczyc, gdzie robimy bledy I dowiedziec sie, jak uniknac popelniania tych samych bledow. Ale ja zaczynam byc rozdarta. Zasial we mnie swoim zachowaniem mnostwo watpliwosci, a wczoraj po pijaku tez przyznal ze ja ma.

Ale do rzeczy. Po pierwsze, wystepuja miedzy nami roznice kulturowe. One zawsze byly, ale mialam nadzieje, ze gdy sie lepiej poznamy, to sie bardziej dotrzemy. Nic z tego. Najwiekszym problemem w tym zwiazku sa pieniadze I alkohol.

Zacznijmy od pieniedzy. Moj obecny maz jest ksiegowym I przenosi ksiegowy stosunek do malzenstwa. Objawia sie to tym, ze na przyklad ostatnio mi powiedzial, ze on liczyl na to, ze kobiea bedzie sie bardziej dokladac. W wolnym tlumaczeniu: nie dosc, ze pplace swoja polowe rachunkow biezacych, to powinnam dawac mu kase co tydzien na rozpieprzenie, tak najlepiej cokolwiek mi zostanie po oplaceniu tych rachunkow.

Jesli mam jakiekolwiek oszczednosci, to on tylko zaraz znajduje jakis powod albo ekstra rachunek, bym sie oszczednosci pozbyla. Przestalam mowic w ogole, ze mam jakiekolwiek oszczednosci, przestalam mowic, ile dokladnie zarabiam na godzine( zawsze podaje zanizona stawke), bo inaczej szuka powodow, by rozpieprzyc to, co mam.

Jak sporo forumowiczow wie, mam corke w Polsce. Czyli oprocz oplacania rachunkow biezacych musze oszczedzac na wyloty do Polski, wydatki w Polsce, dziecka I swoje. Do konca stycznia musze zaoszczedzic przynajmniej 1000 euro.  Z zaoszczedzeniem nie bede miec problemu, bo zlapalam dobra prace, ale denerwuje mnie sam fakt, ze musze ukrywac odszczednosci I udawac, ze jestem wiecznie splukana. Z jednej strony wiedzial, ze mam corke w Polsce, z drugiej strony najlepiej by bylo, gdybym nie musiala odkladac na te wyjazdy, niech pieniadze mi z nieba spadna ( przeciez on tego wyjazdu fundowac nie bedzie).

Owszem, czasem idzie po rozum do glowy I ma gest, ale co daje jedna reka, to druga odbiera. Do dzis nie moze przezyc, ze kupil mi auto ( w poprzednim padl silnik I koszt naprawy auta przewyzszyl koszt naprawy grata). Kupil mi wiec lepsze auto, podziekowalam mu ladnie, ale do dzis go czasem po pijaku boli, ze musial mi kupic auto. Glowna spiewka mojego meza: on juz tyle we mnie zainwestowal, a dalej nie widzi, bym mu zwrocila cokolwiek. On twierdzi, ze ja mu wisze pieniadze, bo przez 8 miesiecy nie mialam pracy I musial mnie utrzymywac ( mimo ze mialam wlasny zasilek na wlasne wydatki). Ja mu na to, ze absolutnie mu nic nie wisze, bo  jest moim mezem, a nie bankiem. Niewazne, ze mam prace I place swoja polowe rachunkow- najwazniejsze jest wyrzucanie mi przeszlosci, a szczegolnie tych 8 miesiecy. Tylko ze zapomnial I udaje, ze nie pamieta, ze sam kazal mi rachunkow nie placic. Sprzedalismy akurat dom w miescie I powiedzial, ze moge troche odetchnac do stycznia, bo sa pieniadze ze sprzedazy domu. A gdy  mu przypominam, ze sam mi to mowila, to sie wypiera.

Kiedy mu powiedzialam, ze maz glownie powinien zarabiac na rodzine, to mnie wysmial I stwierdzil, ze zyje w 18 wieku I mam sie natychmiast tego stosunku do pieniedzy pozbyc. Sam jednak nie chce sie pozbyc ksiegowego stosunku do malzenstwa. Ostatnio mialam problemy z praca, zanim dostalam obecna prace I gdy jedna prace stracilam w piatek wieczorem, to posrednio dal mi odczuc, ze juz ma beznadziejny nastroj na weekend I wiedzialam, ze z seksu beda nici. Nie przynosze dochodu, to mnie kijem nie ruszy. Poczulam sie jak szmata. A za tydzien karma zrobila swoje I sam stracil prace, po czym dwa nastepne miesiace wydawal o szczednosci. Ja mialam dorywcze prace przynajmniej, placilam swoja polowe racunkow, a jego polowa rachunkow malo mnie obchodzila, bo mi samej wtedy ledwo starczalo.

A juz do szewskiej pasji doprowadza mnie jego pytanie: Kto za to zaplaci? I teraz drastyczny przyklad z ostatniego miesiaca. Jego ojciec przyszedl do nas do domu ogladac mecz. Moja kochana tesciowa umarla w lipcu na raka, wiec stary zgred (czyli moj tesc) zostal sam. Mieszkamy w osobnych domach obok siebie przez pole ( jest male pole miedzy naszymi domami). Poniewaz potrafie sobie wyobrazic, ze nie jest mu do smiechu po smierci zony, wiec nie mialam nic przeciwko, by czasem przyszedl do nas. Problem polega na tym, ze stary pryk traktuje nasz dom jak wlasny, co mi sie nie podoba. Kopnal ostatnio w stolik drewniany u nas w salonie I stolik jest rozwalony. Rusza sie jedna noga I trzeba ja wkladac z powrotem, by stolik stal na czterech nogach. Gdy zazartowalam , pol zartem, pol serio, pytajac meza, kiedy jego ojciec odkupi nam sotlik, to maz sprostowal: kiedy jemu odkupi stolik, bo to on kupil sotlik, a nie ja. A jesli mi cos przeszkadza, to ja mam kupic stolik. No to powiedzialam, ze tesc nie moze traktowac naszego domu jak wlasny I rozwalac, co mu sie podoba. Bo jesli ja u kogos bym cos rozwalila, to bym musiala to odkupic. I oczywiscie zrobila sie awantura. Potem sie maz uspokoil, ale stolik jest dalej rozwalony, nikt go nie naprawia ani nie kupuje nowego. Martwy punkt. Tak jak cale moje malzenstwo obecnie. Przed chwila w koncu maz oswiadczyl, ze sprobujemy kupic maly stolik jutro, gdy pojdziemy do kina w centrum handlowym. Tesc jutro przychodzi do nas wziac przysznic, bo ma problem z ciepla woda, wiec powiedzialam mezowi, ze moze sobie zabrac ten stolik, ktory sam rozwalil I zuzyc na podpalke do kominka. Z jakiej racji ja mam miec rozwalone buble w domu?

Nie lubie mojego tescia. Rodzina mojego meza przypomina mi grono gruboskornych nosorozcow I moj maz o tym wie. Jedynie tesciowa byla cudowna mila, ciepla kobieta, a gdy jej braklo, zostaly trzy nosorozce, traktujace sie nawzajem jak smieci. Ta cala rodzina ma tendencje do przemocy emocjonalnej,z czego moj maz jest jeszcze najlagodniejszym przypadkiem. Moj tesc w zeszlym roku chcial sadzic krzaki na MOIM podworku. Uswiadomilam mu jasno I dobitnie, ze poki moje nazwisko jest na kredycie hipotecznym, to ja decyduje, co sadze na wlasnej ziemi. Tesciowa wtedy jeszcze zyla I tez uswiadomila mezowi wowczas, ze to ja mialam racje, a nie on. Maz oczywiscie byl niezadowolony, ze smialam zwrocic uwage jego ojcu. A ja na to, ze jesli tesc chce miec spokoj, to obowiazuje zasada: moja ziemia, moje reguly. I musieli sie obydwaj zamknac. Szanuje tescia na zasadzie: “dzien dobry, co slychac”, ale wewnetrznie uwazam go za okrutnego czlowieka. No coz, tym razem stary zgred zostaje na swieta Bozego Narodzenia sam, z bratem mojego meza, ktory tez nie jest zadowolony, ze zostanie sam z ojcem.

Odkad znam mojego meza, spedzalam swieta Bozego Narodzenia z jego rodzina, a do Polski lecialam na ferie zimowe do dziecka, z uwagi na kosmiczne ceny lotow na swieta. Teraz tesciowej juz nie ma, wiec po 8 latach spedzania swiat z rodzina meza zabukowalam apartament hotelowy w gorach Kerry I wyjezdzam z mezem ipsem na swieta- od soboty 23 grudnia do wtorku 26 grudnia. Maz tez powital ten pomysl z radoscia. Mnie tylko denerwuje w tym zwiazku, ze to ja zawsze bukuje wszystkie wyjazdy, wakacje Itp., bo on nie mysli o tym do ostatniej chwili czasami. W sieprniu dopiero tego roku, po osmiu latach bycia razem maz musial wygooglowac hotel na trzydniowy wyjazd I znalezc taki, jaki mu sie podoba, I na jaki jest sklonny wydac kase, zamiast narzekac, ze zabukowalam za drogi hotel. Akurat w pracy dali mi trzy dni przerwy ekstra z powodu zamiany zmiany, bo nie mieli ludzi. A ze nie bylam dawno z mezem nigdzie, wiec postanowilismy gdzies jechac. Tylko ze gdy ja zabukowalam hotel, to mu blo za drgo. Wkurzylam sie, rzeklam, ze skoro tak, to sam siadaj I szukaj takiego, jaki Ci sie podoba,, bo ja juz jestem zmeczona bukowaniem wszystkiego. No I znalazl, pojechalismy I bylo w miare fajnie.

Ja jestem porzadnie zmeczona planowaniem wszystkiego w tym zwiazku. Dla mnie najlepiej by bylo, gdyby mi ktos po rozmowie na temat wakacji w paru krajach, do ktorych chcielibysmy pojechac, powiedzial: Hej, zarezerwowalem wycieczke dla nas tu I tu, wplacilem depozyt, reszte mozemy zaplacic w ratach na pol ( w koncu sa takie mozliwosci w biurach podrozy).  A gdy sie cos psuje w domu, to nie ma czekania na zone, az zona wroci z pracy, wezwie kogos I jeszcze to zaplaci sama, tylko niech mi ktos powie; kochanie, nie martw sie, zajme sie tym. Brakuje mi tego, zeby ktos ze mnie zdjal pewne ciezary.

No I teraz jedziemy na swieta do Kerry, bo to mezowi pasuje, a ja tez chce sie z tej wsi wyniesc na swieta. No I niby fajnie, I jeszcze mamy taki hotel, gdzie mozemy jechac z pieskiem, wiec powinnam skakac z radosci. A ja po prostu chce odpoczac psychicznie I miec wymowke, by nie siedziec z tesciem I bratem meza przy jednym stole, bo ostatnio mnie obaj mocno zdenerwowali. No owszem, w koncu wyjezdzam gdzies na swieta, tylko znowu ja musialam to planowac, bo mi bardziej na tym zalezy.

Maz troche zlagodnial przez ostatnie dwa tygodnie I troche sie poprawil, ale dluga droga przed nim.

I jeszcze my dear hubby ma ogromny problem z alkoholem. Mowi sie, ze alkohol nie rozwiazuje problemow, ale mleko tez nie. Dobrze, ale po mleku nikt nie staje sie agresywny. A po alkoholu czesto moj maz zmienia sie jak w tej historii o Dr Jekyll I Mr Hyde. Wyzywa mnie, obraza mnie, urzadza mi awantury bez powodu, wyrzuca mi ciagle, ile to on na mnie wydal... ja naprawde juz jestem zmeczona. Ja juz naprawde wole nie rozmawiac z nim za duzo, gdy on cos popija przy mnie przed telewizorem w weekend, bo to nie mam sensu.

