Mam problem ze sobą - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Mam problem ze sobą

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 10 ]

Temat: Mam problem ze sobą

Witam Was. W sumie nie wiem od czego zacząć. Kiedyś pisałam pamiętniki, teraz przyszło mi wirtualnie się rozpisywać :-) Na wstępie chciałabym podkreślić, że sytuacja jest patowa, tak mi się wydaje, że nie jest do rozwiązania ale pewnie piszę po to aby przeczytać własne myśli i zobaczyć, czy podzielacie moje zdanie.
Nie będzie tu żadnej patologii, zdrad ani takich. Po prostu chcę się wyżalić.

Może zacznę historię od bycia młodą maturzystką. Zawsze byłam obowiązkowa, trochę poważniejsza od rówieśniczek, uśmiechnięta, bardzo odpowiedzialna może aż za bardzo ale tak się życie w domu potoczyło. Potrafię krytycznie się określić, znam się w miarę dobrze, umiem przepracowywać w sobie te cechy, których nie lubię. Z wyglądu jestem przeciętnej urody. Jako maturzystka zdarzało się, że jacyś chłopacy na ulicy zatrąbili jadąc autem ale wiadomo o co takim chodziło. Nie ubierałam się wyzywająco, raczej typ lekko chłopczycy. Nie byłam i nie jestem flirciarą. Na dobrą sprawę w tamtym czasie nie było ani jednego potencjalnego chętnego na randkę czy w ogóle bliższe mnie poznanie. Wiedziałam, że będą z tym problemy, ponieważ mam mega ładną siostrę (wizualnie jesteśmy zupełnie różne, charakterem też). Chłopacy przychodzili do mnie zagadać, a i owszem, ale zapytać czy to prawda że ta i ta to moja siostra. Było wiele przykrych sytuacji, nie tylko z rówieśnikami, ale dorośli potrafili pochwalić urodę mojej siostry na przykładzie mało urodziwej mnie. Było wiele przykrych słów. Może kilka razy łezka poleciała ale nie użalałam się nad sobą, gdzieś tam to przepracowywałam. Poza tym cieszyłam się powodzeniem siostry i nie życzyłam jej źle.
Jedyne czego się bałam, to czy kiedyś ktoś się mną w ogóle zainteresuje? Jak mam takiego kogoś przedstawić rodzinie, m.in. siostrze? Bałam się, że nie jestem w stanie przy takiej konkurencji kogokolwiek poznać...

