Mam pewien problem z kobietami, czy ogólnie z relacjami. Potrzebuję spojrzenia z zewnątrz, bo szczerze mówiąc coraz bardziej mnie to męczy.
Wszystko zaczęło się lata temu (teraz jestem w okolicach trzydziestki). W czasach LO miałem swego czasu sytuację z dwiema koleżankami. Poznałem pierwszą, drugą przez pierwszą, druga strasznie na mnie leciała, a za tą pierwszą mój kumpel, którym ona się bawiła. I swego czasu opowiedziałem tę historię innemu znajomemu, który stwierdził że fakt że uganiam się za pierwszą jest głupotą i powinienem spotykać się z drugą, która jest "na tak". Ja wówczas stwierdziłem, że lubię "niedostępność i wyzwania", staranie się i... zostało mi to do dziś.
Kilka lat temu zacząłem ostro randkować. Wiecie, portale, kluby, puby. Szczególnie internet to niekończące się źródło nowych kontaktów, można umawiać się seryjnie. I tak na przykład poznałem na początku roku dajmy na to A. Dziewczyna była bardzo na tak, miło spędzało się z nią czas, ale po prostu nie było tego czegoś. Lubię laski z pazurem, ona taka nie była. Jednak była to absolutnie bezproblemowa, uczciwa, szczera, dobroduszna dziewczyna. Idealna do zdrowego związku. Zero gierek, manipulacji, chamskich zachowań. Może to było tym "nie tak"? Nie muszę dodawać, że po kilku miesiącach w końcu wypisała się z tej znajomości, widząc że ja jedną stopą stoję poza.
Kilka miesięcy po niej poznałem B., a w sumie to ona mnie poznała. Crazy girl, odwrotność A. totalna, wszędzie jej pełno, setki znajomych, kokieteria itd. No i wiecie, efekt wow, wpadłem po uszy. A co mnie nakręciło: niedostępność. Nie była taka jak A., odpisywała po kilku dniach, odwoływała spotkania, oddzwaniała dzień później, niczego nie szło z nią zaplanować, bywałem chyba opcją awaryjną, ogólnie bywało niemiło, gdy na przykład olewała moje propozycje i dawała znać po czasie. No i co, no i nie potrafię zerwać z nią kontaktu, mimo że padły już ostateczne słowa "nie jestem gotowa". Ma pełno znajomych, pełno adoratorów, pełno przydupasów wszelkiej maści, "są wciąż różni koło niej". Odzywa się co jakieś 2-3 tygodnie pod byle pretekstem. A to pozdrowienia z wakacji w Azji, a to "co u ciebie?" itd. Łaknąca atencji? To chyba ten typ, co tydzień nowa profilówka na FB, wrzucanie fotek, 200 lajków pod każdą. Z jednej strony niby dobry człowiek (na pierwszy rzut oka empatyczna), z drugiej totalny wir w głowie. Egocentryzm pomieszany z narcyzmem. Potrafiąca zadbać o swój interes, również z pomocą innych (w tym mnie, prośby o przysługi). A może tak tylko mi się wydaje, bo dostałem kosza.
Spotkałem ostatnio A. Przypadek, góra z górą się nie zejdzie. Dostałem zaproszenie na kawę, opowiedziała mi pokrótce jak wyglądało to z jej strony. W ciągu 5 minut usłyszałem więcej szczerych (jak mi się zdaje) rzeczy, niż z B. przez 5 miesięcy. I co? Niby chciałbym, ale wiem też że gdyby tylko B. pstryknęła palcami to za minutę bym był u niej. Skąd ta idiotyczna postawa się bierze? Czy to niskie poczucie własnej wartości? Potrzeba starania się o zainteresowanie kogoś kto wydaje mi się lepszy ode mnie? Dostaję po głowie i proszę o więcej. Czy ta która chce od razu traci przez to w moich oczach? Jak to zwalczyć? Przepraszam za chaos, ale naprawdę mnie to męczy. Czy ktoś tak miał?