Od trzech lat slysze, ze to juz koniec, od momentu przeprowadzi na wies w poblize jego rodziny. Przeprowadzislismy sie, bo tesciowa zachorowala na raka, wiec maz wzial urlop zdrowotny, by sie nia opiekowac ( panstwo irlandzkie placi za opieke nad rodzicami ). Maz myslal, ze latwo sie przestawie, jak pstryczek do swiatla w scianie, na mentalnosc malego miasteczka. No I klocilismy sie ostro pare miesiecy. Ja wychowana jestem cale zycie w miescie. Przyzwyczailam sie do tej wsi, ale tesknie za miastem. Teraz tesciowa umarla, wiec wystawilismy dom na sprzedaz, by wrocic z powrotem do miasta.

Maz sie na tym urlopie zdrowotnym rozpil. Taka jest brutalna prawda. Nawet jego brat zauwazyl, ze maz ma problem z alkoholem. Miarka sie przebrala dwa tygodnie temu, gdy uslyszalam po raz kolejny, ze to koniec, on do mnie nie czuje zadnego pociagu, on mnie kocha, ale nie lubi. Po czym zostalam zwyzywana I mialam dosc. No I wtedy ustalilismy, ze idziemy do poradni malzenskiej I wtedy zobaczymy, czy jestesmy do siebie dopasowani, czy sie lepiej rozstac. Wczoraj po alkoholu uslyszalam, gdy probowalam rozmawiac na temat swiat, ze cokolwiek sie wylewa z moich ust, to gowno, a ja jestem wielkim szambem. I jak ja mam sie niby czuc?

Potem sie niby wzajemnie poprzepraszalismy, dzisiaj jest spokojniej, on mi mowi, ze mimo wszystko mnie kocha, ale ja sie drapie w glowe. Ja mu wczoraj wyrzucilam, ze zasial we mnie dwa tygodnie temu ogromne watpliwosci I na razie jest to wszystko na zasadzie; zobaczymy, jak to bedzie. A jesli poradnia nie pomoze, to kazde bierze swoja polowe pieniedzy po sprzedazy domu, tak jak zaproponowal mi dwa tygodnie wczesniej, I potem robimy arrivederci. Good luck and goodbye.

Jednak ja powiedzialam przy jego bracie jasno jedna rzecz: najlatwiej jest uciekac, najtrudniej naprawic. Ja juz raz ucieklam, biorac rozwod z pierwszym mezem- ja tu bylam strona porzucajaca. Teraz- powiedzialam I mezowi I szwagrowi – to nie ja bede pierwsza osoba, ktora zdecyduje o rozstaniu.
Wczoraj jeszcze jedna rzecz zagrala mezowi na nerwach, gdy probowalam z nim rozmawiac. Ja uzylam slow: “Jesli nam sie uda przeprowadzic razem do miasta”.... A maz na to: Jak to “jesli”? Nie jesli, tylko “Kiedy”. A ja mu na to, ze jego wlasne zachowanie na tyle wywolalo we mnie dystans, ze dla mnie to jest : “jesli”. No I od razu sie zaperzyl. Najpierw mnie obraza dwa tygodnie temu po alkoholu w niedziele, w poniedzialek rano slysze: “Jestesmy na tyle mlodzi, by zaczac od nowa” (bardzo pocieszajace, prawda),  potem sie dziwi, ze ja mowie “jesli” .

Z jednej strony nie bardzo mam ochote na drugi rozwod. Tez wolalabym naprawic to, co mam. Maz troche wiecej w domu pomaga od dwoch tygodni, nie ma odkladania rzeczy na pozniej, tylko jesli mowie: wyrzuc smieci, to w ciagu 10 minut sa wyrzucone. Ograniczyl picie- ma teraz prace na pelny etat, pije tylko piatek-sobota I jedna butelka whisky starcza mu na caly weekend (poprzednio czasem jedna butelka na dzien byla mu malo).

Ale dalej mimo wszystko obraza mnie, gdy mu przyjdzie na to ochota. Co z tego, ze on mnie przeprasza pozniej, potem rano, gdy potem to wszystko we mnie siedzi? Ja juz nieraz dawalam mu szanse z kazdym dniem, bo on potrafi miec dobre serce, ale zaczyna mnie to obrazanie mnie meczyc.

Nasze pozycie seksualne nie istnieje obecnie w ogole. Od wyprowadzki na wies to ja inicjowalam 99 procent zblizen. Myslelismy o dziecku, wiec inicjowalam to, by miec dziecko. Teraz na razie temat dziecka zszedl na bok, bo to nie mam wiekszego sensu chwilowo, poki jest, jak jest. A zwazywszy na to, ze uslyszalam, ze go nie pociagam, to teraz tylko dajemy sobie buzi na dzien dobry I dobranoc, czasami okazjonalnie gdzies tam w kuchni przy okazji, ale poza tym ja nie robie nic, by pokazac, ze chce czegos wiecej. Zmeczylam sie byciem strona aktywna seksualnie w tym zwiazku. On chce tak raz na trzy tygodnie, gdy mu sie w ogole przypomni, po czym jest rutyna, nuda I krotko, bo przeciez jest to raz na dlugi czas, wiec ja za duzo z tego nie mam,. Pare minut I koniec. Gra wstepna- pare mminut I farmer chce pokryc klacz. Pozmieniamy troche pozycje, ale seks jest tylko w lozku w sypialni, komplementow nie slysze zadnych I jedynie slysze “ I love you” od niego, gdy je sama wczesniej powiem. A mowi sie, ze to niby zawsze babe glowa boli.....

W dodatku maz jest czarnowidzem. Te trzy ostatnie lata na wsi porzadnie nam daly finansowo w kosc. Ja dlugo mialam dorywcze prace, prawie poltora roku. Potem mialam stala prace, ktora w koncu po roku zostawilam z powodu dlugich dojazdow na rzecz pracy tu na wsi. Potem to nie wypalilo, znowu prace dorywcze przez miesiac, az w koncu zalapalam normalna robote, w ktorej siedze od dwoch tygodni, poniedzialk piatek, I mam szanse sie odkuc finansowo. Maz najpierw byl na urlopie na opieke nad rodzicami dwa lata.  Urlop sie skonczyl, wiec zalapal kontrakt na 3 miesiace. Potem to sie skonczylo, wiec nastapil zasilek dla bezrobotnych przez pare miesiecy, w koncu zlapal na chwile robote, ktora zmuszala go do siedzenia w aucie kazdego dnia 3 godziny I nie mialam z niego zadnego pozytku. Przyjezdzal zmeczony jazda do domu, siedzial przy drugim telewizorze sam w drugim salonie zmierzly, posiedzial tak dwie godziny I szedl spac. I tak caly tydzien, a w weekendy tez mu sie nic nie chcialo robic- ani w domu, ani w lozku. Mial zastapic jakas babke, ktora odchodzila z danej firmy. Potem nagle babka zmienila zdanie I musieli go zwolnic. Nigdy w zyciu nie cieszylam sie bardziej, gdy stracil ta robote. On potem tez sam przyznal, ze nie mial zadnego zycia przy tej robocie. Potem poltora miesiaca bezrobocia, kontrakty tygodniowe, po czym zalapal obecna robote, kontrakt na 3 miesiace, wiec bedzie siedzial w obecnej robocie do przynajmniej luteog I troche sie tez odkuje. Moj maz wczesniej nigdy nie byl jakims optymista, raczej realista, ale obecnie, a szczegolnie po smierci matki, wszystko jest w czarnych barwach dla niego, ten dom jest przeklety, mamusi nie ma I zycie jest do bani. A gdy mu mowie, ze powinien byc wdzieczny Bogu za najmniejsze dobrodziejstwa, to slysze, ze Bog jest kutasem, bo zabral mu matke.

A to,ze zona jest pod reka, to niewazne. I jeszcze uslyszalam niedawno, ze go nie wspieram : “You're not supportive”. No I trafil mnie ciezki szlag wewnetrznie. Gdy mu zmarla matka w ten czwartkowy lipcowy poranek, to poszedl do domu ojca plakac (normalne w koncu), a ja po pierwszych lzach zabralam sie za sprzatanie domu, zakupy (wiedzialam,, ze bedziemy mieli gosci I bylo prawdopodobne, ze rodzina jego przyleci z Anglii), gotowanie, wyprowadzilam psinke, poscielilam lozka I postaralam sie, ze gdy rodzina przyjechala, to moglam zaproponowac, by u nas spali, bo nie bardzo wiedzieli, co maja ze soba zrobic. I oferte chetnie przyjeli (bardzo mnie jego rodzina lubi) I byli uradowani cieplym przyjeciem. I ja tu jestem “ non-supportive”? Jak sie to ladnie mowi po polsku?
Trzy dni plakal, ile chcial z rodzina, ledwo meza widzialam, zajeta ogarnianiem w miedzyczasie normalnego zycia, starajac sie, by kuzynostwo dobrze sie u nas czulo I dopiero meza wzielam za reke na trzeci dzien zaloby po mszy w kosciele, bo ciagle gdzies znikal. No qrna, o co tu chodzi?

Dwa tygodnie temu, gdy poprosilam jego brata, by do nas przyszedl, bo juz nie dawalam rady, wygarnelam mezeowi, ze jego negatywizm I czarnowidztwo jest mi jak kula u nogi ( “ balls and a chain” I ze jest to cholernie meczace. Brat mu powiedzial rowniez, ze zaczyna po nim widac depresje. Moj maz oczywiscie stwierdzil, ze nie ma depresji, ale obydwoje z jego bratem zaprotestowalismy. No I troche zluzowal. Ale prawda jest taka, ze on chyba ma depresje, a ja juz zaczyam byc tym zmeczona.

Ja jestem pozytywna osoba, wdzieczna za najmniejsze drobiazgi I potrzebuje, by ktos wzmacnial moja pozytywna energie. A tu jedno wielkie g.....- wzmocnienia brak, byly jedynie wyziewy czarnowidztwa. Tak naprawde moja pozytywna energie laduje psinka – ja jej daje tyle milosci, ile moge, a ona mnie lize po twarzy, macha ogonem I lasi sie do mnie, ile wlezie. I tak na dobra sprawe przytulam znacznie wiecej psine niz meza, caluje ja wiecej niz meza I spedzam z nia wiecej czasu niz zmezem, bo ona mnie nie obraza I nie urzadza awantur o byle co. A maz tylko patrzy, jak przytulam psine, ale palcem nie kiwnie, by jego przytulac wiecej. No to teraz po jego ostatnich uwagach, jaka to ja jestem malo pociagajaca I jakim to ja jestem szambem to ja rowniez sie nie kwapie, by doszlo do czegos wiecej niz zwykle buziaki. A, zapomnialam o jednym – wedlug mojego meza I kazdego innego toksyka w jakimkolwiek innym toksycznym zwiazku to zawsze baba jest winna wszystkiemu.

Moje kolezanki stwierdzily, ze najlepiej mezowi mojemu by bylo, gdyby nic nie robil, siedzial sobie z flaszka, ogladal sport I zeby mu nikt z przeproszeniem, “dupy nie trul”. No ale gdy sie chcialo latwego zycia, to trzeba bylo kawalerem zostac, a nie sobie kobiete brac. Trzeba bylo sobie spiewac: “Whisky, moja zono” do lustra, a nie sie zenic.

Jesli mam byc zupelnie szczera, to mam ogromny metlik w glowie. Z jednej strony kazda pozytywna zmiana mnie u niego cieszy. Moze I bylabym w stanie zakochac sie w mezu na nowo. Tydzien temu mialam ochote rano wsliznac mu sie do lozka. Ale potem nagle przypomnialam sobie, jak malo pociagajaca jestem wedlug niego I zamisst wsliznac u sie do lozka poszlam sbie zrobic herbate do kuchni, by mi przeszlo.