...Aż tu nagle trafiło się.
Umówiliśmy się, był zachwycony moimi oczami to pamiętam i z czasem przyznał się, że też pośladkami.
Na początku, to w sumie on za mną latał. Potrafiłam go ignorować, to on pierwszy powiedział, że mnie kocha. Ja milczałam wtedy, bo jeszcze nie byłam pewna co czuję. To on się ze mną umawiał, nie ja z nim. Chodziliśmy tak ze sobą aż w końcu nagle zapaliła się nade mną żarówka i stwierdziłam, że nie wyobrażam sobie życia z nikim innym. Zakochałam się do szaleństwa. Byliśmy nierozłączni. Ale on od samego początku miał też tą swoją ciemniejszą stronę. Skłamałabym jakbym mówiła, że krył się z tym czy coś. Jego 200% pewności siebie zaczęło mnie dominować. Bardzo twardy charakter, nie uznający słabości, łez, problemów innych niż choroba czy komornik. Ja jestem osobą bardzo wrażliwą, co prawdopodobnie mu się podobało, gdyż nie raz przy stole w towarzystwie bronił mnie, gdy gdzieś tam w jakiejś historii wychodziło, że jestem miękka. Młode lata traktuję jako czas przejściowy. On miał problem w tamtym czasie, jak pewnie wielu 18 czy 19 latków - jak być z kimś jednocześnie nie tracąc własnej wolności. On chciał być ze mną i jednocześnie samemu imprezować. Ja się godziłam. Wiedziałam, że to młody chłopak i nie da się tego obejść. Musi się wyszaleć. Godziłam się na imprezy. Czasem razem jeździliśmy, czasem jeździł sam. Godziłam się na wiele. Nigdy mnie nie zdradził ale robił głupie rzeczy. Miał jakąś burzę mózgu, o której szczegółach do dziś nie wiem. Bardzo często mnie rzucał, od tego momentu moja samoocena z każdym rokiem malała. Wszystko zwalałam na brak jego dojrzałości. Do dziś jestem przekonana, że dobrze oceniałam sytuację. Wszystko znosiłam czekając aż zacznie z chłopca przeistaczać się w faceta. Skończyliśmy ok 25 lat. Byliśmy nadal w siebie wpatrzeni z tymi przerwami na zrywanie. Pomieszkiwaliśmy to u mnie, to u jego rodziców. Mi już się zachciało ustatkowania, zagroził że odejdzie jak nie przestanę mówić o wspólnym zamieszkaniu. Jego mama też była przeciwna. Dała do zrozumienia, że to ona zdecyduje kiedy jej syn będzie gotowy. Nie, nie myślcie, że był on maminsynkiem, nie był i nie jest do dziś. Ona zwyczajnie uważała, że ma nad nim kontrolę. W wieku 27 lat zasugerowałam, że nasze życie nie idzie na przód. Jesteśmy ze sobą ok 10 lat a nie mieszkamy razem, nic nie planujemy, nie dorabiamy się. Zaczęłam bać się, że zabraknie czasu na kredyty, dzieci i czy to w ogóle nadejdzie, gdyż on cały czas mnie rzucał, potem wracał. Działo się to coraz rzadziej ale się działo. Imprezować też już imprezowaliśmy razem, już nie pilnował tak swojej wolności ale też nie za bardzo przychylał się do ustatkowania. Było wiele rozmów, zawsze mówił, że nie jest gotowy, że nie wie czy będzie gotowy, nie wyobraża siebie jako męża. Zawsze płakałam a on mówił, że lepiej będzie jak się rozstaniemy i mam poszukać sobie kogoś, kto będzie gotów na rodzinę. Nie rozstawaliśmy się ale straciłam grunt pod nogami. Nie wiedziałam, co będzie jutro. Czy za tydzień będziemy razem. Czy wykupione wakacje nad morzem będą zrealizowane (zdarzało się, że na sylwka albo wakacje szykowałam się w ostatniej chwili, bo dopiero chciał się godzić). Jego wielkim problemem jest masakryczne obrażanie się. Dla mnie nie do pojęcia. Jakby za to pieniądze rozdawali. Tak nam leciał czas. W wieku 30 lat już nawet rodzice naciskali, że albo w jedną albo w drugą stronę. Ja wtedy mówiłam, że nie planujemy ślubu. Już mi się nie chciało. W 4 ścianach natomiast rozmawiałam z nim i słyszałam to samo, co od wielu lat. Ja chciałam mieć dzieci, on mówił, że w każdej chwili. Ja mówiłam, że jak możesz mówić o dziecku, takiej odpowiedzialności jak nie jesteś w stanie ożenić się z dziewczyną z którą jesteś ponad 10 lat. Mówił, że ślub to nie wszystko a ze mną i tak będzie i tak. Czasami żartował, że "przypadkiem" zajdę w ciążę. Zawsze mówiłam, że jeśli zajdę to od razu ma się pakować. To był jedyny temat, kiedy w ogóle kiedykolwiek padało z mojej strony, że z nim nie będę. Nigdy z nim nie zrywałam, nigdy nie mówiłam, że nie chcę z nim być. Tylko to jedno - dziecko - było moim ultimatum. Dziecko tylko po ślubie. I tego się trzymałam. W to wierzyłam. Ale jego rodzina (która dość mocno naciskała na ślub) zaczęła trochę ze mnie kpić, insynuować, że widocznie jest jakiś powód, że on nie chce się ze mną żenić. Takich i podobnych wypowiedzi było wiele. Jako, że jestem jak otwarta księga i nie umiem udawać, nie chcąc wdawać się w jakieś polemiki stwierdzałam, że na jego miejscu też bym się wahała, co rozluźniało atmosferę ale mój wewnętrzny krzyk żalu pamiętam do dziś. Mój facet jest bardzo przystojny, rozrywkowy i przez wszystkich lubiany. Zaczęły się również tematy, że rzekomo jakaś dziewczyna pytała się jego mamy o jego nr tel, że niby jakaś łazi za nim a jakaś inna by chciała itd. To wszystko wypływało od jego mamy. Wiedziałam, że to kłamstwa. On sam na nią krzyczał. Ale szpila wbita została. Ogólnie oceniając tamte lata, stwierdzam, że uważała, że nie jestem dość ładna dla niego i się nie dziwię, ja do dziś tak uważam. Mamy 31 lat, już mieszkamy u mnie w rodzinnym domu. Oprócz tego nic nie idzie do przodu. Ja mam wielki nacisk na bycie mamą. Nic z tego. On jeszcze nie jest gotowy na ślub. Rodzice naciskają, mówią, że już się starzy robią, rodzina też zaczęła się wykruszać. Gdzieś tam po pijaku on na pytania innych dot. ustatkowania się mówi, że już niedługo, że ma plan. Ja już niestety nie mam polotu na zakładanie sukni ślubnej, skutecznie mnie zniechęcił. Mówię zatem, że czas minął. Żyjemy jak żyjemy a teraz ty sobie poczekasz. Obraża się. Temat cichnie. Za to przy stole regularnie od kilku lat jest kpina z mojej figury, gdyż mam małe piersi. Słyszę zapytania do niego przy wszystkich, również obcych facetach, gdy jest jakaś laska z cycami w tv albo ktoś tam siedzi obok co można niby pożartować to padają w jego stronę pytania, czy chciałby sobie pomacać. On nigdy nic nie powiedział, nie dał do zrozumienia, że ma co macać, nie dał do zrozumienia, że nie ma takich potrzeb ale też widać było, że nie lubi tych tekstów. Mnie to dobijało i jeśli jeszcze starałam się sobie wmawiać, że nie może być aż tak źle to takie sytuacje nie pomagały. Doszło do tego, że będąc z jego rodziną na plaży czułam wstyd będąc w stroju kąpielowym (ten problem mam do dziś), były teksty "a ty nie masz cycków" a jak jakaś fajna laska wychodziła z wody to było "chciałbyś taką?". Przy mnie, bez krępacji. Wszyscy przyzwyczaili się, że ciężko mnie ruszyć. Ale w środku byłam bardzo podłamana. Zaczęłam się porównywać do innych. Nie obsesyjnie ale też sama zaczęłam mu zarzucać czy chciałbyś tamtą czy inną itd. Tak mijał czas.

