hej,
dzięki za tyle odpowiedzi w poprzednim temacie:)
teraz chciałabym się od was dowiedzieć co mam zrobic, jesli zdaje sobie sprawe, ze w mojej rodzinie od wielu wielu lat jest niedobrze?
chcialabym to zmienic, ale nie zapominajac o sobie.
pochodze z dosc staroswieckiej rodziny w moim miescie, rodziny z tradycjami. ok 6-7 pokolen wstecz. wlasciciele kamienic i jakis dzialek ziemnych poza miastem.
to jest od strony taty. rodzina lekarzy, medyków.
tata jeden bardziej artystyczny.
poznal mame, osobe z innego domu. nie takiego wielkiego z tradycjami, osobe, bardzo dobra, pracowita.
i tu jest problem.
malzenstwo moich rodzicow jest oczywiscie nie malzenstwem 2 osobowym ale 3- z tesciowa- mamą taty.
tak zawsze bylo.
tata jako jedyny zawsze na posylki. zawsze pozycza pieniadze od babci, najstarszej osoby w rodzie. wszystko jest dziwne. kocham rodzine ale mam wrazenie ze nie szli nigdy na przod i ze wszystko zawsze mieli tylko dla siebie.
tacie z mamą nie udalo sie w latach 80 czy 90 orzkrecic biznesów. byli z innej branzy niz np teraz jacys potentaci informatyki, zarzadzania czy czegokolwiek. nie dorobili sie.
mozna powiedziec ze w latach 90 klepalismy biede.
tata wtedy byl freelanserem, mama tez. nie bylo zlecen.
dlatego kazali mnie i siostrze isc na politechnike aby studiowac kierunki inzynierskie - praca na pewno po tym bedzie. tak , bedzie ale ja sie mecze/meczylam.
chodzi o to, ze tata zawsze byl na uslugach babci i rodziny. nawet babcia nie prosila swojej corki o te rzeczy co tate.
tata wolal spedzac czas z nimi nie z mama.
nawet mieszkamy do tej pory w domu blisko rodzinnej kamienicy gdzie tata sie wychowal. zawsze '10 min do babci'.
problem w tym, ze rodzina taty mimo tego ze taka z tradycjami teraz widze ze zadzierala nosa. tata np wolal siedziec w domu i brac pieniadze od babci niz isc do pracy - bo on nie bedzie pracowal w innym zawodzie niz swoj.
a to ze mama pracowala na 3 etatach aby bylo co do garnka wlozyc to juz inna sprawa.
wg taty i rodziny z jego strona inni to chamy i błazny. ludzie ktorzy nie maja zawodów a pracuja nie wiadomo gdzie i jak. na pewno na czarno.
no i tu jest problem.
nigdy w zyciu nie nauczylam sie czegos takiego jak kult pracy.
tylko jak poszlam do liceum zaczelam zdawac sobie sprawe ze cos jest nie tak. ze moi znajomi mają nawet prace na pol etatu, ze zarabiaja na siebei, sa odpowiedzialni. a ja nadal jak dziecko. tak samo bylo na studiach.
mialam pamietam do wyboru studia dzienne plus brak pracy ale mozliwosc stypendium rektorskiego albo zaoczne i prace w tygodniu. wybralam 1 opcje bo prestiz, bo dzienne studia itp.
teraz widze ze to nie ma znaczenia. liczy sie staz na rynku pracy.
problem w tym, ze cale zycie widzialam, ze to moja mama pracuje , nie tata.
w jej rodzinie bylo tak, ze obydwojerodziców pracowali. kobieta byla kobieca, mezczyzna meski. a nie na odwrót. jak u nas. ze tata nic nie robi a mama leci i miota sie po calym miescie w poszukiwaniu pracy.
i tu mam problem poniewaz ja widze, ze tak jak nawet sa dzieciaki z dobrych bogatych domów gdzie jest kult pracy i rodzice specjalnie od liceum wysylaja dzieciaki do pracy- tak u mnie, wszystko langsam langsam, zawsze wolna amerykanka. nigdy sie nicyzm nie przejmowalam jakbym byla jakas ksiezniczka.
zorientowalam sie prawie 3 lata temu kiedy to jeden moj byly powiedzial, ze zadzieram za wysoko nosa i nigdy nikogo nie bede miala. i ze jestem ksiezniczka.
a moim argumentem bylo to ze siedze dniami i nocami uczac sie i dostaje styp rektorskie. on sie popukal w czolo i juz miesiac pozniej mial inna dziewczyne, pracowita ale nie miala takiego 'wyksztalcenia' jak ja.
i tutaj mam problem. bo nie wiem jaka mam byc.
wiem, ze w stosunku do moich znajomych z podstawowki czy liceum jestem troche opozniona w nauce. 1 raz zmienialam studia, pozniej bylam rok za granica na wymianie plus pracowalam.
dla mnie okres studencki byl super bo nabylam doswiadczen tez w zawodzie.
ale ludzie tego nie chca sluchac bo mysla, ze ja albo klamie, albo sie tym nie chwale.
i nie wiem z czego to wynika. od jakis 2-3 lat nie ide na przod.tzn niby ide widze, ze bardziej chce sie usamodzielnic, chce sie wyprowadzic, finansowo dac sobie rade. na razie nie wiem jak.
ale kiedy mowie to rodzicom czuje opór. wiem, ze oni tego nie chca. nie wiem dlaczego. nie wiem czy tu chodzi o przeciecie pepowiny itp.
ale ja wiem, ze jesli tego nie zmienie to nie pojde na przod, a w moim wieku zaden facet juz nie chce laski, która 'tylko studiuje' i ma jakies tam staze.
woli dziewczyne juz bardziej ogarnieta- chyba ze ja sie myle i zyje wjakims dziwnym swiecie.
problem w tym, ze mam wrazenie, ze nie osiagnelam tyle ile chce, i tyle ile moi znajomi poprzez takie wychowanie lekkie? takie 2 szklanej bance? niepokazujace jak jest na zewnatrz? nie wiem sama. mam wrazenie, ze nikt nie powiedzial mi jak powinno sie zarabiac pieniedze. nie chodzi o to, ze kazdy komus mowi. ze ludzie ucza sie od rodziców. ale mam wrazenie, ze te kwestie plus kwestia seksu lub innych tematów tabu w rodzinie nigdy nie zostala poruszana.
chcialabym aby panstwo sie wypowiedzieli.
moze przesadzam obgadujac wlasna rodzine. ale mam poczucie bezsilnosci. widze, porownuje sie do innych osob, wiem ze maja wiecej.
a ja nie mam tego a musialabymm na takie rzeczy pracowac sama latami. a jestem w taki wieku ze zaraz bede szukala partnera i stabilizacji.
a ja wcale tak nie chce.
prosze o komentarz. dziekuje.