Jakos mnostwo facetow przed nim nie narzekalo ani na moja atrakcyjnosc ani na moj poped seksualny. Po rozwodzie z pierwszym mezem, ktory byl jednoczesnie moim pierwszym facetem przeszlam przez dosc liczna galerie facetow, by zobaczyc, co mozna odkryc I co mi odpowiada, a co nie. Wiem doskonale, ze seks moze byc bardziej spontaniczny, weselszy, fajniejszy I mniej rutynowy. I czasem mysle o tym, ze mi czegos brak. Dopoki maz nie wybuchnal dwa tygodnie temu po alkoholu, zaczynajac od placzu za matka, a konczac na obrazaniu mnie, potrafilam sobie powiedziec, ze poniewaz ogolnei jest w miare dobrym czlowiekiem, to mi az tyle seksu nie trzeba. Ale kogo ja oszukuje? Jestem mloda kobieta po czterdziestce, w kwiecie wieku I nie usmiecha mi sie seks raz na trzy tygodnie na piec minut. Maz wie, ze Polacy sa bardziej otwarci w tych sprawach niz jego wlasna nacja, ale mimo paru prob z mojej strony urozmaicenia pozycia zawsze sie konczy na nudzie piecio-dziesiecio- minutowej. Po ostatnich jego tekstach zgodzilismy sie jedynie, ze nasze pozycie seksualne to jedno wielkie gowno. Mi sie juz nawet rozmawiac z nim na ten temat nie chce. A dla niego takie tematy sa trudne. Moze mu psycholog cos uswiadomi. Ale nawet jesli mu cos uswiadomi, to nie wiadmo, co on z tym zrobi.

Moje przyjaciolki, gdy uslyszaly wszystko to, co pisze I jeszcze wiecej, to stwierdzily, ze mam odejsc. Jest tylko jedno ale: zadna z nich nie jest mezatka. Dlatego tez pytam sie doswiadczonych mezatek: jak sie przezwycieza takie kryzysy, bo tu naprawde jest powazny kryzys. Meza znam osiem lat, jestesmy po slubie piec lat. Odejsc jest najlatwiej, a z drugiej strony tkwi we mnie ta romantyczka marzaca o jakims szczesliwym zakonczeniu I zestarzeniu sie z kims.

Niby udaje, ze wszystko jest okay, wybaczamy sobie, itp., a w glebi ducha tkwia we mnie zadry, nad ktorymi mi ciezko przejsc do porzadku dziennego. Ja jestem z tych lubiacych sie kleic I tulic I gdy widze usmiech meza, to czasem sie usscisniemy I tyle. Moze I bym sie nawet przytulila wiecej, ale gdzies tam czuje sie zraniona I siegam wtedy po psine – wtedy rozpieszczam ja pieszczotami niemilosiernie, zaglaskujac na smierc prawie, a psina jest w siodmym niebie I pokornie jeszcze wystawia mi wiecej brzuszka do glaskania.

A mezowi brzuch urosl od alkoholu. Gdy zwracalam mu wczesniej na to uwage to albo bylam ignorowana albo uwazal, ze sie czepiam. Ja gotuje, wiec gdyby nie te procenty zbedne, to nie ma sily, zeby przytyl. Nie dlatego, ze mu zaluje, ale dlatego, ze gotuje tak, by zjesc smacznie, najesc sie I zachowac szczupla sylwetke. Dopiero po tej rozmowie z bratem zaczal ograniczac procenty. Ale gdy mowilam, by wzial psine na spacer, to schudna obydwoje, to juz mu sie nie chcialo. No to albo rybki albo akwarium.
I zwrocilismy mezowi uwage ze szwagrem, ze gdy tylko maz ma jakis problem wiekszy, to sie wokol niego pojawia butelka.... No I cos chyba gdzies trafilo na razie, bo wylal w ten dzien cala butelke burbona do zlewu, po czym faktycznie ograniczyl sie z piciem. No ale jak to mowia, jedna jaskolka wiosny nie czyni, wiec na razie go obserwuje.

Tu tez mam problem: nie rozumiem mojego meza w ogole. Myslalam, ze im bardziej go poznam , tym bardziej zrozumiem. Jest dokladnie na odwrot. Nie wiem za bardzo, czego on dokladnie chce, czego oczekuje ode mnie jako partnerki, a wszelkie proby dyskusji na ten temat sa zbywane. No coz, moze psycholog go zmusi do okreslenia sie. Poki niby jest milo, ma byc milo I mam tego nie psuc zbednymi dyskusjami, bo wtedy niby daze do awantury I to jest moja wina, ze psuje nastroj. Rzygac mi sie od tego chce. Owszem, ja lubie, gdy jest miedzy nami milo, ale obecnie ciezko mi sie wyzbyc tego dystansu, ktory we mnie powstal. Mam po prostu cieszyc sie, ze jest w dobrym humorze, a potem co? Czekac na nastepny wybuch, nastepne wyzwiska?

No I drodzy forumowicze z dlugim stazem malzenskim- mieliscie podobne kryzysy? Korzystaliscie z pomocy psychologa? Jak sobie radziliscie, bo mi jest ciezko z tymi wszystkimi emocjami.

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez EeeTam (2017-11-26 02:27:46)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

No patrz, nie dość tych sępów (byłego męża i córki) w Polsce, którym 200 zł alimentów nie starcza, to jeszcze ci się trafił taki gad, który nie chce cię utrzymywać (Kiedy mu powiedzialam, ze maz glownie powinien zarabiac na rodzine), zrzuca na ciebie potworny wysiłek zabukowania hotelu (za który on płaci).

I kolejne bluzgi - już:
- były mąż był fiutem, zasrańcem i debilem;
- jego obecna żona - suką, francą i wampirem;
- córka - siksą,
- cała ich rodzina - sępami.

Teraz:
- teść to stary zgred, stary pryk,
- ich rodzina to grono gruboskornych nosorozcow

Mama Emigrantka napisał/a:

Wczoraj po alkoholu uslyszalam, gdy probowalam rozmawiac na temat swiat, ze cokolwiek sie wylewa z moich ust, to gowno, a ja jestem wielkim szambem. I jak ja mam sie niby czuc?

Jak człowiek, który usłyszał kilka słów prawdy o sobie.

3 Ostatnio edytowany przez santapietruszka (2017-11-26 03:00:09)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Mama Emigrantka napisał/a:

No to teraz ja mam powazny problem, tym razem z mezem numer 2. Cos we mnie niedawno peklo, gdzies sie wypalilo. Jestem porzadnie zmeczona tym zwiazkiem. Owszem, idziemy do poradni malzenskiej, czyli marriage counselling tutaj, ale sama nie wiem, czy to ocali ten zwiazek. Idziemy do poradni, bo chcemy miec czyste sumienie, ze zrobilismy wszystko, co sie da, by to cos ratowac ( co to jest miedzy nami obecnie, to nie wiem), pozac siebie lepiej, zobaczyc, gdzie robimy bledy I dowiedziec sie, jak uniknac popelniania tych samych bledow. Ale ja zaczynam byc rozdarta. Zasial we mnie swoim zachowaniem mnostwo watpliwosci, a wczoraj po pijaku tez przyznal ze ja ma.

Ale do rzeczy. Po pierwsze, wystepuja miedzy nami roznice kulturowe. One zawsze byly, ale mialam nadzieje, ze gdy sie lepiej poznamy, to sie bardziej dotrzemy. Nic z tego. Najwiekszym problemem w tym zwiazku sa pieniadze I alkohol.

Zacznijmy od pieniedzy. Moj obecny maz jest ksiegowym I przenosi ksiegowy stosunek do malzenstwa. Objawia sie to tym, ze na przyklad ostatnio mi powiedzial, ze on liczyl na to, ze kobiea bedzie sie bardziej dokladac. W wolnym tlumaczeniu: nie dosc, ze pplace swoja polowe rachunkow biezacych, to powinnam dawac mu kase co tydzien na rozpieprzenie, tak najlepiej cokolwiek mi zostanie po oplaceniu tych rachunkow.

Jesli mam jakiekolwiek oszczednosci, to on tylko zaraz znajduje jakis powod albo ekstra rachunek, bym sie oszczednosci pozbyla. Przestalam mowic w ogole, ze mam jakiekolwiek oszczednosci, przestalam mowic, ile dokladnie zarabiam na godzine( zawsze podaje zanizona stawke), bo inaczej szuka powodow, by rozpieprzyc to, co mam.

Jak sporo forumowiczow wie, mam corke w Polsce. Czyli oprocz oplacania rachunkow biezacych musze oszczedzac na wyloty do Polski, wydatki w Polsce, dziecka I swoje. Do konca stycznia musze zaoszczedzic przynajmniej 1000 euro.  Z zaoszczedzeniem nie bede miec problemu, bo zlapalam dobra prace, ale denerwuje mnie sam fakt, ze musze ukrywac odszczednosci I udawac, ze jestem wiecznie splukana. Z jednej strony wiedzial, ze mam corke w Polsce, z drugiej strony najlepiej by bylo, gdybym nie musiala odkladac na te wyjazdy, niech pieniadze mi z nieba spadna ( przeciez on tego wyjazdu fundowac nie bedzie).

Owszem, czasem idzie po rozum do glowy I ma gest, ale co daje jedna reka, to druga odbiera. Do dzis nie moze przezyc, ze kupil mi auto ( w poprzednim padl silnik I koszt naprawy auta przewyzszyl koszt naprawy grata). Kupil mi wiec lepsze auto, podziekowalam mu ladnie, ale do dzis go czasem po pijaku boli, ze musial mi kupic auto. Glowna spiewka mojego meza: on juz tyle we mnie zainwestowal, a dalej nie widzi, bym mu zwrocila cokolwiek. On twierdzi, ze ja mu wisze pieniadze, bo przez 8 miesiecy nie mialam pracy I musial mnie utrzymywac ( mimo ze mialam wlasny zasilek na wlasne wydatki). Ja mu na to, ze absolutnie mu nic nie wisze, bo  jest moim mezem, a nie bankiem. Niewazne, ze mam prace I place swoja polowe rachunkow- najwazniejsze jest wyrzucanie mi przeszlosci, a szczegolnie tych 8 miesiecy. Tylko ze zapomnial I udaje, ze nie pamieta, ze sam kazal mi rachunkow nie placic. Sprzedalismy akurat dom w miescie I powiedzial, ze moge troche odetchnac do stycznia, bo sa pieniadze ze sprzedazy domu. A gdy  mu przypominam, ze sam mi to mowila, to sie wypiera.

Kiedy mu powiedzialam, ze maz glownie powinien zarabiac na rodzine, to mnie wysmial I stwierdzil, ze zyje w 18 wieku I mam sie natychmiast tego stosunku do pieniedzy pozbyc. Sam jednak nie chce sie pozbyc ksiegowego stosunku do malzenstwa. Ostatnio mialam problemy z praca, zanim dostalam obecna prace I gdy jedna prace stracilam w piatek wieczorem, to posrednio dal mi odczuc, ze juz ma beznadziejny nastroj na weekend I wiedzialam, ze z seksu beda nici. Nie przynosze dochodu, to mnie kijem nie ruszy. Poczulam sie jak szmata. A za tydzien karma zrobila swoje I sam stracil prace, po czym dwa nastepne miesiace wydawal o szczednosci. Ja mialam dorywcze prace przynajmniej, placilam swoja polowe racunkow, a jego polowa rachunkow malo mnie obchodzila, bo mi samej wtedy ledwo starczalo.