W końcu się oświadczył. Łzy oczywiście poleciały, bo jemu leciały. Ale to nie była ta radość, na którą czekałam. Za długo to wszystko trwało. Wzbudziło we mnie wiele niepewności. Później powiedział, że w końcu dadzą mu spokój. To był jego błąd. Do dziś brzmi mi to w uszach. Później mówił, że do hecy tak powiedział. Nie powiem, cieszył się ze ślubu. Nierozłączni jesteśmy po dziś dzień. Kochamy się niemiłosiernie. Każdy mówi, że za mną pójdzie w ogień. Wiem to. Ale on w ogóle nie okazuje uczuć. Jego miłość widzę w oczach. Wiem - niejedna o tym marzy. To mi ogólnie wystarcza. Nie mam wątpliwości, że mnie kocha. Ale tak jak kocha tak i potrafi nienawidzić. Na pytanie czy mu się jeszcze podobam odpowiada, że inaczej nie byłby ze mną. Czy mnie kocha, inaczej nie byłoby go tu. Ale gdy jesteśmy na imprezie - obcy nie wiedzą, że jesteśmy małżeństwem a czasami, że w ogóle się znamy. On siada z facetami, ja z babkami. Bywają wesela, na których tańczę z nim gdzieś koło 3 rano pierwszy taniec a raczej go podtrzymuję. Ma czas dla wszystkich, dla świeżo poznanych dziewczyn kuzynów również. Nie ma czasu dla mnie (ogólnie zawsze tak było ale kiedyś miałam lepsze o sobie zdanie i nie zwracałam na to tak uwagi). Widzę siebie w lustrze, wiem, że z nas dwóch to jego mają za tą atrakcyjniejszą połówkę. Nikt tego nie ukrywa. Przestałam się malować, nie zwracam uwagi na ubiór. On i tak nigdy nie okazał, że zrobiłam na nim wrażenie. Było ostatnio kilka imprez. Kupiłam sukienkę niespodziankę, mega sexi. Ja ogólnie nie noszę sukienek, więc liczyłam na odrobinę uwagi. Nic z tego, nic nie powiedział. Pojechaliśmy na imprezę. Kilka osób skomplementowało mój wygląd. Nie on. Poznaliśmy dziewczynę kuzyna, ok 8 lat młodsza, piękna (bez żadnej przesady), długie włosy, biust, nogi, delikatny make-up. Z wyglądu była taka jakie on lubi (dobrze znam jego typ, ja trochę odbiegam). Wiedziałam, że podoba mu się. Dużo z nią rozmawiał. Wszyscy ją wychwalali, bo okazało się, że to bardzo fajna osoba, wyluzowana, swojska, do tańca i różańca a przy tym bardzo urodziwa. Idealna dla mojego. Ten luz co ona ma to kiedyś mi wypominał jego brak, brak gadatliwości też, z nią jest bardzo łatwy kontakt. Olałam to. Pojawiła się druga impreza, tym razem tak się odwaliła, że myślałam, że się popłaczę z rozpaczy. Nie sięgałam jej do pięt. Posadził ją obok siebie. Nasze oczy się spiknęły, za chwilę obok niego siedział już kuzyn a ona obok kuzyna. I co z tego. Non stop ze sobą gadali. Bawiłam się jak umiałam, ale dostałam na jej punkcie chyba obsesji. Nie chodzi o to, że mu zabraniam rozmawiać, nic z tych rzeczy. Chodzi o to, że ja chciałabym być nią, żeby tak się na mnie patrzył, żeby za mną się odwracał, żeby mnie widział. A on mnie nie widzi. Kiedyś powiedział, że nie mam się o to bać, patrzy jak ja nie widzę. Ja pytam ale po co ukradkiem, a on, żebym nie zahaczyła o chmury. Mówi to tak, jakby niewiele brakło do tych chmur...