A juz do szewskiej pasji doprowadza mnie jego pytanie: Kto za to zaplaci? I teraz drastyczny przyklad z ostatniego miesiaca. Jego ojciec przyszedl do nas do domu ogladac mecz. Moja kochana tesciowa umarla w lipcu na raka, wiec stary zgred (czyli moj tesc) zostal sam. Mieszkamy w osobnych domach obok siebie przez pole ( jest male pole miedzy naszymi domami). Poniewaz potrafie sobie wyobrazic, ze nie jest mu do smiechu po smierci zony, wiec nie mialam nic przeciwko, by czasem przyszedl do nas. Problem polega na tym, ze stary pryk traktuje nasz dom jak wlasny, co mi sie nie podoba. Kopnal ostatnio w stolik drewniany u nas w salonie I stolik jest rozwalony. Rusza sie jedna noga I trzeba ja wkladac z powrotem, by stolik stal na czterech nogach. Gdy zazartowalam , pol zartem, pol serio, pytajac meza, kiedy jego ojciec odkupi nam sotlik, to maz sprostowal: kiedy jemu odkupi stolik, bo to on kupil sotlik, a nie ja. A jesli mi cos przeszkadza, to ja mam kupic stolik. No to powiedzialam, ze tesc nie moze traktowac naszego domu jak wlasny I rozwalac, co mu sie podoba. Bo jesli ja u kogos bym cos rozwalila, to bym musiala to odkupic. I oczywiscie zrobila sie awantura. Potem sie maz uspokoil, ale stolik jest dalej rozwalony, nikt go nie naprawia ani nie kupuje nowego. Martwy punkt. Tak jak cale moje malzenstwo obecnie. Przed chwila w koncu maz oswiadczyl, ze sprobujemy kupic maly stolik jutro, gdy pojdziemy do kina w centrum handlowym. Tesc jutro przychodzi do nas wziac przysznic, bo ma problem z ciepla woda, wiec powiedzialam mezowi, ze moze sobie zabrac ten stolik, ktory sam rozwalil I zuzyc na podpalke do kominka. Z jakiej racji ja mam miec rozwalone buble w domu?

Nie lubie mojego tescia. Rodzina mojego meza przypomina mi grono gruboskornych nosorozcow I moj maz o tym wie. Jedynie tesciowa byla cudowna mila, ciepla kobieta, a gdy jej braklo, zostaly trzy nosorozce, traktujace sie nawzajem jak smieci. Ta cala rodzina ma tendencje do przemocy emocjonalnej,z czego moj maz jest jeszcze najlagodniejszym przypadkiem. Moj tesc w zeszlym roku chcial sadzic krzaki na MOIM podworku. Uswiadomilam mu jasno I dobitnie, ze poki moje nazwisko jest na kredycie hipotecznym, to ja decyduje, co sadze na wlasnej ziemi. Tesciowa wtedy jeszcze zyla I tez uswiadomila mezowi wowczas, ze to ja mialam racje, a nie on. Maz oczywiscie byl niezadowolony, ze smialam zwrocic uwage jego ojcu. A ja na to, ze jesli tesc chce miec spokoj, to obowiazuje zasada: moja ziemia, moje reguly. I musieli sie obydwaj zamknac. Szanuje tescia na zasadzie: “dzien dobry, co slychac”, ale wewnetrznie uwazam go za okrutnego czlowieka. No coz, tym razem stary zgred zostaje na swieta Bozego Narodzenia sam, z bratem mojego meza, ktory tez nie jest zadowolony, ze zostanie sam z ojcem.

Odkad znam mojego meza, spedzalam swieta Bozego Narodzenia z jego rodzina, a do Polski lecialam na ferie zimowe do dziecka, z uwagi na kosmiczne ceny lotow na swieta. Teraz tesciowej juz nie ma, wiec po 8 latach spedzania swiat z rodzina meza zabukowalam apartament hotelowy w gorach Kerry I wyjezdzam z mezem ipsem na swieta- od soboty 23 grudnia do wtorku 26 grudnia. Maz tez powital ten pomysl z radoscia. Mnie tylko denerwuje w tym zwiazku, ze to ja zawsze bukuje wszystkie wyjazdy, wakacje Itp., bo on nie mysli o tym do ostatniej chwili czasami. W sieprniu dopiero tego roku, po osmiu latach bycia razem maz musial wygooglowac hotel na trzydniowy wyjazd I znalezc taki, jaki mu sie podoba, I na jaki jest sklonny wydac kase, zamiast narzekac, ze zabukowalam za drogi hotel. Akurat w pracy dali mi trzy dni przerwy ekstra z powodu zamiany zmiany, bo nie mieli ludzi. A ze nie bylam dawno z mezem nigdzie, wiec postanowilismy gdzies jechac. Tylko ze gdy ja zabukowalam hotel, to mu blo za drgo. Wkurzylam sie, rzeklam, ze skoro tak, to sam siadaj I szukaj takiego, jaki Ci sie podoba,, bo ja juz jestem zmeczona bukowaniem wszystkiego. No I znalazl, pojechalismy I bylo w miare fajnie.

Ja jestem porzadnie zmeczona planowaniem wszystkiego w tym zwiazku. Dla mnie najlepiej by bylo, gdyby mi ktos po rozmowie na temat wakacji w paru krajach, do ktorych chcielibysmy pojechac, powiedzial: Hej, zarezerwowalem wycieczke dla nas tu I tu, wplacilem depozyt, reszte mozemy zaplacic w ratach na pol ( w koncu sa takie mozliwosci w biurach podrozy).  A gdy sie cos psuje w domu, to nie ma czekania na zone, az zona wroci z pracy, wezwie kogos I jeszcze to zaplaci sama, tylko niech mi ktos powie; kochanie, nie martw sie, zajme sie tym. Brakuje mi tego, zeby ktos ze mnie zdjal pewne ciezary.

No I teraz jedziemy na swieta do Kerry, bo to mezowi pasuje, a ja tez chce sie z tej wsi wyniesc na swieta. No I niby fajnie, I jeszcze mamy taki hotel, gdzie mozemy jechac z pieskiem, wiec powinnam skakac z radosci. A ja po prostu chce odpoczac psychicznie I miec wymowke, by nie siedziec z tesciem I bratem meza przy jednym stole, bo ostatnio mnie obaj mocno zdenerwowali. No owszem, w koncu wyjezdzam gdzies na swieta, tylko znowu ja musialam to planowac, bo mi bardziej na tym zalezy.

Maz troche zlagodnial przez ostatnie dwa tygodnie I troche sie poprawil, ale dluga droga przed nim.

I jeszcze my dear hubby ma ogromny problem z alkoholem. Mowi sie, ze alkohol nie rozwiazuje problemow, ale mleko tez nie. Dobrze, ale po mleku nikt nie staje sie agresywny. A po alkoholu czesto moj maz zmienia sie jak w tej historii o Dr Jekyll I Mr Hyde. Wyzywa mnie, obraza mnie, urzadza mi awantury bez powodu, wyrzuca mi ciagle, ile to on na mnie wydal... ja naprawde juz jestem zmeczona. Ja juz naprawde wole nie rozmawiac z nim za duzo, gdy on cos popija przy mnie przed telewizorem w weekend, bo to nie mam sensu.

Od trzech lat slysze, ze to juz koniec, od momentu przeprowadzi na wies w poblize jego rodziny. Przeprowadzislismy sie, bo tesciowa zachorowala na raka, wiec maz wzial urlop zdrowotny, by sie nia opiekowac ( panstwo irlandzkie placi za opieke nad rodzicami ). Maz myslal, ze latwo sie przestawie, jak pstryczek do swiatla w scianie, na mentalnosc malego miasteczka. No I klocilismy sie ostro pare miesiecy. Ja wychowana jestem cale zycie w miescie. Przyzwyczailam sie do tej wsi, ale tesknie za miastem. Teraz tesciowa umarla, wiec wystawilismy dom na sprzedaz, by wrocic z powrotem do miasta.

Maz sie na tym urlopie zdrowotnym rozpil. Taka jest brutalna prawda. Nawet jego brat zauwazyl, ze maz ma problem z alkoholem. Miarka sie przebrala dwa tygodnie temu, gdy uslyszalam po raz kolejny, ze to koniec, on do mnie nie czuje zadnego pociagu, on mnie kocha, ale nie lubi. Po czym zostalam zwyzywana I mialam dosc. No I wtedy ustalilismy, ze idziemy do poradni malzenskiej I wtedy zobaczymy, czy jestesmy do siebie dopasowani, czy sie lepiej rozstac. Wczoraj po alkoholu uslyszalam, gdy probowalam rozmawiac na temat swiat, ze cokolwiek sie wylewa z moich ust, to gowno, a ja jestem wielkim szambem. I jak ja mam sie niby czuc?

Potem sie niby wzajemnie poprzepraszalismy, dzisiaj jest spokojniej, on mi mowi, ze mimo wszystko mnie kocha, ale ja sie drapie w glowe. Ja mu wczoraj wyrzucilam, ze zasial we mnie dwa tygodnie temu ogromne watpliwosci I na razie jest to wszystko na zasadzie; zobaczymy, jak to bedzie. A jesli poradnia nie pomoze, to kazde bierze swoja polowe pieniedzy po sprzedazy domu, tak jak zaproponowal mi dwa tygodnie wczesniej, I potem robimy arrivederci. Good luck and goodbye.

Jednak ja powiedzialam przy jego bracie jasno jedna rzecz: najlatwiej jest uciekac, najtrudniej naprawic. Ja juz raz ucieklam, biorac rozwod z pierwszym mezem- ja tu bylam strona porzucajaca. Teraz- powiedzialam I mezowi I szwagrowi – to nie ja bede pierwsza osoba, ktora zdecyduje o rozstaniu.
Wczoraj jeszcze jedna rzecz zagrala mezowi na nerwach, gdy probowalam z nim rozmawiac. Ja uzylam slow: “Jesli nam sie uda przeprowadzic razem do miasta”.... A maz na to: Jak to “jesli”? Nie jesli, tylko “Kiedy”. A ja mu na to, ze jego wlasne zachowanie na tyle wywolalo we mnie dystans, ze dla mnie to jest : “jesli”. No I od razu sie zaperzyl. Najpierw mnie obraza dwa tygodnie temu po alkoholu w niedziele, w poniedzialek rano slysze: “Jestesmy na tyle mlodzi, by zaczac od nowa” (bardzo pocieszajace, prawda),  potem sie dziwi, ze ja mowie “jesli” .

Z jednej strony nie bardzo mam ochote na drugi rozwod. Tez wolalabym naprawic to, co mam. Maz troche wiecej w domu pomaga od dwoch tygodni, nie ma odkladania rzeczy na pozniej, tylko jesli mowie: wyrzuc smieci, to w ciagu 10 minut sa wyrzucone. Ograniczyl picie- ma teraz prace na pelny etat, pije tylko piatek-sobota I jedna butelka whisky starcza mu na caly weekend (poprzednio czasem jedna butelka na dzien byla mu malo).

Ale dalej mimo wszystko obraza mnie, gdy mu przyjdzie na to ochota. Co z tego, ze on mnie przeprasza pozniej, potem rano, gdy potem to wszystko we mnie siedzi? Ja juz nieraz dawalam mu szanse z kazdym dniem, bo on potrafi miec dobre serce, ale zaczyna mnie to obrazanie mnie meczyc.