Wiele razy mówiłam mu, że nie rozmawia ze mną, widzi że coś mi jest ale nie zapyta co. Nigdy nie próbował rozmawiać. Zawsze brał to na przeczekanie. I udawało mu się, ale od jakiegoś czasu wyraźnie i dobitnie mu mówię, że ja chcę rozmawiać. On mi mówi, że jak mam problemy ze sobą to mam iść do lekarza. Jest całkowity brak chęci wsparcia. Uważa, że wszystko to babskie schizy. Przejdzie, to będziemy ze sobą rozmawiać (ale o codzienności, nie o nas). My o nas nie rozmawiamy. Już byłam szczera jak mogłam. Nawet w małżeństwie wyjechał na kilka dni (jakiś czas temu) bez kontaktu. W jego życiu jest tylko jedna strona, ma być dobrze. Jak jest źle to znaczy, że i tak jest dobrze. Nie ma innego wyjścia, nie ma koloru szarego, nie ma nawet dwóch kolorów, tylko jeden. Musi być dobrze. Nie ma użalania się nad sobą, nie ma mówienia, kocham, tęsknię, pięknie wyglądasz. Fakt, że jesteśmy ze sobą ma o tym świadczyć. Tak on twierdzi. Gdy sama się przy nim (celowo) skomplementuję to mówi, że mi soda uderza chyba do głowy. Ja wtedy mówię, że jak nie ma kto być dla mnie miły to ja sama muszę. Macha głową tylko jakbym była wariatką.

Ale o co mi chodzi właściwie? O uwagę. O docenienie. O rozmowę. Abym nie musiała czuć się gorsza, brzydsza. Abym czuła, że mnie pożąda. On uważa, że to wszystko mam. A ja gdy jest mi źle czuję, że chodź jest obok to ja jestem samotna. On ma moje samopoczucie w nosie. Już próbowałam różnych form rozmów, smsy, listy, on nie podejmuje tematu. Nie wyciąga też wniosków na przyszłość. Płaczę, mówię chłopie proszę cię tylko o to abyś się zatroszczył o to dlaczego mi smutno. Przeważnie nic nie odpowiada albo każe mi się leczyć. A ja chciałabym się wygadać, przytulić, usłyszeć będzie dobrze. Po ostatniej imprezie nie mogę się pozbierać. Zawsze mu mówiłam, po co jesteś ze mną jak podoba ci się zupełnie inny typ urody. Nie znam odpowiedzi. Jest mi tak niemiłosiernie smutno, że zrobiła na nim takie wrażenie a mnie na poprzedniej imprezie nie okazał większej uwagi a liczyłam, że sukienka pomoże.

Dodam, że ogólnie mam najwyraźniej fajny charakter, bo jego znajomi zawsze mówią mu że zazdroszczą takiej żony. Dowiaduję się, że na osobności mówią, że zajebi...e im się ze mną rozmawia, że jestem bardzo fajna. Tak było od zawsze. Nikt nie pochwalił jednak mojej urody, mój facet nie miał okazji poczuć, że ktoś może mnie ukraść. Nie jestem przecież maszkarą a jednak nie zasłużyłam sobie na kilka komplementów odnośnie wyglądu a tego mi cały czas potrzeba. Każdy chce czuć się atrakcyjnie. Nie wiem jak mam sobie sama ze sobą poradzić. W myślach tłumaczę sobie to nic, nie przejmuj się, przecież to z tobą jest, zawsze będą ładniejsi ludzie. Ale to nie wystarcza, marzę aby on okazywał, że podobam mu się. Czy to tak dużo? On sam non stop popisuje się przede mną, lubi jak go podziwiam a co ze mną?

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Mam problem ze sobą

Jak dla mnie to ciąg wizyt u terapeuty by się przydał albo jakiegoś coucha. Masz strasznie niską samoocenę, a twój mąż tylko to pogłębia.  Taka terapia nie tylko pomoże ci zacząć się docenia, ale rozmawiać z mężem tak żeby on chciał Cię słuchać.
Swoją drogą to aż mnie zęby bolą jak czytam, że mężczyzna na prośby swojej kobiety o uwagę stwierdza, że histeryzuje i wydziwia. Czytam i słyszę takie rzeczy notorycznie i to jest trochę przerażające.

3 Ostatnio edytowany przez bocianica (2017-11-15 13:24:49)

Odp: Mam problem ze sobą

W tej chwili już kilka dni całkowicie ze sobą nie rozmawiamy. A się nie kłóciliśmy. Nic nie zaszło. Nie było żadnych kąśliwych uwag, złośliwości itd - on nie wie, że było mi przykro na tej imprezie. Po prostu złapałam doła (po imprezie) rozmawialiśmy ze sobą w miarę normalnie ale byłam ewidentnie zdołowana, bez energii, kładłam się wcześnie spać, udawał że nie widzi aż w końcu wysłałam mu smsa z zapytaniem czy kiedyś zacznie mnie o cokolwiek pytać. Dowiedziałam się, że mnie głowa boli. Wiem, że kwestia dni i się spakuje, bo on nie będzie rozmawiać. Już teraz wziął kasę i wyjechał. Nie wiem czy wróci dziś czy za kilka dni czy tym razem powie KONIEC. Może tylko coś załatwiać ale gdy wyjeżdża bez słowa nigdy nie wiem czy to już ten prawdziwy koniec. On lubi dawać mi takie "kary". Bywa, że w nocy pytam, czy wróci i dowiaduję się, że mam spierd.. Łatwo mu jest odchodzić, a duma nie pozwala wracać. Sam to przyznaje, mówi, że inaczej nie umie. Ja zostaję z naszą działalnością i jej problemami. Zawsze muszę być tą odpowiedzialną, nie mogę nic rzucić. Kiedyś chciałam tak jak on - zniknąć. Zobaczył, strasznie się wkurzył, że mam taki "zjazd" i sam zniknął przede mną. Siedzimy godzinami w jednym pomieszczeniu bez słowa. Nie umiem zrozumieć, dlaczego nawet nie próbuje zagadnąć. Tak jakby było mu obojętne. On czeka, czeka aż ja zacznę się kajać. Wiem, że jego cierpliwość już się kończy a ja owszem, mogę udawać na zasadzie ok już mi przeszło, to były babskie hormony i spróbować się godzić choć się nie pokłóciliśmy ale tak nie jest to nie babskie hormony, nie moje zjazdy tylko brak zainteresowania mną, nie czuję aby mu zależało na godzeniu się. On o tym wie, wiele razy mu mówiłam. Jest jak zimny kamień. Nie wzrusza go to. Dla niego nie ma tematu. Nie ma problemu. To ja mam zawsze problemy. On nie uznaje słabości. Sam świetnie potrafi się z siebie śmiać, ma wysokie mniemanie o sobie, zna swoje wady. Ja też w towarzystwie śmieję się z siebie, razem też się z siebie potrafimy nabijać. Ale on nie znosi kompleksów, im bardziej je u mnie widać, tym mniej to go obchodzi. Mam być pewna siebie i już. Tylko na czym tą pewność siebie mam budować? Czy jest tu jakiś facet, który mi choć trochę to wytłumaczy?