Nasze pozycie seksualne nie istnieje obecnie w ogole. Od wyprowadzki na wies to ja inicjowalam 99 procent zblizen. Myslelismy o dziecku, wiec inicjowalam to, by miec dziecko. Teraz na razie temat dziecka zszedl na bok, bo to nie mam wiekszego sensu chwilowo, poki jest, jak jest. A zwazywszy na to, ze uslyszalam, ze go nie pociagam, to teraz tylko dajemy sobie buzi na dzien dobry I dobranoc, czasami okazjonalnie gdzies tam w kuchni przy okazji, ale poza tym ja nie robie nic, by pokazac, ze chce czegos wiecej. Zmeczylam sie byciem strona aktywna seksualnie w tym zwiazku. On chce tak raz na trzy tygodnie, gdy mu sie w ogole przypomni, po czym jest rutyna, nuda I krotko, bo przeciez jest to raz na dlugi czas, wiec ja za duzo z tego nie mam,. Pare minut I koniec. Gra wstepna- pare mminut I farmer chce pokryc klacz. Pozmieniamy troche pozycje, ale seks jest tylko w lozku w sypialni, komplementow nie slysze zadnych I jedynie slysze “ I love you” od niego, gdy je sama wczesniej powiem. A mowi sie, ze to niby zawsze babe glowa boli.....

W dodatku maz jest czarnowidzem. Te trzy ostatnie lata na wsi porzadnie nam daly finansowo w kosc. Ja dlugo mialam dorywcze prace, prawie poltora roku. Potem mialam stala prace, ktora w koncu po roku zostawilam z powodu dlugich dojazdow na rzecz pracy tu na wsi. Potem to nie wypalilo, znowu prace dorywcze przez miesiac, az w koncu zalapalam normalna robote, w ktorej siedze od dwoch tygodni, poniedzialk piatek, I mam szanse sie odkuc finansowo. Maz najpierw byl na urlopie na opieke nad rodzicami dwa lata.  Urlop sie skonczyl, wiec zalapal kontrakt na 3 miesiace. Potem to sie skonczylo, wiec nastapil zasilek dla bezrobotnych przez pare miesiecy, w koncu zlapal na chwile robote, ktora zmuszala go do siedzenia w aucie kazdego dnia 3 godziny I nie mialam z niego zadnego pozytku. Przyjezdzal zmeczony jazda do domu, siedzial przy drugim telewizorze sam w drugim salonie zmierzly, posiedzial tak dwie godziny I szedl spac. I tak caly tydzien, a w weekendy tez mu sie nic nie chcialo robic- ani w domu, ani w lozku. Mial zastapic jakas babke, ktora odchodzila z danej firmy. Potem nagle babka zmienila zdanie I musieli go zwolnic. Nigdy w zyciu nie cieszylam sie bardziej, gdy stracil ta robote. On potem tez sam przyznal, ze nie mial zadnego zycia przy tej robocie. Potem poltora miesiaca bezrobocia, kontrakty tygodniowe, po czym zalapal obecna robote, kontrakt na 3 miesiace, wiec bedzie siedzial w obecnej robocie do przynajmniej luteog I troche sie tez odkuje. Moj maz wczesniej nigdy nie byl jakims optymista, raczej realista, ale obecnie, a szczegolnie po smierci matki, wszystko jest w czarnych barwach dla niego, ten dom jest przeklety, mamusi nie ma I zycie jest do bani. A gdy mu mowie, ze powinien byc wdzieczny Bogu za najmniejsze dobrodziejstwa, to slysze, ze Bog jest kutasem, bo zabral mu matke.

A to,ze zona jest pod reka, to niewazne. I jeszcze uslyszalam niedawno, ze go nie wspieram : “You're not supportive”. No I trafil mnie ciezki szlag wewnetrznie. Gdy mu zmarla matka w ten czwartkowy lipcowy poranek, to poszedl do domu ojca plakac (normalne w koncu), a ja po pierwszych lzach zabralam sie za sprzatanie domu, zakupy (wiedzialam,, ze bedziemy mieli gosci I bylo prawdopodobne, ze rodzina jego przyleci z Anglii), gotowanie, wyprowadzilam psinke, poscielilam lozka I postaralam sie, ze gdy rodzina przyjechala, to moglam zaproponowac, by u nas spali, bo nie bardzo wiedzieli, co maja ze soba zrobic. I oferte chetnie przyjeli (bardzo mnie jego rodzina lubi) I byli uradowani cieplym przyjeciem. I ja tu jestem “ non-supportive”? Jak sie to ladnie mowi po polsku?
Trzy dni plakal, ile chcial z rodzina, ledwo meza widzialam, zajeta ogarnianiem w miedzyczasie normalnego zycia, starajac sie, by kuzynostwo dobrze sie u nas czulo I dopiero meza wzielam za reke na trzeci dzien zaloby po mszy w kosciele, bo ciagle gdzies znikal. No qrna, o co tu chodzi?

Dwa tygodnie temu, gdy poprosilam jego brata, by do nas przyszedl, bo juz nie dawalam rady, wygarnelam mezeowi, ze jego negatywizm I czarnowidztwo jest mi jak kula u nogi ( “ balls and a chain” I ze jest to cholernie meczace. Brat mu powiedzial rowniez, ze zaczyna po nim widac depresje. Moj maz oczywiscie stwierdzil, ze nie ma depresji, ale obydwoje z jego bratem zaprotestowalismy. No I troche zluzowal. Ale prawda jest taka, ze on chyba ma depresje, a ja juz zaczyam byc tym zmeczona.

Ja jestem pozytywna osoba, wdzieczna za najmniejsze drobiazgi I potrzebuje, by ktos wzmacnial moja pozytywna energie. A tu jedno wielkie g.....- wzmocnienia brak, byly jedynie wyziewy czarnowidztwa. Tak naprawde moja pozytywna energie laduje psinka – ja jej daje tyle milosci, ile moge, a ona mnie lize po twarzy, macha ogonem I lasi sie do mnie, ile wlezie. I tak na dobra sprawe przytulam znacznie wiecej psine niz meza, caluje ja wiecej niz meza I spedzam z nia wiecej czasu niz zmezem, bo ona mnie nie obraza I nie urzadza awantur o byle co. A maz tylko patrzy, jak przytulam psine, ale palcem nie kiwnie, by jego przytulac wiecej. No to teraz po jego ostatnich uwagach, jaka to ja jestem malo pociagajaca I jakim to ja jestem szambem to ja rowniez sie nie kwapie, by doszlo do czegos wiecej niz zwykle buziaki. A, zapomnialam o jednym – wedlug mojego meza I kazdego innego toksyka w jakimkolwiek innym toksycznym zwiazku to zawsze baba jest winna wszystkiemu.

Moje kolezanki stwierdzily, ze najlepiej mezowi mojemu by bylo, gdyby nic nie robil, siedzial sobie z flaszka, ogladal sport I zeby mu nikt z przeproszeniem, “dupy nie trul”. No ale gdy sie chcialo latwego zycia, to trzeba bylo kawalerem zostac, a nie sobie kobiete brac. Trzeba bylo sobie spiewac: “Whisky, moja zono” do lustra, a nie sie zenic.

Jesli mam byc zupelnie szczera, to mam ogromny metlik w glowie. Z jednej strony kazda pozytywna zmiana mnie u niego cieszy. Moze I bylabym w stanie zakochac sie w mezu na nowo. Tydzien temu mialam ochote rano wsliznac mu sie do lozka. Ale potem nagle przypomnialam sobie, jak malo pociagajaca jestem wedlug niego I zamisst wsliznac u sie do lozka poszlam sbie zrobic herbate do kuchni, by mi przeszlo.

Jakos mnostwo facetow przed nim nie narzekalo ani na moja atrakcyjnosc ani na moj poped seksualny. Po rozwodzie z pierwszym mezem, ktory byl jednoczesnie moim pierwszym facetem przeszlam przez dosc liczna galerie facetow, by zobaczyc, co mozna odkryc I co mi odpowiada, a co nie. Wiem doskonale, ze seks moze byc bardziej spontaniczny, weselszy, fajniejszy I mniej rutynowy. I czasem mysle o tym, ze mi czegos brak. Dopoki maz nie wybuchnal dwa tygodnie temu po alkoholu, zaczynajac od placzu za matka, a konczac na obrazaniu mnie, potrafilam sobie powiedziec, ze poniewaz ogolnei jest w miare dobrym czlowiekiem, to mi az tyle seksu nie trzeba. Ale kogo ja oszukuje? Jestem mloda kobieta po czterdziestce, w kwiecie wieku I nie usmiecha mi sie seks raz na trzy tygodnie na piec minut. Maz wie, ze Polacy sa bardziej otwarci w tych sprawach niz jego wlasna nacja, ale mimo paru prob z mojej strony urozmaicenia pozycia zawsze sie konczy na nudzie piecio-dziesiecio- minutowej. Po ostatnich jego tekstach zgodzilismy sie jedynie, ze nasze pozycie seksualne to jedno wielkie gowno. Mi sie juz nawet rozmawiac z nim na ten temat nie chce. A dla niego takie tematy sa trudne. Moze mu psycholog cos uswiadomi. Ale nawet jesli mu cos uswiadomi, to nie wiadmo, co on z tym zrobi.

Moje przyjaciolki, gdy uslyszaly wszystko to, co pisze I jeszcze wiecej, to stwierdzily, ze mam odejsc. Jest tylko jedno ale: zadna z nich nie jest mezatka. Dlatego tez pytam sie doswiadczonych mezatek: jak sie przezwycieza takie kryzysy, bo tu naprawde jest powazny kryzys. Meza znam osiem lat, jestesmy po slubie piec lat. Odejsc jest najlatwiej, a z drugiej strony tkwi we mnie ta romantyczka marzaca o jakims szczesliwym zakonczeniu I zestarzeniu sie z kims.

Niby udaje, ze wszystko jest okay, wybaczamy sobie, itp., a w glebi ducha tkwia we mnie zadry, nad ktorymi mi ciezko przejsc do porzadku dziennego. Ja jestem z tych lubiacych sie kleic I tulic I gdy widze usmiech meza, to czasem sie usscisniemy I tyle. Moze I bym sie nawet przytulila wiecej, ale gdzies tam czuje sie zraniona I siegam wtedy po psine – wtedy rozpieszczam ja pieszczotami niemilosiernie, zaglaskujac na smierc prawie, a psina jest w siodmym niebie I pokornie jeszcze wystawia mi wiecej brzuszka do glaskania.

A mezowi brzuch urosl od alkoholu. Gdy zwracalam mu wczesniej na to uwage to albo bylam ignorowana albo uwazal, ze sie czepiam. Ja gotuje, wiec gdyby nie te procenty zbedne, to nie ma sily, zeby przytyl. Nie dlatego, ze mu zaluje, ale dlatego, ze gotuje tak, by zjesc smacznie, najesc sie I zachowac szczupla sylwetke. Dopiero po tej rozmowie z bratem zaczal ograniczac procenty. Ale gdy mowilam, by wzial psine na spacer, to schudna obydwoje, to juz mu sie nie chcialo. No to albo rybki albo akwarium.
I zwrocilismy mezowi uwage ze szwagrem, ze gdy tylko maz ma jakis problem wiekszy, to sie wokol niego pojawia butelka.... No I cos chyba gdzies trafilo na razie, bo wylal w ten dzien cala butelke burbona do zlewu, po czym faktycznie ograniczyl sie z piciem. No ale jak to mowia, jedna jaskolka wiosny nie czyni, wiec na razie go obserwuje.