4

Odp: Mam problem ze sobą

Matka Boska Polska. Męczennica. Takie mam wrażenie jak cię czytam. Idź do terapeuty. Twój mąż ponosi dużą odpowiedzialność za to co się z Tobą dzieje, ale to TY i tylko TY możesz się uratować. Sama. Nikt za ciebie tego nie zrobi. I weź zrozum, że on się nie zmieni. Jest taki jaki jest, takiego go brałaś i z takim będziesz żyła, albo i nie. On nie chce się zmieniać, więc się nie zmieni.  Masz trzy drogi w tym momencie. 1) Przełykasz cały ten szit i żyjesz jak żyłaś. 2) Bierzesz dupę w troki. 3) Pracujesz nad sobą pod okiem fachowca.

5

Odp: Mam problem ze sobą

Wez sie ogarnij kobieto naprawdę.

6 Ostatnio edytowany przez diubiken (2017-11-15 15:36:08)

Odp: Mam problem ze sobą

Pewność siebie jest bardzo trudno samemu zbudować i jak mam być szczery. To coś co siedzi bardzo głęboko w Tobie i na pewno Twój facet widząc że masz z tym problem, powinien Ci w jakiś sposób pomóc. Twój ewidentnie ma na Ciebie wyj...ne.
Wylałaś tutaj na niego bardzo duże wiadro "pomyj", można zapytać co jest takiego, że dalej z nim jesteś i dalej go kochasz ? Są jakieś inne powody, czy jedynym jest twój brak pewności siebie i niskie poczucie własnej wartości ?

7

Odp: Mam problem ze sobą

Edit : polecam Ci książkę Eugenii Herzyk "Nałogowa miłość". Przeczytana przeze mnie, przez kogoś kto ma również niskie poczucie wartości i myślę, że mi ta książka bardzo pomogła. Tobie również powinna. Jest w niej opisane właśnie uzależnienie od miłości. Jesteś uzależniona od tego i tego potrzebujesz, tak jak każdy tylko ty "bardziej". Ma na to wpływ głównie twoje dzieciństwo, które tak jak pisałaś nie było zawsze kolorowe za sprawą Twojej siostry.
A jaki jest sposób na to uzależnienie ? Wiadomo, chcesz skończyć z nałogiem papierosowym ? Rzucasz papierosy. Chcesz skończyć z nałogiem miłości ? Rzucasz tego frajera.
Tutaj masz chyba dostęp do tej książki w PDFie
http://www.kobieceserca.pl/wp-content/u … _wyd_2.pdf
Pozdrawiam