Tu tez mam problem: nie rozumiem mojego meza w ogole. Myslalam, ze im bardziej go poznam , tym bardziej zrozumiem. Jest dokladnie na odwrot. Nie wiem za bardzo, czego on dokladnie chce, czego oczekuje ode mnie jako partnerki, a wszelkie proby dyskusji na ten temat sa zbywane. No coz, moze psycholog go zmusi do okreslenia sie. Poki niby jest milo, ma byc milo I mam tego nie psuc zbednymi dyskusjami, bo wtedy niby daze do awantury I to jest moja wina, ze psuje nastroj. Rzygac mi sie od tego chce. Owszem, ja lubie, gdy jest miedzy nami milo, ale obecnie ciezko mi sie wyzbyc tego dystansu, ktory we mnie powstal. Mam po prostu cieszyc sie, ze jest w dobrym humorze, a potem co? Czekac na nastepny wybuch, nastepne wyzwiska?

No I drodzy forumowicze z dlugim stazem malzenskim- mieliscie podobne kryzysy? Korzystaliscie z pomocy psychologa? Jak sobie radziliscie, bo mi jest ciezko z tymi wszystkimi emocjami.

Karma to suka. Zawsze wraca.

Rzadko mam zgodne zdanie z EeeTam, ale tym razem 10/10 i idziemy na piwo big_smile

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Poziom konstruktywnosci waszych porad jest ponizej poziomu podlogi. Idźcie sobie na to piwo i mam nadzieję,  ze Wam bokiem wyjdzie. 

W zeszłym roku postawiłam  mężowi wyjazd do hotelu dwa razy- raz na Walentynki, raz przed Bozym Narodzeniem i ja placilam. Chcialam pokazac mężowi,  ze doceniam jego wysilki w domu ( bo mi pomagal w domu, gdy nie pracował i póki nie zaczynał pić,  tak od czwartku).  Od dwoch lat slyszalam, ze on by mnie gdzieś chętnie zabral. No to w koncu okazja sie trafiła i  mnie zabral w tym roku. A teraz za hotel na swieta ja place, wiec gdy będziecie siedziec na tym piwie, to zajmijcie sie prostowaniem bananów w Afryce. Będzie to rownie konstruktywne jak te Wasze pozal się Boże porady. I do tego sie tylko z takim poziomem porady nadajecie, zalosni heterzy.

Co do teścia- moj maz tez nie trawi swojego ojca na tyle, ze powiedział po śmierci matki, ze odszedl nie ten rodzic co trzeba.... a sam szwagier juz jeczy  na mysl o swietach ze zrzedliwym ojcem....

Ostatnio przyszedl do nas pies. Przypaletala sie psina Bog wie skad. Na początku wzielismy pieska do siebie. Byl u nas tydzień.  Potem szwagier go zabral, bo stwierdził,  ze będzie u niego mial budę z obejsciem i szwagier go wytrenuje do polowan. Pies wyladowal na farmie u tescia w zamknieciu 24/7. Tesc zywil psa, ale go nie wypuszczal. Dal mu swieza slome. Piesek jest maly, wiec tesc sie bal, ze ucieknie przez dziure pod brama. I tesc wyszedl z założenia,  ze to pies szwagra, wiec on powinien z nim chodzic. A szwagier nagle sie zorientował,  ze on nagle nie ma czadu na spacery z psem.  I biedny pies spedzil 4 dni w zamnkieciu. Owszem, nie kapalo mu na głowę i byl zywiony, ale co z tego?  Obydwoje bylismy z mężem zniesmaczeni zachowaniem i tescia i szwagra. To ja zadzwonilam do dziewczyny majacej kontakty z ludzmi organizujacymi domy dla psów.  Dziewczyna go wzięła i wiem od niej, ze pies znalazl nowy dom. Stracilam serce do tescia i szwagra po tej historii z psem. No ale to przecież ja jestem ta zla i niedobra,  prawda?

A skoro od wiekszosci znajomych slysze, ze mam dobre serce, a wlasny maz mnie obraża, to chyba istnieje tu jakis' dysonans?

5

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Z całym szacunkiem, ale po Twojej historii widać dokładnie, że karma istnieje. Nie zbudujesz szczęśliwego życia na cudzym nieszczęściu i tyle...

Jeśli uważasz, że warto małżeństwo ratować, to terapia małżeńska jest dobrym pomysłem - a jesteś gotowa na zmiany?

6 Ostatnio edytowany przez Mama Emigrantka (2017-11-26 09:41:33)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Na cudzym nieszczęściu?  Wytlumacz mi to, Cyngli.

Na razie wygląda tak według Was, ze to jest ok, ze sie mecze, mąż niech sie zapije, skoro mu tak alkohol smakuje,  a ja sie czepiam. To ma byc konstruktywne? 
Zwracalam mezowo uwagę wiele razy, ze za duzo pije . Moj ojciec umarl na marskosc wątroby w wieku lat 61, wiec wiem, ze alkohol potrafi wykonczyc.

Czyli zgodnie z forumowa logika następnej osobie, której mąż pije, powinnam doradzić: pozwól mi sie zapic i sie nie czepiaj, tak? Maz mi powiedział,  jak typowy alkoholik,  ze pije przeze mnie. A ja mi na to: pijesz, bo chcesz i pijesz, bo lubisz. I wszyscy wokol mnie widza, ze on ma problem z alkoholem. Ale to nieważne,  ważne,  ze sie mecze. Współczuję tym, co takie "porady" pisza.

Ja jestem jak najbardziej gotowa na zmiany, bo juz dawno chcialam isc do psychologa.  Obawiam sie jednak, ze niektore rzeczy, ktore mu psycholog zaleci, meza przerosna. Jesli nagle zmieni sie na tyle, na ile ja potrzebuję,  to będzie cid. No ale cuda sie zdarzają- w to akurat wierzę ogólnie. 
Aczkolwiek nie mam klapek na oczsch, z bycia naiwną dawno wyroslam i zadne "i love you" nie pomoże,  jesli do Nowego Roku zobaczę choc jeden raz, ze sie upil tak, ze sie zatacza (co widzialam juz pare razy). I za kazdym razem , gdy widzę, jak sie chwieje jak palma na wietrze, to szkoda mi inteligentnego faceta, w ktorym kiedys sie zakochalam. I mu to zreszta powiedzialam.

Zakochalam sie w mądrym, otwartym i dobrym facecie, a tu po paru latach sie okazuje, ze dobre serce to on ma nadal, gdy mu pasuje i gdy nikt mu nie zwraca na nic uwagi, madry bywa czasem i przeważnie w pracy,  a w zyciu domowym ja go musialam nauczyc oszczędzać,  a otwarty to on jest najbardziej po butelce czegoś czterdziestoprocentowego.

Ja go nauczylam oszczędzać na początku znakomosci, bo zaczal mi plakac, ze mu pieniądze leca przez palce. Przyzwyczajony do zarabiania w boomie 2008 roku tyle, ze kupil sobie garnitur Bossa, nie umial utrzymac pieniędzy w kieszeni,  gdy stracil prace tydzień pozniej po naszych pierwszych dwoch randkach. Ja mu zrbilam budzet-ile ma, ile musi wydac i na co i ile mu zostaje i z zachwyconego najpierw człowieka tym, ze jest w stanie cos oszczędzać zrobil sie skapiec, który mnie oskarza o skapstwo, gdy musze balansowac wydatki w Polsce i rachunki bieżące. 

Nk naprawde on ma tak ze mna zle, ze ja pitole. Wyrzuca mi te pare miesiecy z przeszlosci, ile niby wydal na mnie, gdy nie mialam pracy,  chyba nie zdajac sobie sprawy, ze w okolicy ciezko o sensowna prace lub o jakikolwiek prace w ogóle,   a bez auta to juz kompletny kanal tutaj. Ale na flaszke i papierosy zawsze kasa jest.  A pali tak do paczki dziennie,  wiec musi wydac te prawie 11e na paczkę cigaretow. Na palenie tez nu zwracalam uwagę. Butelka burbona 14e, whisky tak 20, wodka tak 14 w Lidlu. Wino czy piwo juz kupi za 5-7e.  Gdyby choc troche ograniczył palenie i zmienil trunki na lzejsze, to po roku moglibysmy gdzies dalej poleciec. On by bardzo chcial miec "życie jak w Madrycie", tylko chyba powinno mu z nieba spaść- ja odnosze takie wrażenie. Albo razem z wygraną w totolotka.  Ja jestem nauczona przezyc za grosze i wiem, ze dobre życie trzeba sobie wypracować.  I tak on ma ze mna zle.... zebym ja jeszcze wydawala jak Irlandki pol każdej wypłaty swojej na ciuchy i jakies luksusowe gowna, a potem ciagnela od niego na jakies diamenty, to jeszcze mialby prawo jeczec.  A takich kobiet tutaj nie brakuje, drogich w utrzymaniu. A moze, zgodnie z ta superkonstruktywna forumowa logika powinnam go pare razy ponaciagac na jakies swiecidelka, by naprawdę mial na co narzekac?

Ja to sie nie moge doczekać pojscia do psychologa.  Chce zrozumieć, ci sie dzieje, dlaczego, co moge w sobie zmienić,  niezależnie juz od tego, czy będziemy razem,  czy nie. Ide do psychologa dla siebie samej. Niech mi wiec nikt nie mówi,  ze nie jestem gotowa na zmiany,,skoro jestem. Ja wiem, co czuję.  Paranoi żadnych nie mam.

Za to mąż ma po alkoholu niejedna paranoje. Najwieksza-ze go zdradze, jak kobieta przede mna w jego życiu.  Nic z tego- mi to tym razem w ogole nie w głowie.  Najchętniej czasem walnelabym wszystkimi facetami o betonowa ścianę i pobyla sama.

To wczoraj przedyskutowalam z mezem. Ustaliliśmy, , ze na tydzień gdzies od tej.pory bedziemy jechać razem, a dodatkowo każde sobie wyskoczy samo na pare dni dla oddechu. On tez przyznał,  ze czasem chcialby pobyc sam, bez ludzi wokół.  No i sie zgodziliśmy.  Cos strasznego wedle obecnej forumowej logiki. Lepiej, bym z mezem konstruktywnie nie rozmawiała,  tylko w milczeniu pokornie  cierpiała,  tak?

Nauczyłam mojego obecnego męża,  ze pod tym względem nie ma sie czego bac. I slowa dotrzymam- bede lojalna do konca, niezależnie od tego, kiedy będzie ten koniec.
Ale moj maz ma kompleksy i to sporo ( a zazdrosc czesto wypływa z niskiego poczucia wartości,  jak wiadomo), wiec urzadza mi czasem sceny zazdrosci bez powodu, ot tak, gdy sobie popije. Z jednej strony jest zazdrosny,  z drugiej w ogole mnie nie rusza. Gdzie tu sens i logika? On sie dla mnie zachowuje jak pies ogrodnika. No ale pewnie to tylko moje wrażenie,  ja sie czepiam,  a caly kryzys jest głównie w mojej głowie.  Choć maz sam powiedział, ze musimy cos z tym.kryzysem.zrobic. Czyli jednak go sobie nie wymyśliłam. 

Czy sa na tym forum normalni ludzie, którzy potrafią cos normalnego powiedzieć zamiast podlewac benzyna drewno na moj stos? Jakie to typowo polskie- cieszyc sie z cudzego nieszczęścia.... Kolejny z wielu powodów,  dla ktorych do tego byłego kraju nie wrócę.  Pomijajac ten kryzys z mezem jestem z reszty mojego zycia zadowolona. A z corka relacje sa lepsze. Jezzcze nie jakieś fajerwerki, ale juz jest poprawa. Ale guzik Wam o tym powiem. Jeszcze sie doczekam chwili,  gdy bede miec dobry kontakt z wnukami, gsy kiedyś moje dziecko będzie mialo swoje dzieci.  Zalezy mi na tym.  I dlatego poniekad sie nie poddaje. Nie będę sobie strzelac w głowę po uwagach alkoholowych mojego męża,  ktore mi niby mówią,  ze jestem dnem.

Ja mam jeszcze swoje plany do zrealizowania, wiem, dokad zmierzam, czego chcę, mam dla kogo zyc (córka, mama, siostra) i mysle pozytywnie mimo wszystko.  Nie zmienie mojego pozytywnego myślenia na skutek uwag zalosnych hejterow ani na skutek.uwag po pijaku. Jestem silna.

Tylko dla mnie problemem jednym z wielu jest to, ze ja jestem zmeczona byciem ta silniejszą stroną,  tym oparciem. Tym, kto wszystkiego  musi dopilnować.  Ale ja wytrzymam wszystko. Moja wiara jest silna, Bog mi.pomoże  i pewnego dnia wszystkie puzzle wleca na swoje miejsca, jakiekolwiek te puzzle nie będą.  Ja patrze z nadzieja w przyszłość,  niezależnie od tego chwilowego kryzysu. Co ma byc, to będzie.  A co będzie, to czs pokaże.  Jak mowi moja przyjaciółka  irlandzka: "Time will tell". I tego sie bede trzymać.  Budujcie sobie ten stos dla mnie- mam to w tzw. "głębokim powazaniu", czy jak kto woli: "w czterech literach". Mnie na tym stosie na pewno nie zobaczycie, poki żyję.  Good luck and goodbye.

7 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2017-11-26 10:02:57)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Przecież doskonale wiesz, że chodzi o nieszczęście Twojego byłego męża i córki.

Co do obecnej sytuacji - możesz walczyć, a możesz się poddać. Od Ciebie zależy, ile masz siły i motywacji. Mąż musi chcieć się leczyć, bez tego ani rusz.


P.S. Nikt tutaj nie odczuwa satysfakcji z powodu Twojego nieszczęścia. Ale tak w życiu bywa, że to, co dajemy z siebie, wraca do nas potem podwójnie.

8

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Mama Emigrantka napisał/a:

...........
Tylko dla mnie problemem jednym z wielu jest to, ze ja jestem zmeczona byciem ta silniejszą stroną,  tym oparciem. Tym, kto wszystkiego  musi dopilnować.  Ale ja wytrzymam wszystko. Moja wiara jest silna, Bog mi.pomoże  i pewnego dnia wszystkie puzzle wleca na swoje miejsca, jakiekolwiek te puzzle nie będą.  Ja patrze z nadzieja w przyszłość,  niezależnie od tego chwilowego kryzysu. Co ma byc, to będzie.  A co będzie, to czs pokaże.  Jak mowi moja przyjaciółka  irlandzka: "Time will tell". I tego sie bede trzymać.  Budujcie sobie ten stos dla mnie- mam to w tzw. "głębokim powazaniu", czy jak kto woli: "w czterech literach". Mnie na tym stosie na pewno nie zobaczycie, poki żyję.  Good luck and goodbye.

Siłaczka znaczysie smile Istna wańka- wstańka.

Jeśli masz niepochamowaną potrzebę kontroli wszystkiego i wszystkich ( byłego męża, jego żony, porzuconej córki, obecnego męża i jego krewnych....etc) niekiedy  nawet przy pomocy prawników, to pracuj/haruj na swoje wpływy i nie narzekaj!

Psychologa potrzebujesz na gwałt, bo nie dość, że jesteś tyranem to jeszcze do tego małostkowym ..... brrr

P.S.

Twoje pyskowanie nie robi na mnie wrażenia smile

9

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Mamaemigrantka, nie pytaj się czy ratować małżeństwo , ale czy ratować siebie.

Nie można stworzyć dobrej teraźniejszości , przyszłości bez uporządkowania spraw ze swojej przeszłości .

To się ciągnie za Tobą jak ogon, coraz dłuższy .

Trochę pokory, samokrytycyzmu i większe wymagania wobec siebie.
Dopiero potem wybór towarzysza do życia.

Twój mąż był za nudny, za bardzo tradycyjny, wolałas kogoś bardziej rozrywkowego.
Potem było jeszcze kilku aż w końcu jeden z nich został mężem , ale takim z XXI wieku wg rozwiniętej cywilizacji

10

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Liczi napisał/a:

Jeśli masz niepochamowaną potrzebę kontroli wszystkiego i wszystkich ( byłego męża, jego żony, porzuconej córki, obecnego męża i jego krewnych....etc) niekiedy  nawet P.S.

Twoje pyskowanie nie robi na mnie wrażenia smile

Przeciez powiedzialam, ze ide do psychologa, wiec nie wiem, o co Ci chodzi. A poziom porad mi serwowanych tutaj nie robi na mnie wrazenia tym bardziej.
I jeszcze zaproponuje- skoro tak Was cieszy, ze mam chwilowo problemy, to napiszcie petycje do najglupszego czlowieka w Polsce czyli ministra Szyszki i dzien mojego pierwszego postu na tym watku ustanowcie w Polandii Dniem Narodowej Zawisci i niech to jeszcze bedzie dzien wolny od pracy. I moze niech santapietruszka postawi od razu wszystkim fajerwerki z tym EEtam. Bedzie pasowac.

Ja tu widze na tym watku istny mongolizm umyslowy. To Wy sobie szczekajcie, a moja karawana idzie dalej. Ukladajcie obie ten stos dla mnie, duszac sie w sosie zawisci i radosci z cudzego nieszczescia, a ja sie w tym czasie zajme odbudowaniem wszystkiego i zostawie Was za soba daleko w tyle, zajetych malostkowym ukladaniem mi stosu. Tym razem juz naprawde good luck and goodbye.

Prosze administratorke o zamkniecie watku, bo ja juz sie na nim nie odezwe, a reszta wypowiedzi to belkot hejterstwa.

11

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Jak tak czytam Twoje wypowiedzi, to zaczynam się domyślać, dlaczego Twój mąż pije.
Chyba też bym nie wytrzymała na trzeźwo tego nieprzyjemnego zrzędzenia.

12

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Co to za matka co zostawia córkę i jedzie z kochasiem, zenada

13

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Autorka zwróciła się z konkretną sprawą- a wy Kobietki o Karmie?? Czuję zażenowanie poziomem dyskusji- kto dał Wam prawo do takich ocen...;((((

14

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Cyngli napisał/a:

Jak tak czytam Twoje wypowiedzi, to zaczynam się domyślać, dlaczego Twój mąż pije.
Chyba też bym nie wytrzymała na trzeźwo tego nieprzyjemnego zrzędzenia.

W zasadzie też mam takie wrażenie. Problem nie leży w obecnym mężu, byłym, kobiecie byłego czy w córce. Jest w autorce. Znam dobrze kogoś podobnego - poczucie bycia tą pokrzywdzoną, doszukiwanie się ataków i tryumfu innych w krytyce aż do granicy paranoi. Winni wszyscy inni. I ta osoba też tak niszczy ludzi oraz relacje jak autorka tematu. Nie wiem, czy psycholog coś tutaj da - do terapii trzeba być otwartym, ale tak naprawdę, a nie "dowiem się od kogoś obcego, co można zmienić (a potem i tak wyjdzie na moje)".

15

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Ela210 napisał/a:

Autorka zwróciła się z konkretną sprawą- a wy Kobietki o Karmie?? Czuję zażenowanie poziomem dyskusji- kto dał Wam prawo do takich ocen...;((((

Och błagam..  Nie widzisz tonu pełnego agresji, napastliwości w każdym słowie?
Od Autorki aż bije brak totalnej empatii dla innych ludzi, stąd niepochlebne opinie.

A prawo do takich ocen sama dała, pisząc tutaj.

16

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Też uważam ze problem jest w autorce. Ma tyle zalu i bolu, tak bardzo otoczyła się problemami ze nie widzi w swoim zyciu nic dobrego. Takie odnosi sie wrazenie. Moim zdaniem nalezy popracowac nad soba, samoakceptacją. Zaakceptowaniu swoich przeszłych i obecnych decyzji i isc do przodu z usmiechem. Powinnas, autorko, szczerze porozmawiac ze swoim mezem, wysłuchac co ma ci do powiedzenia i sie do tego odniesc. Ustalcie jakies zasady miedzy sobą, tak zeby kazdemy było dobrze. Rozumiem ze kazdy chce niezaleznosci, ale ludzie dajcie spokoj, małżenstwo to wspolnota i wszystko powinno robic sie razem. Autorko, dla dobra waszego małżenstwa, ustap, wysil sie na spokojna rozmowe bez pretensji, powiedz o swoich odczuciach. I potem konsekwentnie sie tego trzymajcie. Docencie to co macie. Bo jesli bedziesz tak podchodzila do kazdego zwiazku to zaden nie bedzie trwały. Narosły w was zale i pretensje-powiedz mu o wszystkim a potem pogudzcie się. Jesli Twoj maz za duzo pije to ustalcie wspolnie co mozna z tym zrobic.

17

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Kryteria diagnostyczne psychopatii (osobowość dyssocjalna, osobowość antyspołeczna) ICD-10:
- nieliczenie się z uczuciami innych
- lekceważenie norm (np. zdrada małżeńska, porzucenie dziecka, niełożenie na utrzymanie dziecka)
- niemożność utrzymania związków
- niska tolerancja frustracji i próg wyzwalania agresji
- niezdolność przeżywania poczucia winy i uczenia się
- skłonność do obwiniania innych

Kryteria diagnostyczne psychopatii  wg Kazimierza Pospiszyla:
- deficyt lęku – defekt emocjonalny polegający na braku przyswajania odruchów moralnych i braku empatii;
- deficyt uczenia się – dominujące w typie impulsywnym zachowania agresywne;
- upośledzenie związków – relacje oparte na przydatności innych do własnych celów, płytkie związki – dominujące w typie kalkulatywnym, ignorowanie konwencji społecznych;
- cierń psychopatyczny – zubożone życie psychiczne, kompensowane przez narcyzm – wyczulenie na przejawy niedoceniania.

18

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
EeeTam napisał/a:

Kryteria diagnostyczne psychopatii (osobowość dyssocjalna, osobowość antyspołeczna) ICD-10:
- nieliczenie się z uczuciami innych
- lekceważenie norm (np. zdrada małżeńska, porzucenie dziecka, niełożenie na utrzymanie dziecka)
- niemożność utrzymania związków
- niska tolerancja frustracji i próg wyzwalania agresji
- niezdolność przeżywania poczucia winy i uczenia się
- skłonność do obwiniania innych

Kryteria diagnostyczne psychopatii  wg Kazimierza Pospiszyla:
- deficyt lęku – defekt emocjonalny polegający na braku przyswajania odruchów moralnych i braku empatii;
- deficyt uczenia się – dominujące w typie impulsywnym zachowania agresywne;
- upośledzenie związków – relacje oparte na przydatności innych do własnych celów, płytkie związki – dominujące w typie kalkulatywnym, ignorowanie konwencji społecznych;
- cierń psychopatyczny – zubożone życie psychiczne, kompensowane przez narcyzm – wyczulenie na przejawy niedoceniania.

To wszystko fakt, ale należy uwzględnić fakt, że psychopatia to kombinacja niekoniecznie wszystkich wymienionych powyżej kryteriów oraz w różnym natężeniu każdego z nich.
Pionier w dziedzinie psychopatii, Harvey M. Cleckley, ustanowił jej szesnaście kryteriów rozpoznawczych. Na jego liście znajdujemy między innymi: brak podstawowych reakcji emocjonalnych, niezdolność do kochania, brak nerwowości, ujmująca osobowość , brak poczucia winy czy wstydu, kłamliwość, oraz przygodne życie seksualne.

To jest szczególnie istotne w zakresie „brak nerwowości” vs „niska tolerancja frustracji i próg wyzwalania agresji”, bo ludzie mogliby pomyśleć, że furiaci i cholerycy to psychopaci.