8

Odp: Mam problem ze sobą

bocianica, być może początek Twojej niskiej samooceny zaczął sie już w dzieciństwie, a rodzice nie pomogli.
"Było wiele przykrych sytuacji, nie tylko z rówieśnikami, ale dorośli potrafili pochwalić urodę mojej siostry na przykładzie mało urodziwej mnie. Było wiele przykrych słów. Może kilka razy łezka poleciała ale nie użalałam się nad sobą, gdzieś tam to przepracowywałam."
Niczego nie przepracowałaś, po prostu wyrobiłaś w sobie mechanizm obronny w postaci skorupy, zbroi, w którą się przyoblekłaś, udając, że radzisz sobie. Będąc dorosła reagujesz w podobny sposób:
"Doszło do tego, że będąc z jego rodziną na plaży czułam wstyd będąc w stroju kąpielowym (ten problem mam do dziś), były teksty "a ty nie masz cycków" a jak jakaś fajna laska wychodziła z wody to było "chciałbyś taką?". Przy mnie, bez krępacji. Wszyscy przyzwyczaili się, że ciężko mnie ruszyć. Ale w środku byłam bardzo podłamana."
Zadowoliłaś się pierwszym, lepszym facetem, który Cię skomplementował. Wasze dalsze wspólne życie, to pasmo nieszczęść i upokorzeń jakich doznawałaś i nadal po ślubie doznajesz, tak, jakby był on jedynym facetem na świecie, a Ty nie zasługujesz na nikogo lepszego.
On wybrał Ciebie, trudno stwierdzić dlaczego? ...ale Ty sama nie dałaś sobie żadnego wyboru, chwyciłaś się tej jednej "okazji" niczym tonący brzytwy.
"Gdzieś tam po pijaku on na pytania innych dot. ustatkowania się mówi, że już niedługo, że ma plan."
Być może jego planem, który realizuje, było wzięcie sobie żony tak uległej, godzącej sie na wszystko, że on będzie mógł robić co chce, nie licząc się z Tobą...i robi to i będzie robił, tak długo, dopóki mu się nie znudzi, albo Ty mu się nie znudzisz, bo jesteś bierna, godzisz sie na wszystko i w milczeniu łykasz zniewagi.
Wyszłaś za mąż za człowieka, który nigdy Cię nie szanował i chyba nie doceniał, pozwalał na to, żeby inni z Ciebie kpili (okrutne),  rozstawał się z Tobą wielokrotnie, wracał, kiedy miał ochotę, balował najczęściej bez Ciebie i nadal to robi.
Wyjeżdża gdzieś nie tłumacząc się, urywa kontakt z Tobą na kilka dni, na Twoich oczach adoruje inne kobiety, gdy Ty jesteś dla niego przeźroczysta, a Ty nadal wierzysz, że on Cię kocha, a jednocześnie nienawidzi?
Miłość i brak szacunku, raczej nie idą w parze, a do tego ta jego nienawiść, którą odczuwasz.
Skąd Twoja pewność, że on Cię nie zdradza, gdy znika nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim?
Nic się w Waszym związku nie zmieniło od lat, nadal jesteś ofarą niepewną dnia,  ani godziny.
Sama przyznajesz, że nigdy nie wiesz, czy on w ogóle wróci do Ciebie.
bocianica, ta laska z powodu której przeżywasz ostatnio ciężkie chwile, nie ma znaczenia, o tej akurat wiesz, problem tkwi w Tobie.
Jesteś chodzącym kompleksem, osobą, która pozwoliła sprowadzić się do absolutnego parteru.
Uważam, że zawsze jest czas, żeby zawalczyć o siebie (nie o niego), musisz tylko chcieć.
Poszukaj dobrego terapeuty, jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, to chyba czeka Cię długa terapia.
Strasznie smutna jest Twoja historia, ratuj się dziewczyno.

9

Odp: Mam problem ze sobą

"Do dziś jestem przekonana, ze dobrze ocenilam sytuację"

Jak zdasz sobie sprawę z fałszu tego stwierdzenia to może zaczniesz zwracać uwagę czytając własną historię i wszystkie niewyppwiedziane sytuacje i wówczas zdasz sobie sprawę z kim żyjesz, co już było widać na początku. To kwestia Twojego partnera.

Dla Ciebie tylko terapia, ALE w żaden sposób nie zmieni to zachowania Twojego męża, z tego co czytam co najwyżej pogorszy bo się obrazi, znowu odejdzie, lub da kare.

10

Odp: Mam problem ze sobą

Josz napisał/a bardzo ważną rzecz. Twoje przekonanie, że przepracowalaś wszystkie ciężkie emocjonalne sytuacje ze swojego życia to okłamywanie samej siebie.
Gwarantuje ci, że jak zaczniesz opowiadać terapeucie o swoim dzieciństwie to łzy polecą jak grochy. Znam z autopsji. Sama miałam taki pancerz. Wszystko z wierzchu grało i byłam taka pewna, że jestem twarda. A w środku mała, skrzywdzona dziewczynka która waliła głową w ten pancerz.

Posty [ 10 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Mam problem ze sobą

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024