19

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Nie wiem, ale mniej rzucaja sie mi w oczy jakiekolwiek cechy osobowosci antysocjalnej, a bardziej niesamowity, z gornej polki narcyzm. W tym, jak i w poprzednim watku Mamy Emigrantki dominuje poczucie tego, ze jest ona wyjatkowa, ze naleza jej sie inne zasady w zyciu niz reszczcie "szaraczkow", nigdy sie nie myli, i nigdy niczemu nie jest winna. Cokolwiek zle sie w zyciu dzieje, to wina krnabrnej corki, paskudnego bylego meza, jego wrednej partnerki, chamskiego tescia i obecnego meza dusigrosza.

Ani przez moment nie pojawila sie tu refleksja nad WLASNYM postepowaniem, ktore od kompletnego zaniedbania dziecka, poprzez napastowanie eksa i jego kobiety, az do patologicznej kontroli nad malzonkiem charakteryzuje sie wulgarnoscia, egoizmem i potrzeba wendetty. Jasne, Autorka to taka biedna, pokrzywdzona przez wszystkich ofiara hmm

20 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-11-27 12:41:17)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Beyondblackie napisał/a:

Nie wiem, ale mniej rzucaja sie mi w oczy jakiekolwiek cechy osobowosci antysocjalnej, a bardziej niesamowity, z gornej polki narcyzm. W tym, jak i w poprzednim watku Mamy Emigrantki dominuje poczucie tego, ze jest ona wyjatkowa, ze naleza jej sie inne zasady w zyciu niz reszczcie "szaraczkow", nigdy sie nie myli, i nigdy niczemu nie jest winna. Cokolwiek zle sie w zyciu dzieje, to wina krnabrnej corki, paskudnego bylego meza, jego wrednej partnerki, chamskiego tescia i obecnego meza dusigrosza.

Ani przez moment nie pojawila sie tu refleksja nad WLASNYM postepowaniem, ktore od kompletnego zaniedbania dziecka, poprzez napastowanie eksa i jego kobiety, az do patologicznej kontroli nad malzonkiem charakteryzuje sie wulgarnoscia, egoizmem i potrzeba wendetty. Jasne, Autorka to taka biedna, pokrzywdzona przez wszystkich ofiara hmm

Dokładnie tak samo myślę. Możnaby zrobić studium przypadku narcyzmu pt. „ wszystkie reflektory na mnie” big_smile

No ale braki w empatii to element wspólny narcyzmu z psychopatią, a tu widoczny doskonale. Wręcz razi w oczy big_smile

21

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Niezależnie od wszystkich forumowych diagnoz, współczuję autorce wątku.
Podjęła decyzję o spotkaniu z psychologiem, oby postanowiła zrobić kolejny krok: podjęcia i ukończenia własnej terapii.

Można uciekać do końca życia, ale przed sobą samym człowiek nie ucieknie.

22

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
Mama Emigrantka napisał/a:

...
Prosze administratorke o zamkniecie watku, bo ja juz sie na nim nie odezwe, a reszta wypowiedzi to belkot hejterstwa.

Wypadałoby chyba uszanować decyzję autorki wątku?

23

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
mallwusia napisał/a:

Wypadałoby chyba uszanować decyzję autorki wątku?

Decyzja o zamknięciu wątku nie należy do Autorki, tylko do grona moderatorskiego.

24 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2017-11-27 13:09:34)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
mallwusia napisał/a:
Mama Emigrantka napisał/a:

...
Prosze administratorke o zamkniecie watku, bo ja juz sie na nim nie odezwe, a reszta wypowiedzi to belkot hejterstwa.

Wypadałoby chyba uszanować decyzję autorki wątku?

To już moderacji decyzja, my, zwykli userzy,  nie mamy takiej mocy, by czyjś wątek zamykać.

25

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
IsaBella77 napisał/a:
mallwusia napisał/a:

Wypadałoby chyba uszanować decyzję autorki wątku?

Decyzja o zamknięciu wątku nie należy do Autorki, tylko do grona moderatorskiego.

Rozumiem, ale w takim razie należałoby zaczekać z dalszymi wpisami do decyzji moderatorów.

26

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
mallwusia napisał/a:

Rozumiem, ale w takim razie należałoby zaczekać z dalszymi wpisami do decyzji moderatorów.

Po pierwsze - Autorka sama musiałaby zgłosić swój wątek do zamknięcia Mallwusiu.
Po drugie, jeśli znajdziesz chwilę, żeby poczytać wypowiedzi Mamy Emigrantki w innych jej wątkach - to sama się przekonasz, że w każdym z nich kilkukrotnie padały już z jej strony takie pogróżki, że wątek do zamknięcia, co nie przeszkadzało jej nadal w tych watkach pisać.
Dyskusja na dany temat w stworzonym przez Autora wątku - może się toczyć nadal, pomimo jego nieobecności w tymże, przecież nic nie stoi na przeszkodzie.

27 Ostatnio edytowany przez Soteria (2017-11-27 14:22:18)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
mallwusia napisał/a:
Mama Emigrantka napisał/a:

...
Prosze administratorke o zamkniecie watku, bo ja juz sie na nim nie odezwe, a reszta wypowiedzi to belkot hejterstwa.

Wypadałoby chyba uszanować decyzję autorki wątku?

Niekoniecznie, z mojej perspektywy wygląda to jak próba ucieczki od problemu. Po raz kolejny zamiast głaskania po główce dostała zimny prysznic. Autorka nie przyszła tutaj po radę(co widać nie tylko po tym wątku, ale i również po poprzednich, które wcześniej zakładała), ale po to by wysłuchać słów, które chce usłyszeć. Wszystko inne jest atakiem na nią (w jej mniemaniu). Jest kompletnie pozbawiona samokrytycyzmu i nie posiada cennej umiejętności jaką jest wyciąganie wniosków. Wszyscy są złe bestie, a ona jedna biedna zraniona owieczka. tongue

Szanowna autorko.
Prześledziłam inne Twoje wątki i niestety wniosek nasuwa się jeden - masz poważny problem. Z mężem, z córką i jej rodzicami, a przede wszystkim - sama ze sobą. Ludzie tutaj udzielili Ci tak wielu cennych rad, na które bardzo często odpowiadałaś w sposób iście grubiański i pretensjonalno-naskakujący, zabarwiony dużą dozą pogardy do wszystkich, którzy ośmielili się Ciebie skrytykować. Ty nie chcesz pomocy, nie chcesz wcale rady, bo przecież wiesz najlepiej. Przyszłaś tu abyśmy Cię głaskali po główce i wylewali łzy nad Twoim smutnym losem, który notabene sama sobie zafundowałaś (Możesz sobie twierdzić, że jest inaczej, nie działa to na mnie), a my-źli ludzie nie doceniamy Twojej wspaniałej roli w całym tym bajzlu. No, ****. smile Nie docierają do Ciebie ŻADNE argumenty. Po takiej ilości informacji zwrotnych jaką dostałaś, u dojrzałego emocjonalnie człowieka pojawiłaby się jakaś refleksja. Cokolwiek, jakieś światełko w tunelu. U Ciebie jest sama ciemność, bo ilekroć inni zwracają Ci uwagę, to Ty odbierasz to jako atak i zamykasz się w sobie. Samokrytycyzm się przydaje, ale nie każdy go ma. Szkoda.
Bardzo dobrze, że poszłaś do psychologa. Może Ci to realnie pomóc rozwiązać problemy, musisz jednak wiedzieć, że dobry psycholog nie powie Ci tego, co chcesz usłyszeć, a TO CO USŁYSZEĆ POWINNAŚ.

28

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
mallwusia napisał/a:
IsaBella77 napisał/a:
mallwusia napisał/a:

Wypadałoby chyba uszanować decyzję autorki wątku?

Decyzja o zamknięciu wątku nie należy do Autorki, tylko do grona moderatorskiego.

Rozumiem, ale w takim razie należałoby zaczekać z dalszymi wpisami do decyzji moderatorów.

A to niby dlaczego?

29 Ostatnio edytowany przez Pirx (2017-11-27 22:58:24)

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Matko Emigratnko.
Byłem długo z kobietą, która doświadczyła tego co Twoja córka.
Toćka w toćkę.Ba... poznałem matkę tej kobiety.

Była trudna, tak jak Alicja. I wiesz co wyszło? Powtórzyła wzorzec.Nie bladego pojęcia co czuje dziecko porzucone w młodym (7 lat) wieku przez matkę.Która wyjechała szukając
'lepszego" życia za granica.Kontakty? Kopia Twoich.
Ta dziewczyna (Lat 36) była nadal nastolatką.Szukającą akceptacji.W każdy mozliwy sposób.Szczególnie łózkowy.Bo matka ją porzuciła.Tak to odbiera dziecko.

Widzisz tylko swoje prawa.Nie obowiązki jako rodzica,jako matki.
Cóż...kolejny mężczyzna Cię nie docenia?
Może po prostu wybierz podnóżek?Bez pretensji,ograniczonego mentalnie i słownie faceta który wprost nie powie Ci o myśli.
Zejdź na ziemię.

Sam jestem po rozwodzie.Widzę często zachowania córki.Staram jak mogę,aby czuła że jest WAŻNA dla mnie.Bawię sie alicornami, pytam co w przedszkolu, zaplatam warkocze jej zabawkowym koniom, kiedy mnie stać kupuję ubrania, etc.
Widzę,kiedy nawet fochem pokazuje mi że chce abym został aż zaśnie itp.
Roztrząsasz swój problem w małzeństwie, ale skala Twojego szamba pretensjonalności, grania niedocenianej ofiary jest gigantyczny.
Ty nie poświęciłaś córki w wersji 'chwalebnej'.
Ty ją porzuciłaś.Nazywajmy rzeczy po imieniu.
Twoje pretensje, tupanie nóżką w tym wątku to nic innego niż foszki nastolatki której ktoś rzucił prawdę w oczy.
That's all.
Alicja robi to co Ty.

Tupie nóżką."Ja też jestem ważna".
Twój obecny mąz też ewidentnie ma dosyć.BO TYLKO TY JESTEŚ wązna.
Reszta to motłoch.

Mnie jest Ciebie żal.
Jako człowieka.
Zeszłaś na emocjonalne i mentalne dno.

30

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?
santapietruszka napisał/a:

Rzadko mam zgodne zdanie z EeeTam, ale tym razem 10/10 i idziemy na piwo big_smile

A skąd osoba mieszka? Bo dalej jak sto km nie jadę. No niech będzie dwieście, ale to przy dodatkowych atrakcjach big_smile

31

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Jak dla mnie osobowość narcystyczna to pewniak. Mam takie zdanie od jej pierwszego wątku.
A nie sorry, przecież pomogła psu wiec wcale nie jest zła osobą, hehe.
Moim zdaniem terapia jest skazana na porażkę bo istnieją duże szanse że terapeuta nie przyzna jej racji...

32

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

smile MamoEmigrantko, pochyl się nad wpisem Pirxa, pomyśl, ile MOŻE zawdziędzać Twoja córka rodzicom, których ma obok siebie na co dzień.
Jakoś to wygląda, że ciągle sie z czyms szarpiesz... Hm..., faktycznie, jakoś empatii brakuje. Popatrz może tak : ta empatia ważna jest bo po prostu mogłaby Ci pomóc w rozpoznaniu problemu i ZAWCZASU kontrolowania niektórych sytuacji - szczególnie pijącego męża, tutaj może być dużym problem.

33

Odp: Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Ja proponuje podpiąć tu jeszcze jeden temat autorstwa (....) jakie to ma problemy z "macocha" swojego dziecka.... i zutylizować .

Posty [ 33 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kryzys w drugim malzenstwie- ratowac czy nie?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024